Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi alouette z miasteczka Legnica. Mam przejechane 39831.55 kilometrów w tym 1054.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy alouette.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Z filmikiem:)

Dystans całkowity:406.90 km (w terenie 35.00 km; 8.60%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:81.38 km
Więcej statystyk
  • DST 83.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Czarny szlak x 5

Sobota, 19 kwietnia 2014 · dodano: 21.04.2014 | Komentarze 6

Dzisiaj postanowiłam trochę pobawić się w terenie. Jedziemy przez Stanisławów i wbijamy za Pomocnem w las. Docieramy do czarnego szlaku w pobliżu Wąwozu Myśliborskiego. Dwa tygodnie temu wytyczaliśmy i poprawialiśmy tutaj drogę, aby była w 100% przejezdna. Czas przetestować trasę i przejechać ją w całości! 

Jedziemy elegancko po szlaku. Nie trzeba już się zatrzymywać. Jest płynność. W pewnym momencie czuję się zbyt pewnie i najeżdżam  za szybko na przeszkodę, którą zawsze pokonywałam z większą ostrożnością. Lekcja pokory. Przednie koło uderza w kamień. Prawie kończy się to lotem przez kierę, na szczęście udaje mi się przechylić na bok i zaliczyć miękkie lądowanie na mchu. 

W jednym ze strumieni moczę sobie stopę, ale nie zmieniam butów. Temperatura jest już na tyle wysoka, że mogę sobie pozwolić na luksus jazdy w mokrych skarpetkach. Zresztą i tak pewnie nie raz dzisiaj zmoczę buty;)

Tak nam spodobała się jazda po szlaku, że w sumie robimy go 5 razy- w tę i we w tę;) Dodam, że szlak warto robić w kierunku z Myślinowa do Wąwozu Myśliborskiego. Jedzie się wtedy delikatnie z górki i jest większa zabawa i flow:)

Teraz czas na parę zdjęć ze szlaku:

Przejazdy przez strumyk z innej perspektywy:



A tutaj ostatni strumień na szlaku:



No i słit focia oczywiście musi być:)



Dojeżdżamy do Wąwozu Myśliborskiego. Tutaj też można się trochę pobawić:)






Z Myśliborza jedziemy już jak zwykle szutrami przez Męcinkę. 

A kwiaty we włosach potargał wiatr:)



Przejazd przez pola dostarcza teraz niesamowitych doznań zmysłowych. Uwielbiam  kolor i zapach rzepaku- zwłaszcza wieczorem:)



Aby zwiększyć jeszcze bardziej doznania zapachowe robię sobie krótką przejażdżkę przez pole rzepaku:)





Wracamy przez Słup. Za nami zaczynają nadciągać granatowe chmury. Zrywa się silny wiatr. Już wcześniej zaczął mnie boleć mięsień przy prawym kolanie (ten sam co tydzień wcześniej), ale nie daję się początkowo i jadę szybko, żeby uciec od burzy. Udaje się to już w Warmątowicach. Niestety mięsień rozbolał mnie już na dobre. Doszliśmy do tego, że to raczej wina bloków, które przestawiły mi się w butach. Początkowo jadę pedałując sobie jedną nogą.  Jedną nogą robię też podjazd po kostce. Jest siła!:) Przeganiam nawet w ten sposób jednego rowerzystę! Ale musiał mieć minę, że go dziewczyna pedałując jedną nogą wyprzedziła!:) Kiedy docieramy do parku rezygnuję już z takiej jazdy. Nie chcę obciążyć za bardzo drugiej nogi;) Jadąc przez park łapię się więc za plecak Jarka i mam gratisowe holowanie pod sam dom;)

A na koniec filmik z mojego przejazdu czarnym szlakiem:)




Kategoria Z filmikiem:)


  • DST 35.00km
  • Teren 35.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Rudawy Janowickie

