Info
Ten blog rowerowy prowadzi alouette z miasteczka Legnica. Mam przejechane 39831.55 kilometrów w tym 1054.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.86 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Listopad14 - 32
- 2015, Październik16 - 55
- 2015, Wrzesień17 - 23
- 2015, Sierpień11 - 37
- 2015, Czerwiec11 - 25
- 2015, Maj14 - 62
- 2015, Kwiecień13 - 70
- 2015, Marzec13 - 71
- 2015, Luty12 - 47
- 2015, Styczeń8 - 50
- 2014, Grudzień13 - 57
- 2014, Listopad12 - 72
- 2014, Październik10 - 64
- 2014, Wrzesień14 - 40
- 2014, Sierpień11 - 42
- 2014, Lipiec22 - 141
- 2014, Czerwiec10 - 58
- 2014, Maj11 - 53
- 2014, Kwiecień12 - 74
- 2014, Marzec17 - 121
- 2014, Luty8 - 31
- 2014, Styczeń10 - 94
- 2013, Grudzień10 - 60
- 2013, Listopad4 - 37
- 2013, Październik8 - 30
- 2013, Wrzesień9 - 58
- 2013, Sierpień20 - 115
- 2013, Lipiec16 - 108
- 2013, Czerwiec9 - 22
- 2013, Maj15 - 33
- 2013, Kwiecień10 - 11
- 2013, Marzec8 - 9
- 2013, Luty9 - 20
- 2013, Styczeń13 - 1
- 2012, Grudzień13 - 15
- 2012, Listopad8 - 0
- 2012, Październik17 - 12
- 2012, Wrzesień18 - 12
- 2012, Sierpień23 - 29
- 2012, Lipiec31 - 12
- 2012, Czerwiec31 - 66
- 2012, Maj42 - 33
- 2012, Kwiecień29 - 24
- 2012, Marzec27 - 13
- 2012, Luty26 - 13
- 2012, Styczeń26 - 3
Wpisy archiwalne w kategorii
Karkonosze
Dystans całkowity: | 3585.80 km (w terenie 60.00 km; 1.67%) |
Czas w ruchu: | 78:35 |
Średnia prędkość: | 18.36 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.13 km/h |
Suma podjazdów: | 37440 m |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 188.73 km i 9h 49m |
Więcej statystyk |
- DST 69.00km
- Czas 05:48
- VAVG 11.90km/h
- Podjazdy 2146m
- Sprzęt CUBE LTD Pro
- Aktywność Jazda na rowerze
Terenowo po Rudawach i okolicach Karpacza
Piątek, 21 sierpnia 2015 · dodano: 27.08.2015 | Komentarze 4
Po ostatnich asfaltowych wypadach pora trochę odpocząć od szosy i przerzucić się na teren!:)Dzisiejszą wycieczkę zaplanował Grzesiek. Czyli od razu wiadomo, że będzie lekki hardkor i niezła zabawa!:)
Umawiamy się w Strzegomiu, gdzie dojeżdżam rano pociągiem. Oczywiście, miałam się wyspać w szynobusie, ale jak zwykle -kolejne spotkanie- tym razem z moją ciocią i wujkiem. Rozmawiamy sobie, godzina mija błyskawicznie i już muszę wysiadać.
Na stacji czeka na mnie Grzesiek. Teraz przesiadka do auta i jedziemy do Janowic. Najpierw wbijamy na żółty szlak. Bardzo przyjemnie się nim jedzie. Czasem jest zarośnięty i trochę błądzimy, ale mimo wszystko dość szybko wbijamy na przełęcz Okraj:)
Mój 9 podjazd na Okraj:)
W schronisku wiedzieli co nam dać do picia:))
Po krótkiej przerwie pora na kamienisty, wymagający zjazd do Karpacza. Potem podjazd ulicą Saneczkową (20% nachylenia) i innymi stromymi uliczkami aż pod Wang.
Z Karpacza Górnego odbijamy łatwiejszym zjazdem do Borowic, którym prowadzi MTB Karpacz. Dla mnie to i tak hardkorowy odcinek...Na niektórych odcinkach zabrakło odwagi i butowałam..:)
To, że Grzesiek wymiata na zjazdach to norma, ale na podjazdach też mi dzisiaj ucieka!! Nogi bolą po ostatniej karkonoskiej pętelce i nie chcą za bardzo współpracować ale, nie mają wyjścia, bo ja bawię się dzisiaj świetnie:)
Z Borowic jedziemy kawałkiem szlaku, którym ostatnio poprowadzono etap BA- całkiem fajny, sztywny zjazd...A potem przebijamy się różnymi szlakami, aż dobijamy do Szwajcarki. Zamawiam jabłecznik i colę... Coś dzisiaj mam farta do tych napisów:) Plus gratis- osa:)
A jeszcze chwilę wcześniej pod sklepem....:)
Robimy jeszcze kawałek podjazdu pod Stróżnicę i odbijamy na zjazd zielonym po strumieniu. Robię go po raz trzeci, ale i tym razem wymiękam i samą końcówkę sprowadzam rower. Grzesiek w tym miejscu zalicza glebę...
Dojeżdżamy do auta i Grzesiek podrzuca mnie do Paszowic, żebym mogła zdążyć na zjazd integracyjny naszego Cycling Club Legnica:)
Super wypad, fajny teren...a dzień jeszcze się nie skończył!:)
Ciąg dalszy nastąpi.....:)
Kategoria Karkonosze, Rudawy
- DST 268.00km
- Czas 12:26
- VAVG 21.55km/h
- Podjazdy 4125m
- Sprzęt CUBE LTD Pro
- Aktywność Jazda na rowerze
Pętelka wokół Karkonoszy
Środa, 19 sierpnia 2015 · dodano: 26.08.2015 | Komentarze 5
Kolejna wycieczka zaplanowana spontanicznie..Wstaję o 4.00 i wraz ze wschodem słońca ruszam z Legnicy na podbój Karkonoszy. Ubieram się na letniaka, ale pogoda zaczyna się pogarszać. Słońce chowa się za chmurami. Pada drobny deszczyk. Nie takie były prognozy na dzisiaj.... Na szczęście nie należę do zmarzluchów, więc nawet nie zakładam nic na wierzch- lepiej cisnąć i być rozgrzaną niż się zagotować w kurtce:)
Jadę przez Lubiechową. Jeszcze zjazd z Kapelli i po 2,5 godzinach jestem już w Jeleniej, gdzie umówiłam się z Jackiem. Dzisiaj mam okazję testować koła na slickach. Nigdy jeszcze nie jeździłam na tak wąskich oponach, w dodatku dzisiaj asfalty mokre- ale szybko się przestawiam:)
Jacek w tempie ekspresowym zmienia mi koła na swoje i jedziemy już razem do Jakuszyc.
Na podjeździe mijam dwóch gości na szosach. Podjeżdżam do nich, uśmiecham się ładnie, mówię "cześć". Ale żaden mi nie odpowiada....Spoko:)
Po tym fajnym, długim podjeździe zjeżdżamy do Harrachova i ciśniemy już przez Czechy...
Uwaga na koty!! :)
Może i na tych oponach jedzie się trochę szybciej, ale ja jakoś nie odczuwam specjalnej różnicy. A to dlatego, że po prostu cisnę i tak pod górkę i ścigam się z Jackiem na wszystkich podjazdach. W dodatku wieje dość mocny wiatr, więc naprawdę można się nieźle zmęczyć:)
Tak się rozpędziliśmy, że zajechaliśmy aż do....Berlina! :)
W pewnym momencie zawstydzam cały peleton profesjonalnych kolarzy. Oni w długich spodenkach, rękawkach...a ja....wściekły róż i już! :) Odwracają się zadziwieni...A może to mój rower na tych cienkich oponach tak przykuwa uwagę?:)
Na jednym ze zjazdów pod koszulkę wlatuje mi osa i gryzie dwa razy. Awaryjne hamowanie. Szybkie trzepanie koszulki. Na szczęście nie jestem zbyt wrażliwa i ślady po użądleniach szybko znikają....
