Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi alouette z miasteczka Legnica. Mam przejechane 39831.55 kilometrów w tym 1054.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy alouette.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2015

Dystans całkowity:1168.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:58:58
Średnia prędkość:17.43 km/h
Suma podjazdów:21876 m
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:83.46 km i 4h 54m
Więcej statystyk
  • DST 75.00km
  • Podjazdy 2487m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bielawa i single w Srebrnej Górze

Niedziela, 31 maja 2015 · dodano: 11.08.2015 | Komentarze 2

Wypad tydzień po Everestingu i jeszcze z moją obolałą łydką. Ale nawet dawałam radę:)

Tym razem pojechałam z Grześkiem i jego kolegą poszaleć trochę w terenie:)

Do Dzierżoniowa dojeżdżam pociągiem. i stamtąd jadę już asfaltem do Bielawy, gdzie czekają na mnie chłopacy. Grzesiek super zaplanował trasę. Nie będę się zbytnio rozpisywać, bo zdjęć w sumie nie mam żadnych z tego wypadu. Ale dawno tak fajnie się nie bawiłam w terenie!:) Było wszystko, co trzeba mi do szczęścia-  techniczne, sztywne podjazdy po korzeniach i fajne szybkie i techniczne zjazdy.

Widok z wieży widokowej na Kalenicy:



Dojeżdżamy do Srebrnej Góry, gdzie zjeżdżamy najpierw czarnym singlem A, a potem B...a może na odwrót? :) Nie ważne...w każdym bądź razie jak dla mnie...CZAD:) Fajne leśne single z hopkami i uskokami:) 

Podczas szutrowego podjazdu, który prowadzi na szczyt, skąd obijają w dół single- zaczynam się ścigać z Grześkiem..Dojeżdżam zasapana jako druga z minimalną stratą. Zacieszamy na górze, ale...po chwili uśmiech znika nam z twarzy. Zaraz za nami zza zakrętu wyłania się chłopak na enduro. Ciśnie jak szalony. Zero zadyszki. A na zakręcie jeszcze wpada w poślizg. Mija nas i wjeżdża do lasu. Co jest?? Kurdę, chyba muszę jeszcze trochę potrenować- myślę sobie. Lekko mnie to dołuje..Ale krótko- na dole okazuje się, że to enduro miało wspomaganie elektryczne:) Uff...A już myślałam, że tak kiepsko u mnie z formą:)

Co ciekawe, po dojeździe do Srebrnej Góry wszystkim  kończy się woda w bidonach.. Nie chce nam się zjeżdżać już do wioski, więc dzwonimy do pierwszego lepszego domu. I udaje nam się wyżebrać dużą butelkę wody ! :) Akurat starczy na powrót:)

Podczas powrotu do Bielawy ścigamy się z kilkoma chłopakami, ale udaje się nam z Grześkiem ich wyprzedzić:) 

Na parkingu sprawdzam odjazdy pociągów. Okazuje się, że powrotny szynobus do Legnicy mam za....niecałe pół godziny! Żegnam się szybko z chłopakami i cisnę jak szalona. Oczywiście po drodze mylę trasę. Ale sprint robię piękny i dojeżdżam ze sporą jeszcze rezerwą czasową na dworzec!:) W pociągu jakieś dziewczyny mówią mi, że wyglądam jak mój rower i że mi zazdroszczą...Spooko :)

To był szalony dzień ! :)
Kategoria Góry Sowie


  • DST 66.00km
  • Podjazdy 782m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Terenowo

Piątek, 29 maja 2015 · dodano: 11.08.2015 | Komentarze 0

Po Everestingu mocy przez pewien czas nie ma...Jednak jest to niemały wysiłek dla organizmu, a regeneracja trochę trwa...Dlatego chciałam to zrobić przed moim wyjazdem na wakacje w Alpy. Wiedziałam, że mam szczyt formy i trzeba to wykorzystać:)

Przez pierwsze dwa dni po wyzwaniu czułam się zadziwiająco dobrze. Kolano nie bolało. Lekki kac rowerowy i nic poza tym. Zmęczenie jednak może wyjść nawet po kilku dniach. 