Niedziela, 17 listopada 2013 · dodano: 19.11.2013 | Komentarze 17

O wypadzie w Rudawy marzyłam od kiedy zaczęłam tyko dochodzić do siebie po chorobie. Tydzień temu nie wyszło, ale w końcu udało się! :D Chociaż wczoraj wieczorem miałam mega stresa i siedziałam przybita- myślałam, że już nie pojadę. Okazało się, że po wymianie płynów i zamontowaniu hamulców tylne koło nie hamuje- na szczęście wypiekanie klocków w piekarniku pomogło:)

O 7.30 zajeżdżam pod mieszkanie Olka. Pakujemy rowery do auta i jedziemy. O 9.00 jesteśmy na miejscu. Dobrze, że Olek zrobił niedawno prawo jazdy- teraz będę miała się z kim autem w góry zabierać:)

Trochę zimno z rana. Wszystko oszronione. Lekka mgiełka unosi się nad lasem. Klimatycznie. I pięknie:) Z parkingu podjeżdżamy do schroniska Szwajcarka, by za chwilę zjechać na żółty szlak. Hamulce po wymianie płynów ładnie pracują, chociaż klamka w tylnym słabo odbija;/

Szutrową drogą dojeżdżamy do asfaltu. Olek sprawdza mapę, a ja przez chwilę podziwiam rowerzystkę w zwykłej kurtce i kozaczkach, która ostro ciśnie pod górę na rowerze KTM. Szkoda, że nie spotkaliśmy się jakoś na trasie- mogłoby być ciekawie:)

Tymczasem jedziemy w dół do wioski. W Karpnikach odbijamy znowu w teren i żółtym szlakiem kierujemy się na Skalnik. Słoneczko wyłania się zza chmur. Z oddali widać ośnieżony szczyt Śnieżki. Jak ja się stęskniłam za Rudawami! Kocham góry i teren:)



Na początku jazda w terenie idzie mi jednak trochę kiepsko- po 2-miesięcznej przerwie od terenu, brakuje mi jeszcze pewności siebie i płynności. Ale z każdmy podjazdem i zjazdem zaczynam coraz bardziej się rozkręcać- tego jednak się nie zapomina:) Oczywiście ręce mocno osłabły, ale na szczęście nogi jako tako dają radę. O formie nawert nie piszę, bo wiadomo, że muszę ją teraz odbudować, więc trochę czasu to zajmie..


Po chwili dojeżdżamy na Skalnik- tzn. szczyt koło Skalnika:)



Wchodzimy na górę. Krótka przerwa na kanapki i zdjęcia.





Chyba jestem za gruba, bo barierki się pode mną uginają;)



Sprawdzamy ponownie mapę. Olek proponuje zjazd niebieskim, a potem odbicie na żółty szlak pieszy, który prowadzi w stronę Kolorowych Jeziorek. Dzień jednak nie jest już taki długi, więc proponuję pojechać tą samą trasą, którą robiłam ostatnio z Jarkiem- przynajmniej trochę ją pamiętam i nie stracimy czasu na szukanie szlaku.



Niebieski szlak pieszy do najłatwiejszych nie należy. Olek na enduro ciśnie sobie ładnie, a ja ... no cóż większość trasy sprowadzam. W pewnym momencie słyszę w pobliżu chrumkanie dzika. Jestem sama między świerkami. Nagle trudny teren przestaje mi przeszkadzać. Krzyczę na Olka, żeby poczekał. Wsiadam na rower i cisnę w dół. Adrenalina potrafi jednak zdziałać cuda:) Przekonałam się o tym nie raz;) Kto mnie zna ten wie, jaką moc potrafię z siebie wykrzesać, kiedy goni mnie pies:)



Dojezdżam szybko do Olka. Po chwili niebieski szlak staje się przejezdny dla mnie. Luźne kamienie, korzenie, szutrowe drogi- za to kocham Rudawy- za techniczne i zróżnicowane trasy. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie:)