Teraz już tylko podjazd pod Okraj, na którym lekko mnie odcina. Głodna się robię. Strasznie dłuższy mi się ten odcinek.. Jakoś mocy brakuje...W końcu wyjeżdżamy z lasu. Już tylko parę zakrętów, szybki finisz na dobitkę i jesteśmy na miejscu:)
Pamiątkowa fota na kamieniu musi być!:)
To już chyba mój 7 wjazd na Okraj:)
Jeszcze chwila na doładowanie się porządną dawką cukru...
....i czeka nas już tylko zjazd do Jeleniej....No prawie.... W pewnym momencie Jacek zabiera mnie na krótki podjazd i namawia na zrobienie KOMa. No nie! 200 km i 3 tys. przewyższeń w nogach, a ja mam iść na KOMa!? A co tam! Jedziemy!!! Szybki sprint i ...udaje się!:)
Jadę jeszcze do Jacka zmienić ponownie koła na moje. Teraz tylko czeka mnie podjazd na Kapellę i z górki do domu...:) W Muchowie spotykam się z Jarkiem i razem lecimy już do Legnicy po zapadnięciu zmroku.
Zasypiam w łóżku z kebabem w ręku i obolałymi nogami. Zajechałam się dzisiaj porządnie!:) Pobiłam mój rekord dystansu (258 km), chociaż..zupełnie tego nie planowałam!:) Fajnie!:)
Tutaj link do stravy z wycieczką: https://www.strava.com/activities/372837503
Kategoria Karkonosze, Ponad 200
- DST 216.00km
- Czas 10:25
- VAVG 20.74km/h
- Podjazdy 3100m
- Sprzęt CUBE LTD Pro
- Aktywność Jazda na rowerze
Wschód słońca na Szrenicy i piwko w Kaskadzie:)
Sobota, 15 sierpnia 2015 · dodano: 18.08.2015 | Komentarze 2
Wakacje mam do końca sierpnia, to trzeba korzystać! :) Tylko, że coś kiepsko z propozycjami, więc sama zaplanowałam na dzisiaj trasę. Napisałam do paru osób. W sumie był to taki spontan...W dzień jest za gorąco, żeby kręcić...ale za to w nocy to zupełnie inna bajka! Pomyślałam, że fajnie byłoby więc zrobić jakiś całonocny wypad- zaliczyć wschód słońca i wrócić przed południem do Legnicy zanim zacznie się upał....Mój wybór padł na Szrenicę, ale od czeskiej, asfaltowej strony, bo terenem podjeżdżałam tutaj już dwa razy..
Ostatecznie Marcin decyduje się na wypad. Wyjeżdża z Wrocławia i przed 22.00 jest już w Legnicy. Jedziemy w ciemnościach przez Stanisławów. Kiedy dojeżdżamy do wioski, przez drogę przebiegają trzy duże psy! Tyle razy tam jeżdżę i nigdy ich tam nie spotkałam...Dobrze, że nie jestem sama- razem to zawsze jakoś raźniej. Na szczęście psy nie są agresywne, a właścicielka zagania je na podwórko.
Na zjeździe do Pomocnego ostrzegam Marcina, żeby za bardzo się nie rozpędzał, bo tydzień temu na zakręcie zginął tutaj rowerzysta...Muszę przyznać, że kiedy dojeżdżam do tego miejsca ciarki przebiegają mi po plecach. Naprawdę jest tutaj bardzo niebezpiecznie i powinni dać jakiś znak ostrzegawczy...
Potem przychodzi pora na podjazd pod Kapellę. W pewnym momencie coś rusza się przy drodze...Klnę na głos i od razu przyspieszam orientując, czy jakiś dziki zwierz przypadkiem nie wypadnie zaraz na mnie z krzaków. W nocy wyobraźnia pracuje. Wyostrza się zwłaszcza zmysł słuchu, który rejestruje każdy trzask gałązki..
Podjazd mija niespodziewanie szybko. Pięknie wygląda rozświetlona Jelenia. Zjeżdżamy do miasta, gdzie dołącza do nas Jacek i razem robimy już podjazd pod Jakuszyce. Potem jeszcze zjazd do Harrachova i pora na podjazd pod Vosecką Boudę.
Początek to asfaltowa droga. Ma ponad 6 km, ale w ciemnościach jakoś czas inaczej leci i wydaje się o wiele krótsza. Końcówka to trochę sztywna szutrowa ścieżka, która prowadzi już pod samo schronisko. Stąd już tylko kawałek podjazdu terenem i wjeżdżamy na Szrenicę.
Gdzieś po drodze dostrzegam spadającą gwiazdę.... Trzeba pomyśleć życzenie! Chłopaki śmieją się ze mnie, że pewnie zażyczyłam sobie białą, karbonową szosę, o której ostatnio coraz częściej marzę.. No nie do końca, ale życzenie rowerowe oczywiście od razu przyszło mi do głowy:)
Na szczycie czekamy prawie 2 godziny na cudny spektakl:
W sumie, dla mnie nie chodzi tylko o same doznania estetyczne, co przede wszystkim o emocje, które temu towarzyszą. Kiedy jadę całą noc, pokonuję senność, własne słabości, kolejne podjazdy, a na koniec zdobywam szczyt, gdzie mogę zobaczyć wschód słońca- to ogarnia mnie niesamowite szczęście:)
I szczęście mam znów, bo w nagrodę za nieprzespaną noc mogę ponownie podziwiać to cudne zjawisko na Szrenicy:
I cała ekipa:)
A taka jest kara za zbyt wolne robienie podjazdów ;))
Na szczycie wieje zimny wiatr i zaczynam się już trochę telepać. Pora na zjazd! Szybko dojeżdżamy do Harrachova, potem chwila wspinaczki i z Jakuszyc ciśniemy już do Jeleniej. Odprowadzamy Marcina do pociąg.
Jest dopiero po 9.00. Wczesna godzina, a ja na dzisiaj zaplanowałam jeszcze parę spotkań po drodze:) Czekam więc z Jackiem przez dwie godziny w Jeleniej na Piotrka.
Po 12.00 umawiam się z Piotrkiem i jedziemy razem na Kapellę. Po drodze Piotrek pokazuje mi podjazd, na którym mogę zrobić QOM-a: :) To chyba tak na dobitkę przed końcem wycieczki:) Podjazd chociaż krótki, to dość konkretny, ale szybko mija i po chwili jestem na szczycie.
Dzwoni ekipa z Legnicy, z którą zgadałam się już dzień wcześniej. Właśnie robią podjazd pod Kapelę. Oni są na szosach, więc, żeby nie opóźniać- zjeżdżam do Starej Kraśnicy, a Piotrek jedzie do chłopaków, by zrobić z nimi jeszcze kawałek podjazdu:)
Ledwo kończę zjazd, a doganiają mnie chłopaki.....
Wesoła ekipa:)
....i razem jedziemy już przez Muchów do Myśliborza:
Tutaj przerwa na piwo w Kaskadzie. W międzyczasie przechodzi burza, ale nam się udało! Tak fajnie się siedzi, że spędzamy tam dobre kilka godzin:)
Robi się już późno i pora wracać. Piotrek wraca do Jeleniej, a ja z chłopakami jadę przez Stary Jawor do Legnicy. Po drodze Waldek jeszcze łapie kapcia w szosie... Wracam do domu, przebieram się i lecę jeszcze szybko do mamy na imieniny...