Obrzydł mi strasznie asfalt po Everestingu i samotna jazda. Napisałam więc do Wojtka, czy nie chce pojechać ze mną w Chełmy pokręcić gdzieś w terenie- tak, żeby było jak najmniej asfaltu:)  

Do Sichowa jedziemy przez lasek i pola koło Krajewa. W Sichowie wbijamy ponownie  w teren, którym robimy podjazd na radiostację. Dawno tutaj sobie zdjęcia nie robiłam:)



Potem zjeżdżamy terenem. Niestety podczas zjazdu coś się zakręciłam i odbijam nie w tą ścieżkę co trzeba. Wojtek twierdzi, że tędy też dojedziemy, więc cisnę dalej w dół. Jednak, w pewnym momencie ścieżka znika, a my lądujemy w jakichś dzikich chaszczach:)

Nagle zza krzaków wylatuje dzik. Stoję tutaj sama, bo Wojtek odszedł kawałek dalej obczaić trasę. Słyszę, że krzaki się trzęsą. Wiem, że zaraz wybiegnie kolejny dzik. Tylko.... nie jestem pewna,z  której strony!!! Szybko zasłaniam się rowerem i stoję w pełnej gotowości. Wyleciał! Szedł jak burza! Na szczęście, również nie w moim kierunku. Ufff.. Ale adrenalina lekka była:) 

Dalej musimy prowadzić chwilę rowery przez las, bo nie ma tutaj żadnej ścieżki..W końcu udaje nam się wydostać z lasu i szutrowymi ścieżkami jedziemy w rejonie Leszczyny, a potem Wojtek pokazuje mi fajne szutrówki w okolicy Kondratowa, których jeszcze nie widziałam. 

Później robimy jeszcze podjazd asfaltem pod lotnisko, a w Krajewie wbijamy ponownie w teren.

Już w połowie wycieczki poczułam dosyć upierdliwe kłucie w prawej łydce...Nigdzie sobie jej w trakcie wypadu nie nadwyrężyłam. Może to kontuzja, która wyszła dopiero kilka dni po Everestingu? 

Chcę już lajtowo wrócić do Legnicy, ale na podjeździe przypadkowo odwracam się i widzę, że ...ktoś za nami jedzie! Od razu zapominam o bólu łydki i zaczynam ostro cisnąć pod górę. A nie dam się!!  Przynajmniej nie na podjeździe:) I nie daję za wygraną:) Dojeżdżam jako pierwsza:)

Potem aż do Dunina jest mocne tempo, ale po chwili dojeżdża  do mnie Wojtek razem z tym drugim rowerzystą. Mężczyzna pyta się, czy znam Waldka i ekipę z Legnicy i że słyszał o mnie i o moich akcjach:) I tak sobie rozmawiamy już do samej Legnicy. A po drodze prawie wbiega na mnie jeszcze sarna w lasku złotoryjskim:) 



  • DST 236.00km
  • Czas 19:10
  • VAVG 12.31km/h
  • Podjazdy 10027m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Everesting na Karkonoskiej

Piątek, 22 maja 2015 · dodano: 26.05.2015 | Komentarze 49

O Everestingu zaczęłam już dość intensywnie rozmyślać w grudniu podczas ustalania listy moich postanowień noworocznych. Wówczas nie dokonał tego jeszcze żaden Polak..

A o co tak dokładnie chodzi? Tak w skrócie, Everesting polega na robieniu tylu powtórzeń rowerem na jednym, dowolnym podjeździe, aż suma przewyższeń wyniesie tyle ile najwyższa góra świata, czyli 8 848 m :) Więcej informacji możecie znaleźć tutaj.

Do tej pory Everesting zrobiło 5 Polaków, z czego czterech w Polsce. Nie zrobiła tego jednak jeszcze żadna Polka...Pora to zmienić!:)

Osoby, które reguralnie odwiedzają mojego bloga, pewnie wiedzą, że na początku kwietnia miałam problemy z kolanem. Płakałam głównie dlatego, że musiałam na chwilę zrezygnować z treningów, a mój cel, czyli Everesting wydawał mi się nieosiągalny w tamtej chwili... Ale że jestem zawzięta i tak łatwo nie odpuszczam- postanowiłam jak najszybciej podjąć to wyzwanie. Z czasem zaczęłam robić coraz dłuższe trasy z większymi przewyższeniami, a kolano nie dokuczało już tak bardzo.. W maju zrobiłam łącznie trzy wypady powyżej 2 tys. przewyższeń. Niby sporo, ale w prównaniu do Everestingu to mały pikuś...