W pewnym momencie przy Skalnych Bramach podczas zjazdu po korzeniach wjeżdżam w gałęzie, tracę widoczność, odbija mi przednie koło, skręt kierownicy, rower upada. Udaje mi się uniknąć jednak gleby. Niestety przednie koło wydaje dziwne dźwięki. Schodzę do Olka. Okazuje się, że w przednim klocku wygięła się jedna "nóżka" od sprężynki. Nie spoób jej wyprostować, więc Olek urywa ją...za pomocą kamienia:)Taka nauczka, żeby zabierać jednak nóż ze sobą w teren:)

A tak w ogóle to pogodę mamy piękną. Co prawda temperatura nie przekracza w ciągu dnia 4 stopni, ale jest bezwietrznie, świeci słońce. I co dziwne na trasie prawie w ogóle nie ma błota i liści:) Przeszkadza mi tylko brak wody do picia- nie lubię pić z bidonu, bo woda w nim zbyt szybko się wychładza, a ja mam często problemy z gardłem. W plecaku wiozę więc butelkę z piciem, ale muszę się co chwilę zatrzymywać, żeby ją wyjąć- kiepskie rozwiązanie. Powiem moim braciom, żeby pod choinkę sprezentowali mi bukłak termiczny:)

Wjeżdżamy na Wołek, potem kierując się niebieskim szlakiem przejeżdżamy koło Skalnego Mostu, Skalnego pieca. Na Starościńskie Skały nie podjeżdżamy, bo szkoda nam już czasu. Zamiast tego udajemy się na Sokolik. Jestem z siebie zadowolona, bo cały podjazd robię bez ani jednego wypięcia:) Wejście na wieżę tym razem sobie odpuszczam, Olek idzie zrobić zdjęcia, bo jeszcze nigdy tam nie był.









Z Sokolika czeka nas fajny zjazd do schroniska Szwacjarka...



...gdzie robimy sobie chwilę przerwy na gorącą czekoladę i mój ulubiony serniczek.






Zjeżdżamy na parking i nasza wycieczka dobiega końca, bo robi się już powoli ciemno. Było super! Chociaż krótko to bardzo treściwie:)

Dystans tak "na oko", bo Olek nie ma licznika, a w moim się czujnik przestawił;)

I na koniec mała niespodzianka:D Mój debiut reżyserski;) Brat powiedział, że oskara nie będzie:( Pożyczyłam kamerkę od Jarka i nagrałam kilka filmików z moich zjazdów. Rewelacji nie ma. Przepraszam za jakość nagrania, ale pierwszy raz miałam kamerę i trochę źle była ustawiona. No i do tego ten dyndający pasek od plecaka- nawet nie wiedziałam, że w kadr mi się wcina;/Jeśli komuś się wybitnie nudzi to zapraszam na krótki filmik:)Możecie zobaczyć jak wygląda to z mojej perspektywy:)

Filmik nr 1 :
&feature=youtu.be

Filmik nr 2: Mój zjazd z Sokolika jakby komuś się jeszcze bardziej nudziło;)
&feature=youtu.be
Kategoria Rudawy, Z filmikiem:)


  • DST 35.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Beskidy- powrót (dzień 2)

Piątek, 9 sierpnia 2013 · dodano: 23.08.2013 | Komentarze 3

Po 16!! godzinach snu zwlekamy się z łóżek. W nocy było bardzo gorąco i duszno, więc i tak co chwilę wstawałam i brałam zimny prysznic, żeby choć trochę się ochłodzić. Chyba nawet miałam gorączkę. Na szczęście z rana czuję się już zdecydowanie lepiej. Nie muli mnie, ale jestem bardzo osłabiona i jeszcze lekko kręci mi się w głowie. Postanawiamy, że zapuszczanie się dzisiaj w teren nie jest najlepszym pomysłem. Od jutra zapowiadają w dodatku pogorszenie pogody. Z bólem serca, ale niestety musimy odpuścić sobie śmiganie po Rychlebach, na które mieliśmy przeznaczyć dwa dni. A tuż obok zaczynały się już Rychlebskie Ścieżki;/

Bardzo wolnym tempem , bo siły za bardzo nie mam, dojeżdżamy asfaltem 35 km do Kamieńca Ząbkowickiego. Olek jedzie do babci, która mieszka niedaleko na pyszny obiadek, a ja z Jarkiem wsiadamy w pociąg i wracamy do Legnicy.