Planowałam, że wrócę do Legnicy ok. 12.00, a wróciłam.. po 19..00!! Spędziłam prawie 24 godziny poza domem...Miałam zobaczyć wschód słońca, a załapałam się prawie na zachód:) To był szalony dzień!:)
P.S. Ostatnie zdjęcia podkradzione Grześkowi i Piotrkowi:)
Kategoria Karkonosze, Ponad 200
- DST 236.00km
- Czas 19:10
- VAVG 12.31km/h
- Podjazdy 10027m
- Sprzęt CUBE LTD Pro
- Aktywność Jazda na rowerze
Everesting na Karkonoskiej
Piątek, 22 maja 2015 · dodano: 26.05.2015 | Komentarze 49
O Everestingu zaczęłam już dość intensywnie rozmyślać w grudniu podczas ustalania listy moich postanowień noworocznych. Wówczas nie dokonał tego jeszcze żaden Polak..A o co tak dokładnie chodzi? Tak w skrócie, Everesting polega na robieniu tylu powtórzeń rowerem na jednym, dowolnym podjeździe, aż suma przewyższeń wyniesie tyle ile najwyższa góra świata, czyli 8 848 m :) Więcej informacji możecie znaleźć tutaj.
Do tej pory Everesting zrobiło 5 Polaków, z czego czterech w Polsce. Nie zrobiła tego jednak jeszcze żadna Polka...Pora to zmienić!:)
Osoby, które reguralnie odwiedzają mojego bloga, pewnie wiedzą, że na początku kwietnia miałam problemy z kolanem. Płakałam głównie dlatego, że musiałam na chwilę zrezygnować z treningów, a mój cel, czyli Everesting wydawał mi się nieosiągalny w tamtej chwili... Ale że jestem zawzięta i tak łatwo nie odpuszczam- postanowiłam jak najszybciej podjąć to wyzwanie. Z czasem zaczęłam robić coraz dłuższe trasy z większymi przewyższeniami, a kolano nie dokuczało już tak bardzo.. W maju zrobiłam łącznie trzy wypady powyżej 2 tys. przewyższeń. Niby sporo, ale w prównaniu do Everestingu to mały pikuś...
Od początku maja czekałam na odpowiednią pogodę w weekend. Kiedy więc prognozy okazały się korzystne, ruszyłam na podbój Everestingu!:)
Ponieważ moją specjalnością są sztywne podjazdy - do Everestingu wybrałam Karkonoską. Jak szaleć to na całego!:)
W piątek wracam po pracy, wciągam mega porcję spaghetti i o 14.00 kładę się do łóżka. Chcę się wyspać przed jazdą, ale niestety bez skutku. Przewracam się nerwowo z boku na bok...Mija jedna godzina, druga...a ja dalej nie zmrużyłam oka! W dodatku w pewnym momencie łapie mnie mocny skurcz w łydce. No pięknie! Nawet nie zaczęłam Everestingu, a już mam problemy. Ostatecznie zasypiam na godzinę. Śni mi się, że pada śnieg, a podjazd pokrywa się lodem...Dobrze, że to tylko sen!:) Budzę się lekko zamroczona i zaniepokojona. Za krótko spałam, a czeka mnie 24- godzinna, bardzo męcząca jazda. Będzie ciężko...
Po 20.00 jestem już spakowana i gotowa do drogi. Na trasie moim suportem będzie Jarek. Wsiadamy do auta i jedziemy do Jeleniej Góry. Tuż za miastem wysiadam i w ramach krótkiej rozgrzewki jadę już rowerem do Podgórzyna. To tutaj rozpocznę Everesting. Segment który będę powtarzać prowadzi spod sklepu w Podgórzynie aż pod samo schronisko Odrodzenie. 10 km dość sztywnego podjazdu..
Zaczynam o 22.30. Nigdy nie robiłam tego podjazdu nocą. Idzie dość ciężko. Nocą jedzie się o wiele wolniej. Nogi jeszcze nierozgrzane, w głowie pełno sprzecznych myśli...Do tej pory mój rekord przewyższeń wynosił 5 tys. , w tym roku niecałe 3. Czy dam radę? Czy nie podeszłam zbyt ambitnie do tematu?
Dookoła cisza totalna. Żadnych ludzi. Czasem tylko jakiś kot, lis albo inny zwierzak przebiegnie mi przez drogę. Przez parę godzin mijają mnie może ze trzy auta.
Dojeżdżam pod Odrodzenie. Teraz pora na zjazd. Łatwo nie jest. Kto tędy zjeżdżał wie doskonale, o co chodzi. Zjazd jest ostry, można się ładnie rozpędzić, ale niestety na drodze znajduje się pełno dziur i to całkiem sporych. W dzień trzeba bardzo uważać, a co dopiero w nocy...
Oprócz latarki- zakładam więc jeszcze na głowę czołówkę. Jarek, żeby mi trochę pomóc, idzie pod górę i zostawia przy największych dziurach odblaski. Patent ten nawet się sprawdza, ale i tak muszę bardzo orientować na zjeździe...
Nie wiedziałam, że Yeti żyje w Karkonoszach...Dziura w kształcie wielkiej stopy:)
Pora na drugi podjazd. Nachodzą mnie czarne myśli. To dopiero drugi raz Zapowiada się długa i ciężka noc...
Trzeci podjazd mija mi niespodziewanie szybko. Pięknie wygląda rozświetlona Jelenia nocą.
Podczas czwartego podjazdu nadchodzi kryzys. Jest już po 4.00. Zaczyna świtać. Mogę wyłączyć latarkę- całe szczęście, bo już zaczyna mi padać akumulator. W lesie zaczynam robić się śpiąca. Marzę o tym, żeby położyć się chociaż na chwilę i zdrzemnąć. Przeraża mnie myśl, że męczę się już na czwartym podjeździe, a to nawet nie jest jeszcze połowa! "Na co Ty się porwałaś dziewczyno?"- myślę sobie. Zaraz jednak odganiam od siebie te pesymistyczne myśli. To mój najważniejszy cel w tym roku, tyle osób mi kibicuje- nie mogę się wycofać!
Kiedy dojeżdżam po raz czwarty na szczyt robi się już dość jasno. Słońce zaczyna delikatnie wyłaniać się zza gór. I wtedy wstępuje we mnie nowa energia! Na moich ustach pojawia się uśmiech. Będzie dobrze! Dam radę!:)
Po piątym podjeździe mam świetny humor. To już połowa ! Teraz na pewno się nie wycofam:)
Podczas zjazdu spotykam Bartka. Razem zjeżdżamy do Podgórzyna, a potem Bartek robi ze mną jeszcze podjazd pod Odrodzenie i kolejny zjazd. Szósty podjazd mija mi więc bardzo szybko, bo jednak w towarzystwie zupełnie inaczej się jedzie.
Na siódmym podjeździe zaczynają już mnie boleć uda i łapać lekkie skurcze w łydkach. Wolniej już robię te sztywne odcinki.
Dobrze, że Jarek mi pomaga na trasie. Najpierw czeka na dole w aucie na parkingu, a potem przenosi się do schroniska w Odrodzeniu. Pomaga mi głównie z jedzeniem i piciem, tak żebym nie musiała wozić w plecaku zbędnych rzeczy.