Od początku maja czekałam na odpowiednią pogodę w weekend. Kiedy więc prognozy okazały się korzystne, ruszyłam na podbój Everestingu!:) 

Ponieważ moją specjalnością są sztywne podjazdy - do Everestingu wybrałam Karkonoską. Jak szaleć to na całego!:) 

W piątek wracam po pracy, wciągam mega porcję spaghetti i o 14.00 kładę się do łóżka. Chcę się wyspać przed jazdą, ale niestety bez skutku. Przewracam się nerwowo z boku na bok...Mija jedna godzina, druga...a ja dalej nie zmrużyłam oka! W dodatku w pewnym momencie łapie mnie mocny skurcz w łydce. No pięknie! Nawet nie zaczęłam Everestingu, a już mam problemy. Ostatecznie zasypiam na godzinę.  Śni mi się, że pada śnieg, a podjazd pokrywa się lodem...Dobrze, że to tylko sen!:) Budzę się lekko zamroczona i zaniepokojona. Za krótko spałam, a czeka mnie 24- godzinna, bardzo męcząca jazda. Będzie ciężko...

Po 20.00 jestem już spakowana i gotowa do drogi. Na trasie moim suportem będzie Jarek. Wsiadamy do auta i jedziemy do Jeleniej Góry. Tuż za miastem wysiadam i w ramach krótkiej rozgrzewki jadę już rowerem do Podgórzyna. To tutaj  rozpocznę Everesting. Segment który będę powtarzać prowadzi spod sklepu w Podgórzynie aż pod samo schronisko Odrodzenie. 10 km dość sztywnego podjazdu..

Zaczynam o 22.30. Nigdy nie robiłam tego podjazdu nocą. Idzie dość ciężko.  Nocą jedzie się o wiele wolniej. Nogi jeszcze nierozgrzane, w głowie pełno sprzecznych myśli...Do tej pory mój rekord przewyższeń wynosił 5 tys. , w tym roku niecałe 3. Czy dam radę? Czy nie podeszłam zbyt ambitnie do tematu? 

Dookoła cisza totalna. Żadnych ludzi. Czasem tylko jakiś kot, lis albo inny zwierzak przebiegnie mi przez drogę. Przez parę godzin mijają mnie może ze trzy auta. 



Dojeżdżam pod Odrodzenie. Teraz pora na zjazd. Łatwo nie jest. Kto tędy zjeżdżał wie doskonale, o co chodzi. Zjazd jest ostry, można się ładnie rozpędzić, ale niestety na drodze znajduje się pełno dziur i to całkiem sporych. W dzień trzeba bardzo uważać, a co dopiero w nocy...



Oprócz latarki- zakładam więc jeszcze na głowę czołówkę. Jarek, żeby mi trochę pomóc, idzie pod górę i zostawia przy największych dziurach odblaski.  Patent ten nawet się sprawdza, ale i tak muszę bardzo orientować na zjeździe...

Nie wiedziałam, że Yeti żyje w Karkonoszach...Dziura w kształcie wielkiej stopy:)



Pora na drugi podjazd. Nachodzą mnie czarne myśli. To dopiero drugi raz Zapowiada się długa i ciężka noc...

Trzeci podjazd mija mi niespodziewanie szybko. Pięknie wygląda rozświetlona Jelenia nocą.



Podczas czwartego podjazdu nadchodzi kryzys. Jest już po 4.00. Zaczyna świtać. Mogę wyłączyć latarkę- całe szczęście, bo już zaczyna mi padać akumulator.  W lesie zaczynam robić się śpiąca. Marzę o tym, żeby położyć się chociaż na chwilę i zdrzemnąć. Przeraża mnie myśl, że męczę się już na czwartym podjeździe, a to nawet nie jest jeszcze połowa! "Na co Ty się porwałaś dziewczyno?"- myślę sobie. Zaraz jednak odganiam od siebie te pesymistyczne myśli. To mój najważniejszy cel w tym roku, tyle osób mi kibicuje- nie mogę się wycofać! 