Podsumowując, bardzo podobała mi się ta wycieczka, zwłaszcza jeśli chodzi o przyjemnie spędzony czas i cudowne towarzystwo chłopaków. Poćwiczyłam sobie trochę technikę jazdy na luźnych kamulcach, zobaczyłam kawałek Beskidów, ładne widoczki, były też i przygody:) Szkoda tylko, że dopadło nas to zatrucie (wirus?), ale tego niestety nie dało się przewidzieć. Za rok pewnie znowu się wybiorę w Beskidy, żeby zdobyć kolejne szczyty i odkryć kolejne, ciekawe ścieżki. A ponieważ odczuwam lekki niedosyt, to już za tydzień szykuję się na kolejny dłuższy wypad. Tym razem coś bliżej Legnicy- Sudety Wschodnie:)

A żeby wynagrodzić brak zdjęć, to na koniec mały bonus w postaci filmiku;) Trochę marudzenia z powodu dwóch nieudanych zjazdów (na pierwszym- nieudany przejazd przez błotną rzeczkę, a na drugim- nie chciałam być kręcona, bo ręce już mnie strasznie bolały;) i trochę radości z powodu udanego. mega sztywnego, trawiastego podjazdu:) Trzeba przyznać, że Jarek nieźle mnie motywuje:)
&feature=youtu.be

  • DST 183.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Szrenica- czyli zdążyć przed wschodem słońca i uciec przed południem

Niedziela, 28 lipca 2013 · dodano: 30.07.2013 | Komentarze 12

Na Szrenicę chciałam jechać już tydzień temu. Ale postanowiłam poczekać na dogodniejsze warunki, czyli...upały. W upalne dni nie lubię jeździć, ale ciepła noc to jest to!:)

O 22.30 wyruszam z Legnicy z chłopakami. 22 stopnie. Cieplutko. Jadę na krótko.



No i da się w końcu oddychać! Łukasz robi nam niespodziankę i przyjeżdża w kasku- wcześniej zawsze jeździł bez. Ja jestem tak zakręcona, a może średnio wyspana (spałam tylko po południu 3 godziny), że początkowo nawet nie zauważam tej zmiany;)

Na podjeździe pod Górzec robi się klimatycznie. Streszczam scenariusze najbardziej przerażających horrorów:0 Z Górzca jedziemy przez Muchów na Kapellę. Podjazd umila nam Łukasz puszczając ostre hity z komórki np. "Noc się kiedyś skończy" :D Śpiewamy sobie i jest wesoło:) Jarkowi tak się ta muzyka podoba, że ciśnie od razu szybciej- byle dalej od nas:) A nam już nie starcza tchu, żeby wyciągnąć niektóre piosenki i go gonić:)

Na szczycie przerwa na jedzenie. Łukasz częstuje nas pysznymi krówkami Wawela. Potem zjeżdżamy do Jeleniej. Fajnie przejeżdża się przez opustoszałe miasto. Chwila i już jesteśmy za Jelenią. Jeszcze przerwa na stacji na kawę.

Jarek idzie na czoło i ciągnie nas aż do hotelu Las. Teraz już bardziej lajtowym tempem robimy podjazd pod Szklarską Porębę. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej, gdzie trwa ostra imprezka. Bezdomna pani Bogusia i jakiś gościu są strasznie zainteresowani Łukaszem. Oglądają, dotykają i zachwycają się jego mułami na nogach;)

Za miastem wbijamy się na asfaltowy podjazd pod wodospad Kamieńczyk. Dalej jest ciemno. Zaczynamy robić podjazd pod Szrenicę. Początkowo jest bardzo ostro. Podjazd nie dość, że bardzo kamienisty- to jeszcze mocno sztywny. W nocy ciężko obrać najlepszą ścieżkę. Raz zrzuca mnie z roweru. Ciężko ruszyć, ale w końcu udaje mi się. Cały podjazd robię bez ani jednego odpoczynku. Momentami muszę jechać bardzo siłowo. Kiedy dojeżdżamy na Halę Szrenicką robi się już jaśniej, więc możemy w końcu zgasić latarki.