Dodam, że prawie w ogóle nie robię długich przerw. Zajeżdżam, zmieniam bidon, biorę łyk coli, ubieram kurtkę, czasem coś zjem i w drogę! Jem na stojąco albo na rowerze- ani razu nie siadam. Boję się, że jak usiądę, to nie będę już chciała wstać:) Na jeden podjazd i zjazd wystarcza mi średnio jeden bidon. Przez cały czas piję izotnik. Moim głównym posiłkiem są dzisiaj batony energetyczne. Inne jedzenie jakoś mi specjalnie nie wchodzi. Czasem zjem odrobinę makaronu, jakieś ciastko ryżowe, muffina albo kabanosa. Generalnie jem bardzo mało. Pić za to mi się chce strasznie.
Pora na ósmy podjazd. Wjeżdżam zadowolona na górę, bo wiem, że zostały już mi tylko dwa podjazdy! Niestety, Jarek obliczył kalkulatorem, że muszę zrobić dodatkowo jeszcze jeden podjazd! Niby mało, ale jakoś mnie to lekko dobija.
Na szczęście, na samym dole, w Podgórzynie czeka na mnie Piotrek z Jeleniej Góry, który jako pierwszy Polak zrobił Everesting. Dowiedział się od Bartka o moim wyzwaniu i postanowił również mi pokibicować. Na początek Piotrek robi krótki wywiad ze mną, a potem towarzyszy mi na dziewiątym podjeździe pod Karkonoską.
Na zjeździe spotykam Bartka, który przyjechał mnie odwiedzić, ale złapał kapcia w swojej szosie podczas zjazdu. Żegnam się więc z chłopakami i dalsze podjazdy robię już samotnie.
Ostatnio bardzo polubiłam samotne jazdy, ale podczas Everestingu taka samotność jest trochę przytłaczająca. Monotonne powtarzanie tego samego podjazdu może dobić nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Te dwa podjazdy w towarzystwie chłopaków bardzo mi pomogły i dodały pozytywnej energii na resztę trasy.
Niektórzy kibicowali mi również na odległość. Karol, który również zrobił Everesting zrobił dla mnie specjalnie taką oto piękną dedykację:)
Pora na dziewiąty i dziesiąty podjazd. Chociaż nogi już mocno wymęczone to idzie mi wszystko dość sprawnie. Bo cel już jest na wyciągnięcie nogi! :) Stres opada. Wiem już, że kondycyjnie i psychicznie dam już radę dociągnąć do końca:) Co ciekawe, zaskakuje mnie regularność z jaką robię segment. Trochę ponad 1,5 h zajmuje mi zjazd i podjazd. I tak cały czas. Bez większych zmian.
Pogodę mam dzisiaj idealną. Nie jest za gorąco, na dole świeci słońce. Tylko na górze ostro wieje, więc za każdym razem muszę się ubierać do zjazdów. A te idą mi bardzo sprawnie- nic dziwnego, po tylu zjazdach znam już większość zakrętów i wiem, gdzie spodziewać się największych dziur:)
I pora na .....ostatni 11 podjazd!! W sumie żeby zrobić Everesting wystarczyłoby mi tylko dojechać do połowy podjazdu, ale postanawiam zrobić jeszcze rundkę honorową:)
Na górze sprawdzam Garmina. Ponad 9 tys. przewyższeń! Do 10 tys. brakuje zaledwie 400 m... Nie no! Nie mogę tego tak zostawić!:) Zjeżdżam do Podgórzyna i dojeżdżam do początku sztywnego podjazdu- tak, żeby dobić już do 10 tys.
Udało się! Tuż po 21.00 kończę jazdę. Na parking wychodzi właściciel ośrodka Chybotek. Gratuluje mi i stawia wypasiony, darmowy obiad:) Dodatkowo mam w Odrodzeniu jeszcze gratis weekend w nagrodę:)
Po prawie 24 godzinach udaje mi się ukończyć wyzwanie. Zrobiłam Everesting jako pierwsza Polka i jako 34 kobieta na świecie.
Cieszę się bardzo, bo udało mi się zrealizować mój największy cel w tym roku:)
Teraz pora na zasłużony odpoczynek....a potem....czas na kolejne wyzwania!:)
A na koniec link do Stravy z moją trasą.
Mam sporo zaległych wpisów. Postaram się je uzupełnić w ciągu tego miesiąca:)
Kategoria Karkonosze, Ponad 200
- DST 134.50km
- Czas 06:19
- VAVG 21.29km/h
- Podjazdy 1943m
- Sprzęt CUBE LTD Pro
- Aktywność Jazda na rowerze
Nieudany atak na Karkonosze
Sobota, 9 maja 2015 · dodano: 11.08.2015 | Komentarze 2
Od rana mam lekkie zakwasy, a na dzisiaj zaplanowałam sobie bardzo wymagający, szosowy wypad... Nie lubię jednak zmieniać planów i postanawiam, że trasę i tak przejadę. Najwyżej się bardziej pomęczę:) Prognozy pogody na dzisiaj nie są zbyt optymistyczne, ale i tak postanawiać to olać.. Może nie będzie padać...:)Kiedy dojeżdżam do Stanisławowa jest jeszcze słonecznie. Później zaczyna się już niestety chmurzyć. Przede mną widać granatowe, burzowe chmury. Nie chcę zawrócić- ciągle mam nadzieję, że może przejdzie bokiem, a ja jakimś cudem uniknę deszczu...Jadę więc sobie beztrosko dalej:)
Na Przełęczy Rędzińskiej zrywa się jednak silny wiatr i zaczyna kropić. Ledwo robię rozjazd i ...leje! Zjeżdżam szybko do Pisarzowic i chowam się na przystanku..
Siedzę na przystanku i ciągle mam nadzieję, że przestanie lać, a ja pocisnę dalej na Okraj...Niestety, zaciągnęło się i to porządnie.. Nudzi mi się strasznie. Tkwię już tutaj od godziny...W pewnym momencie przybiega do mnie piesek. Super! Będę mieć trochę towarzystwa!:) Niestety psiak przybiegł tylko po to, żeby się wytrzepać i ochlapać mnie wodą, a potem zostawił mnie i poleciał dalej... :)
Coś pechowy ten dzisiejszy dzień, albo to moja wina, bo się uparłam na te Karkonosze... Siedzę lekko zdołowana na przystanku. Mija godzina, dwie..a ciągle pada! Co prawda już mniej intensywnie, ale zaczynam rozmyślać nad trasą i stwierdzam, że pchanie się wysoko w góry w taką niepewną pogodę, to chyba jednak nie najlepszy pomysł (zdecydowanie! później okazało się, że burze kilkakrotnie nawiedzały tego dnia Karkonosze ). Z lekkim żalem muszę porzucić moje plany. Zakładam kurtkę przeciwdeszczową i decyduję się zawrócić do domu...
Robię po raz drugi podjazd pod Rędzińską. Nie wiem, po co zakładałam tę kurtkę. Nie jestem mokra od deszczu, ale zagotowałam się nieźle... Wracam prawie tą samą drogą, tylko z Lipy standardowo uderzam już na Paszowice.