Kiedy dojeżdżam po raz czwarty na szczyt robi się już dość jasno. Słońce zaczyna delikatnie wyłaniać się zza gór. I wtedy wstępuje we mnie nowa energia! Na moich ustach pojawia się uśmiech. Będzie dobrze! Dam radę!:) 

Po piątym podjeździe mam świetny humor. To już połowa ! Teraz na pewno się nie wycofam:) 



Podczas zjazdu spotykam Bartka. Razem zjeżdżamy do Podgórzyna, a potem Bartek robi ze mną jeszcze podjazd pod Odrodzenie i kolejny zjazd. Szósty podjazd mija mi więc bardzo szybko, bo jednak w towarzystwie zupełnie inaczej się jedzie.



Na siódmym podjeździe zaczynają już mnie boleć uda i łapać lekkie skurcze w łydkach. Wolniej już robię te sztywne odcinki. 



Dobrze, że Jarek mi pomaga na trasie. Najpierw czeka na dole w aucie na parkingu, a potem przenosi się do schroniska w Odrodzeniu. Pomaga mi głównie z jedzeniem i piciem, tak żebym nie musiała wozić w plecaku zbędnych rzeczy. 



Dodam, że prawie w ogóle nie robię długich przerw. Zajeżdżam, zmieniam bidon, biorę łyk coli, ubieram kurtkę, czasem coś zjem i w drogę!  Jem na stojąco albo na rowerze- ani razu nie siadam. Boję się, że jak usiądę, to nie będę już chciała wstać:) Na jeden podjazd i zjazd wystarcza mi średnio jeden bidon. Przez cały czas piję izotnik. Moim głównym posiłkiem są dzisiaj batony energetyczne. Inne jedzenie jakoś mi specjalnie nie wchodzi. Czasem zjem odrobinę makaronu, jakieś ciastko ryżowe, muffina albo kabanosa. Generalnie jem bardzo mało. Pić za to mi się chce strasznie. 



Pora na ósmy podjazd. Wjeżdżam zadowolona na górę, bo wiem, że zostały już mi tylko dwa podjazdy!  Niestety, Jarek obliczył kalkulatorem, że muszę zrobić dodatkowo jeszcze jeden podjazd! Niby mało, ale jakoś mnie to lekko dobija.  

Na szczęście, na samym dole, w Podgórzynie czeka na mnie Piotrek z Jeleniej Góry, który jako pierwszy Polak zrobił Everesting. Dowiedział się od Bartka o moim wyzwaniu i postanowił również mi pokibicować. Na początek  Piotrek robi krótki wywiad ze mną, a potem towarzyszy mi na dziewiątym podjeździe pod Karkonoską.



Na zjeździe spotykam Bartka, który przyjechał mnie odwiedzić, ale złapał kapcia w swojej szosie podczas zjazdu. Żegnam się więc z chłopakami i dalsze podjazdy robię już samotnie.

Ostatnio bardzo polubiłam samotne jazdy, ale podczas Everestingu taka samotność jest trochę przytłaczająca. Monotonne powtarzanie tego samego podjazdu może dobić nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Te dwa podjazdy w towarzystwie chłopaków bardzo mi pomogły i dodały pozytywnej energii na resztę trasy. 

Niektórzy kibicowali mi również na odległość. Karol, który również zrobił Everesting zrobił dla mnie specjalnie taką oto piękną dedykację:)



Pora na dziewiąty i dziesiąty podjazd. Chociaż nogi już mocno wymęczone to idzie mi wszystko dość sprawnie. Bo cel już jest na wyciągnięcie nogi! :) Stres opada. Wiem już, że kondycyjnie i psychicznie dam już radę dociągnąć do końca:) Co ciekawe, zaskakuje mnie regularność z jaką robię segment. Trochę ponad 1,5 h zajmuje mi zjazd i podjazd. I tak cały czas. Bez większych zmian.



Pogodę mam dzisiaj idealną. Nie jest za gorąco, na dole świeci słońce. Tylko na górze ostro wieje, więc za każdym razem muszę się ubierać do zjazdów. A te idą mi bardzo sprawnie- nic dziwnego, po tylu zjazdach znam już większość zakrętów i wiem, gdzie spodziewać się największych dziur:)


I pora na .....ostatni 11 podjazd!! W sumie żeby zrobić Everesting wystarczyłoby mi tylko dojechać do połowy podjazdu, ale postanawiam zrobić jeszcze rundkę honorową:) 



Na górze sprawdzam Garmina. Ponad 9 tys. przewyższeń! Do 10 tys. brakuje zaledwie 400 m... Nie no! Nie mogę tego tak zostawić!:) Zjeżdżam do Podgórzyna i dojeżdżam do początku sztywnego podjazdu- tak, żeby dobić już do 10 tys. 

Udało się! Tuż po 21.00 kończę jazdę. Na parking wychodzi właściciel ośrodka Chybotek. Gratuluje mi i stawia wypasiony, darmowy obiad:) Dodatkowo mam w Odrodzeniu jeszcze gratis weekend w nagrodę:)

Po prawie 24 godzinach udaje mi się ukończyć wyzwanie. Zrobiłam Everesting jako pierwsza Polka i jako 34 kobieta na świecie.
Cieszę się bardzo, bo udało mi się zrealizować mój największy cel w tym roku:)

Teraz pora na zasłużony odpoczynek....a potem....czas na kolejne wyzwania!:)



A na koniec link do Stravy z moją trasą.

Mam sporo zaległych wpisów. Postaram się je uzupełnić w ciągu tego miesiąca:)

Kategoria Karkonosze, Ponad 200


  • DST 48.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 24.00km/h
  • Podjazdy 449m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Krótko po pracy

Wtorek, 19 maja 2015 · dodano: 11.08.2015 | Komentarze 0

Dzisiaj trening bardziej psychiki. Nie zadbałam o rower po ostatnim wypadzie i hałasujący napęd mnie dobijał przez całą trasę:) 

Jednocześnie, to był mój ostatni trening przed Everestingiem. Teraz prawie 3 dni odpoczynku, a potem..... pora podjąć wyzwanie! :)



  • DST 62.00km
  • Czas 03:33
  • VAVG 17.46km/h
  • Podjazdy 200m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tropiciel

Niedziela, 17 maja 2015 · dodano: 11.08.2015 | Komentarze 0

Niestety dwa dni przed zawodami dzwoni do mnie Grzesiek i mówi, że nasz główny nawigator na trasie- Bartek- pochorował się i nie jedzie. Szukamy kogoś na zastępstwo, ale jakoś nikt nie jest chętny. Trudno! Jedziemy we dwójkę. Ja co prawda mam fatalną orientację w terenie, ale co tam, fajnie będzie! :)

O 21.00 na dworcu czeka już na mnie Grzesiek. Najpierw autem dojeżdżamy do Karłowic. Mamy lekkie opóźnienie, ale na tych zawodach nie ma większej spiny. Jest za to niezły fun! :)

Obieramy wstępną strategię, żeby zacząć od łatwiejszych punktów, ale po drodze trochę się motamy i ostatecznie robimy nocą najtrudniejszy fragment trasy.

Dodam, że po raz pierwszy jadę nocą w terenie. Mam latarkę na kierze i czołówkę. Czasem w lesie zabłysną oczy jakiegoś zwierzaka. Klimat niesamowity!:) Zaliczamy nocą ponad połowę punktów. Przy większości czekają na nas różne zadania...

Jedno z zadań rozwalam bezbłędnie jak na panią przedszkolankę przystało- odgaduję migiem rodzaje ptaków przedstawione przez leśników na obrazkach:) 

Inne zadanie polega na strzelaniu z pistoletu. Dobrze, że nie muszę tego robić, bo nie lubię takich zabaw:)

Kolejny cel to reanimacja manekina i opatrywanie ran. Ratownik powiedział, że zabiłabym gościa z moją zdolnością reanimacji. Dobrze wiedzieć:)

W pewnym momencie przedzieramy się przez jakieś bagna, a potem przez ponad godzinę szukamy punktu- ukrytych w lesie ruin.