Kiedy dojeżdżam do Chełmów...wychodzi słońce, a zza chmur wyłania się błękitne niebo. Pozostaje mi tylko się uśmiechnąć i wrócić do domu...Karkonosze nie uciekną- jeszcze tutaj wrócę i nieźle namieszam:)
Kategoria Karkonosze, Ponad 100
- DST 178.00km
- Czas 08:42
- VAVG 20.46km/h
- Podjazdy 2723m
- Sprzęt CUBE LTD Pro
- Aktywność Jazda na rowerze
Samotny wypad na Karkonoską
Sobota, 2 maja 2015 · dodano: 10.08.2015 | Komentarze 5
Jakoś tak mnie naszło, żeby po ponad roku przerwy ponownie odwiedzić samotnie Karkonoską:) No dobra, pojechałam tam obczaić ten podjazd pod kątem Everestingu:) Chciałam zobaczyć, jak moje kolano zareaguje na takie nachylenia i w jakiej formie jestem:)Najpierw standardowo jadę na Kapellę. Na podjeździe pod Lubiechową zupełnie nieświadomie biję mój rekord..Na samej już Kapelli sympatyczny kierowca robi mi zdjęcie:)
Pogoda fajna, więc zjeżdżam do Jeleniej i odbijam na Podgórzyn. Lubię ten widoczek i zawsze, kiedy jadę tą trasą, to zatrzymuję się, żeby zrobić zdjęcie:)
Podjazd pod Karkonoską idzie mi sprawnie, bez żadnych problemów i większej zadyszki. Zajeżdżam na górę z uśmiechem na ustach, bo pomysł zrobienia tutaj Everestingu wydaje mi się całkiem możliwy do ogarnięcia...:) Teraz muszę tylko jeszcze chwilę potrenować i wyczaić dobry moment na atak:)
Pora na standardowe zdjęcie pod Odrodzeniem:)
W Karkonoszach leżą jeszcze resztki śniegu:
I czas na zjazd.. Z każdym rokiem wydaje mi się, że jest on coraz gorszy....
Tuż po zjeździe do skrzyżowania, na Drodze Sudeckiej zatrzymuję się i zastanawiam, jak dalej mam jechać. Pod wiatą stoi akurat chłopak i dziewczyna na szosach. Super! Podjeżdżam, żeby zapytać się ich o drogę...Otwieram usta i już mam się odezwać, ale rowerzystka ubiega mnie "Bożena? Ze Stravy?" Nie no! Kolejna osoba mnie rozpoznała!:) Ale numer!:) I tak poznaję Patrycję i Karola z Kamiennej Góry:)
Okazuje się, że robią trening w okolicy i chętnie pokażą mi drogę. Jedziemy bardzo fajną trasą przez Borowice, Sosnówkę, Przeł. Karpnicką. Kiedy dojeżdżamy do Miedzianki, Karol opowiada mi historię tej miejscowości i pokazuje nowo powstały browar. Trzeba będzie tutaj jeszcze wpaść na piwko!:) Zjeżdżamy do Marciszowa i tutaj rozstaję się z sympatyczną parą.
Dalej jadę już sama- przez Lipę i Paszowice wracam do Legnicy.
Kategoria Karkonosze
- DST 170.00km
- Czas 07:39
- VAVG 22.22km/h
- Podjazdy 2476m
- Sprzęt CUBE LTD Pro
- Aktywność Jazda na rowerze
Okraj z ekipą:)
Sobota, 25 kwietnia 2015 · dodano: 10.08.2015 | Komentarze 2
Kolejna długodystansowa wycieczka z dużą ekipą.Tym razem połączyły się dwie ekipy: wrocławska ( Marcin, Sławek i Tomek) i legnicka (ja, Jarek, Wojtek, Paweł i Grzesiek). Miejsce zbiórki to droga w stronę Myśliborza.
Temu psiakowi bardzo posmakowały moje kabanosy:)
Przed Myśliborzem odbijamy na Paszowic. Jedziemy w stronę Lipy. Tutaj rozstajemy się już z Pawłem i Grześkiem, którzy nie mają dzisiaj czasu na dłuższą trasę. Może to i dobrze, bo przez całą drogę jadę z chłopakami na przodzie dosyć mocnym tempem- nie wiem, czy bym utrzymała takie tempo aż do Okraju:)
Potem już bez większej spiny, ale za to z większymi podjazdami....Na początek podjazd pod Przełęcz Rędzińską. Chciałam go zrobić na większych przełożeniach, ale potem zaczęłam czuć kłucie w kolanie i skapitulowałam.. Jak widać po minie nie byłam zbyt zadowolona z tego powodu:)
No to pora na zjazd! :)
Niestety za szybki to on nie był, bo pod dosyć mocny wiatr. W ogóle całą drogę w pierwszą stronę mocno wieje...Ale mimo wszystko dobrze mi się jedzie... Na tyle dobrze, że na podjeździe pod Okraj zaczynam się ścigać z chłopakami. Wjeżdżam jako druga z niewielką stratą do Jarka! :)
Na górze pora na krótką przerwę:)
W pewnym momencie podchodzi do mnie rowerzysta na szosie. "Bożena?"- pyta się. Robię zaskoczoną minę, bo nie wiem kto to jest... "Bożena ze Stravy?"- ponawia pytanie. I wszystko jasne! Tak poznaję Bartka z Jeleniej Góry:) Rozpoznał mnie po moich ulubionych niebiesko-białych barwach:)
Na koniec pamiątkowe zdjęcie na przełęczy:
A potem pora na powrót.... I to całkiem szybki, bo praktycznie ciągle z wiatrem w plecy, więc tempo jest całkiem niezłe. Przed Kamienną Górą rozstajemy się z ekipą wrocławską i już we trójkę ciśniemy do Legnicy....ale, żeby nie było za łatwo wracając zahaczamy jeszcze ponownie o przełęcz Rędzińską:)
Kategoria Karkonosze, Ponad 100
- DST 242.00km
- Podjazdy 3500m
- Sprzęt CUBE LTD Pro
- Aktywność Jazda na rowerze
Samotny wypad do Szklarskiej, Świeradowa i Karpacza
Niedziela, 19 października 2014 · dodano: 20.10.2014 | Komentarze 14
Ponoć to już ostatni tak ciepły weekend w tym roku. Musiałam więc wykorzystać tę piękną aurę i zrobić mocniejszy wypad. Jeśli nie teraz to kiedy? :)Pobudka o 3.00 w nocy. W sumie to nie miałam większych problemów ze wstaniem, bo przez całą noc spałam niespokojnym, płytkim i przerywanym snem. Szybko się ogarniam i o 4.30 jestem już gotowa do drogi.
Czekają mnie teraz dwie godziny kręcenia po ciemku. I to jeszcze we mgle:) Klimacik jak z horroru. Najbardziej stresuje mnie ujadanie psów na wioskach. Na szczęście żaden burek nie wybiega mi na spotkanie. Wymijające mnie samochody też trochę przerażają. Wyobraźnia pracuje, ale staram się ignorować czarne myśli. Jadę mało ruchliwymi drogami. Dla większego bezpieczeństwa, kiedy mija mnie jakieś auto- zakrywam buffem twarz aż po oczy. Włosy chowam pod kurtkę.
Najprzyjemniejszy jest jednak dla mnie odcinek 4-kilometrowego podjazdu przez las do Stanisławowa. Kiedyś dla mnie nie do pomyślenia. Las jednak już mnie nie przeraża. Nocowałam w końcu prawie miesiąc wśród drzew:) Ciemność też nie budzi we mnie większego lęku, bo prawie codziennie dojeżdżam w takich warunkach ok. 50 minut do pracy...
W trakcie nocno-porannej jazdy przez drogę trzykrotnie przebiegają mi stada saren. Za Stanisławowem duża grupka zatrzymuje się na środki jezdni i patrzy na mnie zdezorientowana przez dłuższą chwilę, po czym rozbiega się na wszystkie strony. Czad! :)
Kiedy wyjeżdżam z lasu za Muchowem, zaczyna już świtać. Podjazd pod Kapellę robię już podczas wschodu słońca. A na szczycie czekają na mnie piękne widoczki- zaspana Jelenia i przykryte mglistą pierzyną Karkonosze:)
Ręce trochę mi marzną, ale bez tragedii. Ze stopami jest trochę gorzej, bo zaczynam już odczuwać ból w palcach. Na szczęście słońce zaczyna już świecić coraz mocniej, więc za chwilę się rozgrzeję:)
Szybki przejazd ulicami Jeleniej i już po chwili robię podjazd do Szklarskiej Poręby. Normalnie nie lubię tej drogi do Piechowic, bo ruch jest tutaj naprawdę spory. Jednak o tej godzinie jeszcze jest dość spokojnie. A w tle zza mgieł wyłania się Szrenica:
A po drodze...takie rzeźbiarskie motywy. Laseczka Karkonoska:) Zdjęcie z dedykacją dla wszystkich fanów rzeźb;) Obok były jeszcze cztery inne, interesujące rzeźby, ale zdjęcia zrobię już innym razem:)
Kolejne zdjęcie z dedykacją- tym razem dla wszystkich Bożenek;)
Pora kontynuować podjazd pod Jakuszyce. W międzyczasie zatrzymuje się obok mnie auto. Z tyłu na bagażniku wiezie rower. Cześć! Może Cię podwieźć?- proponuje mężczyzna. Ładnie dziękuję, ale już za chwilę sama dotrę do celu:)
Z Jakuszyc jadę w kierunku Chatki Górzystów. Po drodze obowiązkowa fotka Izery. Miało też być selfie, ale pod słońce nie potrafiłam odpowiednio zapozować do zdjęcia;)
Jeszcze kawałek podjazdu za Chatką Górzystów i zjeżdżam sztywnym, asfaltowym zjazdem do Świeradowa Zdroju. Odbijam ponownie na Szklarską. Czeka mnie teraz podjazd. Nie ma on jakiegoś dużego nachylenia, ale zmasakrował mnie strasznie! Przez całą drogę jadę pod wiatr. Podmuchy są czasem tak silne, że aż zatrzymują w miejscu. Czuję się jak chomik na kołowrotku. Mam wrażenie, że stoję w miejscu, a ten podjazd nigdy się nie skończy- tak strasznie mi się dłuższy. Świerki wyginają się na wietrze. Nie jest lekko....
Wreszcie, po dłuższej walce z wiatrem udaje mi się dojechać do Zakrętu Śmierci:
Po chwili błądzenia docieram do centrum Szklarskiej. Szybki zjazd do Piechowic i odbijam na Podgórzyn. A po drodze ciekawa, rowerowa dekoracja przy pizzeri. Robię zdjęcia i uciekam szybko dalej- jestem trochę głodna, więc zapach pizzy zaczyna mnie drażnić:)
Na tę wycieczkę kupiłam sobie specjalne mocowanie na telefon. Miała to być alternatywa dla Garmina, który jest dla mnie póki co nieosiągalny ze względu na kosmiczną cenę. Jednak, pomimo wgranej trasy, całą wycieczkę zrobiłam na przypał- jak nie wiedziałam, którędy jechać, to pytałam ludzi. Nie jest to taki zły pomysł, bo często wynikają z tego ciekawe rozmowy:)
Dojeżdżam do Podgórzyna. Zatrzymuję się na stacji i proszę przypadkowego mężczyznę, żeby kupił mi colę z lodówki. Rozmawiamy chwilę. Mówię, że przyjechałam tutaj w Legnicy. Dzielna jesteś- komentuje mężczyzna. Dobrze, że nie zna szczegółów dzisiejszej trasy, bo zdziwiłby się jeszcze bardziej:)
Pokrzepiona zimną colą atakuję kolejny podjazd.
A przy głównej drodze na Przesiekę..... Zdjęcie z dedykacją dla Morsa- ciekawa ulica i to jeszcze w takich pięknych okolicach. Mieszkałbyś?:)
Z Podgórzyna robię podjazd do Karpacza Górnego. Widoczek przy ulicy Szkolnej. Od razu ubiegnę pytania- nie, nie robiłam podjazdu;) Za dużo ludzi spacerowało po tej ulicy, wracając z Wangu. Postanowiłam więc, że wpadnę tutaj innym razem- będzie pretekst do ponownego wypadu w te rejony:)
Ludowe motywy na ulicy Szkolnej:
Przebijam się przez zatłoczony Karpacz i kieruję na Kowary. Piękna była dzisiaj przejrzystość. Żadna chmurka od rana nie przysłoniła Śnieżki:
Po drodze fotografuję jeszcze konie i dojeżdżam po chwili do Kowar.
Jadę sobie lajtowym tempem. Wiatr dalej nie pomaga i zawiewa z boku. Wkurzam się na obtarcia- jakoś nie potrafię odciągnąć uwagi od tego bólu. Nagle wyprzedza mnie grupka rowerzystów. To jest to! Darmowy pociąg! Chociaż na chwilę:) Postanawiam wykorzystać okazję. Naciskam mocniej na pedały i już jadę w tunelu. Okazuje się, że chłopaki jadą na Przełęcz Okraj. Ja mam w planach dojazd na Przeł. Kowarską. Jedziemy więc razem i rozmawiamy. Na ten czas zupełnie zapominam o obtarciach, a i nawet nogi zaczynają mocniej kręcić, bo chłopaki narzucają mocniejsze tempo. W dodatku robimy podjazd od ostrzejszej strony, czyli czarnym szlakiem. Dojeżdżamy na Przełęcz Kowarską. Chwilę rozmawiamy. Podaję adres mojego bloga. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie i każdy jedzie w swoją stronę.
Opcja wjazdu na Okraj kusiła, bo w sumie niewiele już brakowało do szczytu, ale szkoda mi trochę czasu- chcę dojechać do Lipy przed zapadnięciem zmroku. Wolę jednak kręcić w ciemnościach po dobrze znanych mi rejonach...
Zjeżdżam do Kamiennej Góry i odbijam na Marciszów. Tuż przed Kaczorowem słońce chowa się za góry. Do Lipy udaje mi się wjechać akurat po zapadnięciu zmroku.
Na wiosce przeżywam chwilę grozy. Środkiem drogi biegnie duży, czarny pies. Kiedyś podobny skakał do mnie i do Jarka własnie w Lipie. Postanawiam zaryzykować i powolutku przejeżdżam obok. W razie co zabrałam ze sobą coś na "obronę". Tak naprawdę to miała być przynęta na koty, ale może i na psy też zadziała?;)
Pies jednak nie ma zamiaru mnie zaatakować, więc mogę spokojnie kontynuować jazdę. A czeka mnie teraz dość długi odcinek przez las do Siemidmicy i Paszowic. Potem odbijam już na Myślibórz i przez Stary Jawor wracam do Legnicy.