Tuż przed świtem dojeżdżamy do punktu, który kosztował nas sporo czasu i nerwów. Spędzamy tam ponad 1,5 godziny szukając 3 ukrytych symboli, którym trzeba zrobić zdjęcia. Z jednym mamy problem- szukamy, szukamy... No nigdzie nie ma!! W końcu okazuje się, że był tuż przy samym punkcie! No nieźle:)

Podczas wykonywania tego zadania mieliśmy na rękach przywiązane czerwone wstążeczki. Po lesie chodzili ludzie przebrani za upiory i próbowali te wstążeczki nam wyrwać.  Strata tej wstążeczki to jakieś 10 minut, o ile dobrze pamiętam. Do mnie w sumie nikt się nie przyczepił. Ale na koniec podszedł do mnie chłopaczek równy wzrostem. A co tam masz? A nic takiego- śmieję się i chowam ręce za siebie. No coś tam chowasz, przecież widzę. Pokaż!- chłopaczek nie daje za wygraną.  Widzę, że bardzo wczuł się w swoją rolę. W końcu robi się tak namolny, że zaczynam wołać Grześka na pomoc i uciekam. Nie no! Nie dam mu zerwać mojej wstążeczki! :) Ale fakt, znalazłam przeciwnika godnego siebie:) 

W końcu ruszamy dalej. Zaczyna już świtać i można wyłączyć latarki. Za dnia od razu szybciej się jedzie. Zaczynam cisnąć, ale bardziej dla czystej zabawy niż wyniku. Kolejne punkty idą nam niespodziewanie szybko. Zazwyczaj nie musimy już robić żadnych zadań.

W punkcie o uroczej nazwie- punkt G- mamy za zadanie, trzymając w parze linki z obu stron- tak nimi manewrować, żeby postawić wiaderko w odpowiednim punkcie:)  Kolejne zadanie zaliczone! No to ciśniemy dalej!

Zaczyna mi się wkręcać ściganie. Ale tutaj nie ma się z kim ścigać.... Więc ścigam się z Grześkiem:)
W pewnym momencie dojeżdżamy do punktu z bardzo śmiesznym zadaniem, które wymaga sporo cierpliwości i spokoju. Spokoju!!! A ja nakręcona na ściganie i nieźle pobudzona!:) I jak tu teraz się uspokoić?:) Otóż, zadanie polega na tym, że trzymając we dwójkę karton z labiryntem musimy tak poruszać sznurkami, żeby kuleczka przeleciała korytarzykami od mety do startu i nie wypadła po drodze. Typowe zadanie zręcznościowe. Jestem jednak tak nakręcona, że zupełnie mi to nie idzie! Co chwilę piłeczka wypada przez otwory, a ja klnę pod nosem. Dużo śmiechu przy tym jest:) W końcu za jakimś 10 podejściem udaje nam się wykonać zadanie i możemy kontynuować jazdę:)

Ostatni cel to szukanie min na wydmach wykrywaczem metalu i możemy już cisnąć do mety.

Wszystkie zadania wykonane!:) Tuż przed metą ścigam się z Grześkiem. W pewnym momencie zajeżdża mi drogę na asfaltowym zakręcie z drobnym piaseczkiem. Naciskam hamulce i blokuję oba koła. Zaliczam piękny drift, ale na szczęście bez pięknego szlifa:) Udaje mi się z tego jakoś wyjść obronną nogą i dalej się ścigamy już do mety:)

 Dojeżdżamy  jako 7 drużyna. Best Team Ever w osłabionym składzie, ale daliśmy radę i świetnie się bawiłam!:)

I pamiątkowe zdjęcie na koniec:)








  • DST 21.00km
  • Czas 01:33
  • VAVG 13.55km/h
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Rozjazd z Anią i Olą

Piątek, 15 maja 2015 · dodano: 11.08.2015 | Komentarze 1

Dzisiaj babski wypad w towarzystwie dwóch super kobitek- Ani i Oli:)