Tuż przed wjazdem do miasta Jarek postanowił zrobić mi małą niespodziankę i zaczaił się na mnie z czarnym słodziakiem na rękach. Oczywiście nie mogło zabraknąć słit foci:
W pewnym momencie zatrzymuje się obok nas bus. Kierowca pyta się, czy mamy awarię, bo może nas podrzucić do Legnicy. Pozytywne zaskoczenie! Dziękujemy i mówimy, że zatrzymaliśmy się tylko, żeby porobić słit focie z kotkiem. Ciekawe co sobie pomyślał?:)
Do Legnicy dojeżdżam po 21.00. Prysznic, obiad i łózko- tylko albo aż tyle brakuje mi teraz do pełni szczęścia!:)
Na koniec dodam, że moim cichym celem na dzisiaj było wykręcenie samotnie trzech setek. Nie udało się. Ciężko było wymyślić wycieczkę po Karkonoszach, żeby wpadło aż tyle kilometrów. Następnym razem zmodyfikuję tę trasę dodając jeszcze czeskie rejony. Drugim celem było dobicie do 10 tys. w tym roku. Również nie wyszło. Zabrakło zaledwie 9 km. Nie lubię sztucznie dokręcać kilometrów, więc sobie już to odpuściłam. A 10 tys. wpadło i tak na spokojnie podczas poniedziałkowego dojazdu do pracy:) Z trasy jestem jednak zadowolona, bo nie mam już takiej formy jak podczas wakacji, a mimo wszystko udało się wykręcić sporo kilometrów i to przy niezłych przewyższeniach:)
Kategoria Karkonosze, Ponad 200
- DST 258.00km
- Podjazdy 5200m
- Sprzęt CUBE LTD Pro
- Aktywność Jazda na rowerze
Takie tam podjazdy, czyli Przełęcz Karkonoska na rozgrzewkę:)
Sobota, 9 sierpnia 2014 · dodano: 11.08.2014 | Komentarze 9
Dawno już nic nie dodawałam na blogu. Jakoś tak ciężko się zmobilizować i zabrać za dodawanie postów- zwłaszcza, jeśli ma się takie zaległości;) Postanowiłam więc zacząć od konkretnej wycieczki, a zaległe wpisy z Alp dodawać powoli w trakcie kolejnych tygodni..Minął tydzień od kiedy wróciłam z wakacji. Przez ten czas odpoczywałam, pracowałam i załatwiałam różne sprawy. Nie chciało mi się za bardzo wychodzić na rower w tygodniu (oprócz dojazdów do pracy), więc chciałam na weekend zrobić jakąś mocną trasę. No i udało się:)
W piątek wróciłam po 16.00 do domu. Prysznic, pakowanie, obiad i ok. 19.00 kładę się wreszcie do łóżka. Udaje mi się zadzwiająco szybko zasnąć. Ale nie na długo, bo już o północy dzwoni budzik.
O 1.00 wyjeżdżamy z Jarkiem z Legnicy. Kierunek- Karkonosze. Na początek robimy podjazd pod Stanisławów, a potem na Kapellę. Pogoda jest idealna- całą noc jadę ubrana na krótko:) Migiem przebijamy się przez opustoszałą o tej porze Jelenią i po godz. 4.00 zajeżdżamy na stację benzynową w Podgórzynie. Pora na kawę, bo dopada nas trochę senność. Zwłaszcza Jarka, który spał zaledwie pół godziny:)
Krótka przerwa powoduje utratę rozgrzewki, więc przez pierwsze minuty w drodze do Przesieki dygocę z zimna:)
Pora na pierwszy tego dnia podjazd- Przełęcz Karkonoską. Akurat wschodzi słońce- zapowiada się piękny dzień!!:D
Podjazd robię na lajcie, bo wiem, że to dopiero początek:)
I cisnę sobie dalej... i dalej...:)
Pierwszy podjazd tego dnia zaliczony!:)
Mam ochotę na gorącą czekoladę, ale niestety kuchnia otwarta dopiero od 8.00, więc ubieramy się cieplej i zjeżdżamy do Spindlerovego Mlyna.
Po chwili rozpoczynamy kolejny podjazd- tym razem na Rondo. Nazwa wymyślona przez Jarka, bo na końcu drogi asfaltowej prowadzącej na szczyt znajduje się mini rondo:) A tak naprawdę podjeżdżamy do Vrbatovej Boudy (1395 m).
Początek trasy to szutrowa baaardzo sztywna i sypka droga. W pewnym momencie zaczęło mi tak rzucać kołem, że wolałam jechać po trawie:) Nieźle się zasapałam, ale już po chwili ścieżka doprowadziła nas do przyjemnego, asfaltowego podjazdu, gdzie można było trochę odpocząć:)
Po drodze podziwiam Karkonosze. Trochę się za nimi stęskniłam:)
Drugi podjazd tego dnia zdobyty!:))
Widoczki:
Podjechaliśmy jeszcze kawałek wyżej na ponad 1400 m n.p.m. Trochę kusiło mnie, żeby podjechać jeszcze na chwilę na Szrenicę, ale niestety za dużo turystów się dzisiaj pewnie tam kręciło:)
Ponownie zjeżdżamy do Spindlerovego Mlyna i jedziemy w kierunku Varchlabi.
Po drodze oczywiście obowiązkowa przerwa na dokarmianie owieczek:) Jeszcze przed właściwym podjazdem wyprzedza nas czeski rowerzysta. Ciśnie mocno i krzyczy coś do nas. Nie rozumiem, ale domyślam się, że pewnie coś w stylu "tempo, tempo". Uśmiecham się tylko, ale walki nie podejmuję. Nie chcę się spalić tuż przed podjazdem. Mija kilka minut i za kolejnym zakrętem spotykamy tego samego Czecha, który już się zmęczył i odpoczywa na poboczu:)
Docieramy do końca asfaltowego podjazdu i wbijamy na pieszy szlak, który prowadzi na słynne Modre Sedlo:) Nie wiem, od której strony podjazd jest cięższy, ale szutrówa jest tutaj dość sztywna-- na zdjęciu już końcówka podjazdu, który doprowadza nas do asfaltowej drogi....
Trzeci podjazd tego dnia zdobyty!:)) Najgorsze już chyba za mną?:)
I Śnieżka:
Zjazd do Peca pod Śnieżką niestety nie jest zbyt przyjemny. Co chwilę trzeba hamować i robić slalom między turystami. A szkoda, bo pewnie nieźle można byłoby się tutaj rozpędzić:)
W Pecu przerwa na jedzenie w supermarkecie o uroczej nazwie Kubik:)
Czas na ostatni już czwarty podjazd tego dnia- Przełęcz Okraj również zdobyta!:)
Droga powrotna trochę się dłużyła, zwłaszcza, że ból tyłka i obtarcia zaczęły już mi mocniej doskwierać.Najbardziej dokucza mi głód, ale obiad chcę zjeść dopiero w Legnicy. Wracamy przez Kamienną Górę i Lipę. Za Muchowem stwierdzam, że nie potrzebnie się oszczędzałam- mam jeszcze sporo siły w nogach, więc robię sobie krótkie sprinty, żeby dobić się jeszcze bardziej:) A potem dojeżdżamy do Legnicy i na zakończenie wycieczki wciągamy mega kebaby:)
Chociaż nie byłam jakoś mega zmęczona po tej trasie, a na drugi dzień nie miałam nawet zakwasów, to była jednak moja najmocniejsza jak do tej pory trasa w życiu- nie dość, że pobiłam rekord przewyższeń ( 5200 m- wszystkie podjazdy robiłam bez żadnych przerw na odpoczynek i bez zygzaków:), to jeszcze udało mi się pobić rekord dziennego dystansu (poprzedni 220 km- z Legnicy na Śnieżkę). A teraz pora na kolejne wyzwania:) Mam nadzieję, że ta wycieczka chociaż troszkę zrekompensowała chwilowy brak wpisów na moim blogu:)
I na koniec ślad gps:
Route 2,752,210 - powered by www.bikemap.net
Kategoria Ponad 200, Karkonosze, Nocne jazdy
- DST 163.00km
- Podjazdy 2200m
- Sprzęt CUBE LTD Pro
- Aktywność Jazda na rowerze
Wietrzny wypad do Karpacza
Sobota, 10 maja 2014 · dodano: 11.05.2014 | Komentarze 9
Dzisiejszy wypad to nie tylko walka z silnym wiatrem, ale przed wszystkim z samą sobą.To nie było zbyt rozsądne. Wiem. Ale ambicja i miłość do roweru wzięła górę. No to jazda!:)
Początkowy plan: dojechać z Legnicy do Schroniska Łomniczki. Nigdy tam jeszcze nie byłam... Typowy szosowy wypad, bo nowe hamulce jeszcze nie zostały założone. Teren musi poczekać jeszcze z tydzień... Oczywiście jak to zwykle bywa, nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale o tym już za chwilę....:)
Wyruszamy z Jarekiem z Legnicy po 7.00. Odczuwam zupełny brak mocy. Jakaś taka osłabiona dzisiaj i senna jestem. Do tego silny wiatr skutecznie utrudnia jazdę. Ciężko mi się oddycha. Nos zatkany (już ponad dwa tygodnie męczę się z zatokami) , przy każdym wdechu wiatr wpada mi do paszczy . Do tego zimno. Pochmurno. Zaledwie 11 stopni. Uczucie zimna potęgują mroźne podmuchy..
Mam mieszane uczucia. To nie może się udać. Nie dam rady przejechać takiego dystansu. Od początku wycieczki jestem zadziwiająco milcząca. Uśmiech rzadko gości na mojej twarzy. Wraca dopiero po podjeździe pod Stanisławów, kiedy w Pomocnem natykamy się na niedopieszczonego kotka;)
Słit focia z kociakiem:)
I jeszcze jedna:)
Kiciusiowi bardzo spodobał się mój Kubuś:)
Pora ruszać dalej. Marznę. Czarne myśli wracają. Próbuję myśleć o czymś innym. Pogoda nie ułatwia mi zadania. Czasem pojawia się w głowie głos rozsądku: "Głupia jesteś, przeziębisz się jeszcze bardziej. Po co ryzykować? Chcesz znowu brać antybiotyki?". Staram się odpędzić te myśli i skupić się na jeździe. Mięśnie bolą. Nie mam siły przycisnąć. Podjazd pod Lubiechową muszę tym razem zrobić na lżejszych przełożeniach. Dłuży mi się dzisiaj jakoś ten odcinek. Po drodze muszę dwa razy się rozbierać. Temperatura wzrasta, ale wiatr dalej jest mocny i zimny. I jak tu się ubrać!? Nie cierpię takiej pogody, bo wymusza dużo przerw na zmianę ubrań.. A czas leci...
Tuż przed szczytem rośnie sobie takie ciekawe drzewko. Jakieś skojarzenia?;)
Na górze krótka rozkmina. Zjeżdżać do Jeleniej czy nie zjeżdżać? Czuję, że taki dystans przy takim wietrze, kondycji psychicznej i fizycznej to nie najlepszy pomysł, ale z drugiej strony odzywa się ambicja.. Nic nie mówię i czekam na decyzję Jarka. W duchu liczę na to, że postanowi kontynuować wycieczkę. Dobrze myślałam. Jedziemy dalej!:)
Zjeżdżamy do Kapelli. Oczywiście zjazd dzisiaj mega wolny, bo wiatr nie daje się porządnie rozpędzić. Muszę uważać na zjazdach, bo po wymianie klocków przedni hamulec hamuje błyskawicznie, a tylny muszę bardzo mocno dociskać.. Widoczność na Karkonosze dzisiaj rewelacyjna!
W Jeleniej Górze wychodzi słońce. Robi się odrobinę cieplej. Mi też na duszy robi się cieplej. Czarne myśli odpływają wreszcie gdzieś daleko. Cieszę się, że jedziemy dalej. Dam radę:)
Takie tam atrakcje po drodze;)
Dojeżdżamy do Mysłakowic. Przez całą drogę marudzę o tym, jak bardzo chciałabym zjeść coś słodkiego, a najlepiej krówki. Zatrzymujemy się pod sklepem i Jarek kupuje worek krówek. Otwieram jedną, a tam....................:)
Co najlepsze, prawie wszystkie krówki miały takie napisy:)
Pokrzepieni krówkami ruszamy dalej. I tutaj pada decyzja, która zaważyła o realizacji dzisiejszego planu. Mówię Jarkowi, że wyczytałam gdzieś w internecie o czerwonym szlaku pieszym, który prowadzi z Mysłakowic do Karpacza. Trochę się nie zrozumieliśmy i Jarek ostatecznie przystaje na moją propozycję. Najpierw tracimy czas na znalezienie szlaku. W końcu udaje nam się odnaleźć właściwą drogę.
Czerwony szlak początkowo zapowiada się niewinnie- leci głównie po asfaltach i szutrówkach. Gdzieś po drodze czeka na nas kolejna atrakcja- taki wypas! :)
A później....czerwony szlak robi się nieprzejezdny- tzn. praktycznie nie do podjechania, bo zjazd tędy byłby pewnie dość ciekawy . Tracimy tutaj jakieś 2 godziny, podprowadzając rowery. A czas ucieka...
W pewnym momencie postanawiamy zrezygnować z dalszej jazdy czerwonym i wbijamy na niebieski szlak. Teraz to można przynajmniej jechać!
Po drodze podziwiam takie oto piękne widoczki na Sosnówkę i Podgórzyn:
Dojeżdżamy do kaplicy św. Anny.
Następnie czeka nas bardzo przyjemny kawałek terenowego podjazdu. Ponownie wbijamy na czerwony szlak. Tym razem jednak zjeżdżamy, więc jest o niebo lepiej:)
A miałam nie wjeżdżać dzisiaj w teren:)
Wyjeżdżamy w Karpaczu. Za dużo czasu straciliśmy na czerwonym szlaku. Już wiemy, że nie wyrobimy się czasowo na Łomniczkę. Tzn. możemy pojechać, ale wracać będziemy po zmroku. Baterie w latarkach słabe. Nie wiem też jak to będzie z moim samopoczuciem. Na zjeździe musiałam założyć czapkę, bo zaczęła boleć mnie głowa od zatok.. Początkowo mocno upieram się, żeby podjechać jednak do schroniska- przecież to już niedaleko, wrócimy po ciemku. Ostatecznie Jarkowi udaje się wyperswadować mi ten pomysł z głowy. Lepiej pojechać tam jak będzie więcej czasu, niż tylko wjechać, cyknąć fotkę i od razu się zawijać do domu..
No to chociaż podjedźmy pod Wang! I tak też robimy:)
Chwila zadumy. Myślę o naszym wypadzie z Legnicy na Śnieżkę sprzed dwóch lat. Pamiętam jak pod Wang dojechaliśmy jeszcze w nocy. Hmmm.. Trzeba to powtórzyć niedługo:)
Pora wracać! Po drodze zatrzymujemy się u pewnego sympatycznego sprzedawcy oscypków. Zajadamy się oscypkami z grilla i rozmawiamy. Oscypki są produkowane z mleka owiec wypasanych na Kapelli i Lubiechowej. Pan dzieli się z nami informacjami, jakimi to skrótami można dojechać z Karpacza do Legnicy. Niektórych nie znamy.
Z Karpacza zjeżdżamy elegancką szosą do Podgórzyna.
Wiatr na szczęście już nie jest tak silny. Zmienił się też kierunek. O wiele lżej teraz się kręci!:) Dość sprawnie idzie nam podjazd pod Kapellę i powrót do Legnicy.
Kiedy dojeżdżamy do Muchowa zaczyna lekko kropić. Zapowiada się na burzę. Stąd krótka przerwa na szybki zastrzyk energii i powrót do domu:)
Kiedy dojeżdżamy na Słup, zaczyna już się ściemniać. Nigdy tutaj nie byłam wieczorem. Wszyscy spacerują przy zbiorniku w ciągu dnia, a najciekawiej jest tutaj właśnie wieczorem. Światła latarni, żabie koncerty- całkiem nastrojowo.
Wiatr zupełnie ustaje. Jeszcze przed zapadnięciem zmroku dojeżdżamy do Legnicy i jedziemy do centrum na kebaba. Kiedy kończymy jeść zaczyna padać drobny deszcz. Teraz to już może padać:)
Wycieczka udana, wiatr trochę pokrzyżował plany, ale ostatecznie udało się zrobić całkiem fajny wypad:)
Później dodam jeszcze ślad gps:)
Kategoria Ponad 100, Karkonosze