Ania wymiata z tą przyczepką i nieźle ciśnie nawet po szutrowych, nierównych ścieżkach:)



Jedziemy do Dunina na plac zabaw i pokarmić zwierzaki:) 



Zenek miał dzisiaj niezłą wyżerkę:)



Żona Zenka też co nieco wyprosiła:)



I najmłodszy członek tej uroczej familii:)




  • DST 68.50km
  • Czas 03:36
  • VAVG 19.03km/h
  • Podjazdy 682m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Lajtowo terenowo

Czwartek, 14 maja 2015 · dodano: 11.08.2015 | Komentarze 0

Na dzisiaj zgadałam się z Grzesiem, że jedziemy do Wąwozu Lipa poszukać salamandry plamistej...

Wczoraj jednak do wieczora byłam na rowerze, rano obudziłam się z bólem brzucha. Zaczęło lekko padać. Położyłam się po pracy do łóżka, wzięłam tabletki przeciwbólowe. W ogóle nie chciało mi się dzisiaj wychodzić na rower, gdyby nie fakt, że byłam już umówiona na wypad...

Jedziemy po południu, ale dzisiaj średnio mam siły, więc postanawiam odpuścić jednak ten wąwóz i skrócić trasę. Najpierw robimy podjazd pod Górzec....kapliczkami:) Dawno tego nie podjeżdżałam. Daje popalić, ale nie aż tak bardzo jak myślałam...Zaliczam tylko jedną podpórkę i to w jakimś głupim miejscu...Reszta idzie już bez problemu, chociaż na końcówce ładnie mi koło buksuje:)

Z Górzca zjeżdżamy do Muchowa i stamtąd szutrówkami przebijamy się do Kondratowa. Jeszcze podjazd asfaltem na lotnisko, a potem szutrowymi ścieżkami zjeżdżamy do Leszczyny i terenem wracamy do Legnicy.

Po drodze przejeżdżamy przez Dunino. A tam... czekają już na mnie z utęsknieniem moi kumple:)

 

Uroczy baran Zenek:) 




  • DST 71.00km
  • Czas 03:31
  • VAVG 20.19km/h
  • Podjazdy 739m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Terenowo po Chełmach

Środa, 13 maja 2015 · dodano: 11.08.2015 | Komentarze 0

Dzisiaj w roli przewodnika pokazałam Karolowi to, co najciekawsze w Chelmach... 

Kończę pracę po południu, więc wyjeżdżamy dosyć późno... Najpierw jedziemy polnymi drogami do Leszczyny. Potem robimy podjazd czerwonym na radiostację. Gadamy po drodze sporo o Everestingu, bo Karol zrobił to wyzwanie jakieś dwa tygodnie temu na szosie. 

Za Pomocnem ponownie odbijamy w teren....



....i najciekawszy fragment szlaku, czyli czarny szlak i Wąwóz Myśliborski:)



W wąwozie proponuję jeszcze wejście i zjazd ze Skały Elfów.



Słońce zaczyna już powoli zachodzić. Szkoda, że było tak mało czasu, bo chciałam jeszcze zajechać na Groblę i Górzec..Może innym razem...



Wracamy szutrami przez Męcinkę do Legnicy. Karolowi Chełmy bardzo się podobały, a ja jako przewodniczka nieźle się spisałam:) 



  • DST 57.50km
  • Czas 02:21
  • VAVG 24.47km/h
  • Podjazdy 513m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szybko po pracy

Poniedziałek, 11 maja 2015 · dodano: 11.08.2015 | Komentarze 1

Taka tam moja ulubiona, szybka rundka po pracy. Na wale spotykam Anię z Olą. Chwilę rozmawiamy, kiedy dostrzegam mijającego nas rowerzystę. Mój wzrok zdradza wszystko...Chyba rozumiemy się bez słów. "No jedź, jedź. Goń go! Powiedz mi potem, jak było"- śmieje się Ania. 

Wsiadam na rower i cisnę. Po chwili doganiam rowerzystę. Wyprzedzam go z nieukrywaną satysfakcją, ale niestety na światłach dojeżdża do mnie. Kiedy więc tylko zapala się zielone, naciskam mocno na pedały. Jadę z przodu przez dłuższy czas.. Myślę sobie, że nawet fajnie byłoby się tak ścigać, aż do Stanisławowa, ale niestety ten rowerzysta chyba nie ma na to ochoty, bo dystans między nami się zwiększa...W pewnym momencie telefon wypada mi z plecaka i roztrzaskuje się na asfalcie.. Zatrzymuję się i cofam, żeby go pozbierać. Mężczyzna mija mój rozwalony telefon i jedzie dalej.. 

Składam szybko telefon, wsiadam na rower i próbuję go jeszcze dogonić, ale chyba odbił w inną stronę niż ja planuję...A jadę standardowo na Stanisławów..

Dzisiaj test nowych krótkich spodenek, w których mogę przynajmniej wyrównać sobie chociaż trochę opaleniznę:



Wściekły róż- i plus 10 do prędkości i zadziorności :) No i jestem tak widoczna na drodze, że nawet nikt dzisiaj na mnie nie trąbił, a kierowcy grzecznie jechali za mną i czekali aż im ustąpię miejsca na drodze:)



A powrót przez Pomocne i Chełmiec.


  • DST 134.50km
  • Czas 06:19
  • VAVG 21.29km/h
  • Podjazdy 1943m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nieudany atak na Karkonosze

Sobota, 9 maja 2015 · dodano: 11.08.2015 | Komentarze 2

Od rana mam lekkie zakwasy, a na dzisiaj zaplanowałam sobie bardzo wymagający, szosowy wypad... Nie lubię jednak zmieniać planów i postanawiam, że trasę i tak przejadę. Najwyżej się bardziej pomęczę:) Prognozy pogody na dzisiaj nie są zbyt optymistyczne, ale i tak postanawiać to olać.. Może nie będzie padać...:)

Kiedy dojeżdżam do Stanisławowa jest jeszcze słonecznie. Później zaczyna się już niestety chmurzyć. Przede mną widać granatowe, burzowe chmury. Nie chcę zawrócić- ciągle mam nadzieję, że może przejdzie bokiem, a ja jakimś cudem uniknę deszczu...Jadę więc sobie beztrosko dalej:)

Na Przełęczy Rędzińskiej zrywa się jednak silny wiatr i zaczyna kropić. Ledwo robię rozjazd i ...leje! Zjeżdżam szybko do Pisarzowic i chowam się na przystanku..



Siedzę na przystanku i ciągle mam nadzieję, że przestanie lać, a ja pocisnę dalej na Okraj...Niestety, zaciągnęło się i to porządnie.. Nudzi mi się strasznie. Tkwię już tutaj od godziny...W pewnym momencie przybiega do mnie piesek. Super! Będę mieć trochę towarzystwa!:) Niestety psiak przybiegł tylko po to, żeby się wytrzepać i ochlapać mnie wodą, a potem zostawił mnie i poleciał dalej... :) 



Coś pechowy ten dzisiejszy dzień, albo to moja wina, bo się uparłam na te Karkonosze... Siedzę lekko zdołowana na przystanku. Mija godzina, dwie..a ciągle pada! Co prawda już mniej intensywnie, ale zaczynam rozmyślać nad trasą i stwierdzam, że pchanie się wysoko w góry w taką niepewną pogodę, to chyba jednak nie najlepszy pomysł (zdecydowanie! później okazało się, że burze kilkakrotnie nawiedzały tego dnia Karkonosze ). Z lekkim żalem muszę porzucić moje plany. Zakładam kurtkę przeciwdeszczową i decyduję się zawrócić do domu...



Robię po raz drugi podjazd pod Rędzińską. Nie wiem, po co zakładałam tę kurtkę. Nie jestem mokra od deszczu, ale zagotowałam się nieźle... Wracam prawie tą samą drogą, tylko z Lipy standardowo uderzam już na Paszowice.

Kiedy dojeżdżam do Chełmów...wychodzi słońce, a zza chmur wyłania się błękitne niebo. Pozostaje mi tylko się uśmiechnąć i wrócić do domu...Karkonosze nie uciekną- jeszcze tutaj wrócę i nieźle namieszam:)

Kategoria Karkonosze, Ponad 100