Dość szybko docieramy na szczyt. Jest po 4.00. Mocno wieje. Jemy kanapki i chowamy się za schronisko, żeby osłonić się przed wiatrem. Trochę mi zimno. Wiem, że jeszcze dzisiaj zatęsknię za tym uczuciem chłodu. Czekamy z niecierpliwością na wschód słońca.

Prawie zasnęliśmy:)




I w końcu pojawia się! Po godzinie 5.00 słońce zaczyna nieśmiało wynurzać się zza chmur. Łukasz puszcza z telefonu romantyczny hit. I tak sobie oglądamy słońce:)



Czas na małą sesję;)





Trzeba zrobić pobudkę Monice. Dzwonię. O dziwo odbiera już po drugim sygnale! Czujna jest;) Pytam się, czy pojedzie ze mną nad jezioro. Taka dobra ze mnie koleżanka:)



Jeszcze chwila na kontemplację:




Mamy jednak mało czasu. Niedługo zacznie robić się naprawdę gorąco (ponoć zapowiadają nawet 38 stopni!). Mam plan zjechać jeszcze do Harrachova. Łukasz mówi jednak, że to kiepski pomysł. I miał rację!

Zaczynamy zjazd po kostce. Dla mnie tragedia;/ Dłonie tak mnie bolą od ściskania hamulców, że muszę robić co jakiś czas przerwę. Od Hali Szrenickiej zjeżdżamy już po wygodniejszych płytach betonowych. Chłopaki tak szaleją, że cisną po 85 km/h. Potem jednak znowu zaczynają się kamienie- w sumie ostro wystająca kostka. Trzęsie nieźle.



W końcu dojeżdżamy do wodospadu. Potem czeka nas już elegancki asfaltowy zjazd do Piechowic.

Z Piechowic Łukasz idzie na czoło i bardzo szybko dojeżdżamy do Jeleniej. Pod Kapellę podjeżdżamy na szczęście o 7.00, więc słońce nie świeci jeszcze tak ostro. Idzie mi ciężko. Tyłek nie przyzwyczaił mi się jeszcze do nowego, twardego siodła;/

Z Kapelli zjeżdżamy do Muchowa. Temperatura idzie mocno w górę. 30 stopni. Chłodzę się w okolicznym rowie z wodą;)



Kończy nam się woda. Od przerwy na stacji benzynowej nie uzupełniliśmy wody w bidonach. Zatrzymujemy się pod sklepem w Muchowie. Zamknięty;/

Pomacałam sobie za to tą dożynkową babę;)



Jedziemy dalej przez Chełmiec szutrami do Męcinki. 35 stopni na liczniku. Zajeżdżamy uradowani pod sklep. Każdy pragnie zimnej coli. Nie tym razem! Sklep otwarty od 10.00, a jest 9.00! Nie mamy już wody w bidonach. Postanawiamy, że damy radę przejechać jeszcze te 20 km do najbliższego sklepu przy wjeździe do Legnicy.

Jadę już bardzo zmęczona. Ale nie trasą. Chce mi się pić i boli mnie tyłek. Tuż przed sklepem widzę grupkę profesjonalnie ubranych rowerzystów. Momentalnie zapominam o bólu i cisnę, żeby ich wyprzedzić. Doganiam ich, ale trzeba skręcić do sklepu. Dojeżdżamy i co widzimy? Taki oto pocieszający napis. I jak tu się nie wkurzyć? :)



Cisnę znowu i ponownie doganiam grupkę rowerzystów. Jeden z nich krzyczy do mnie, że to nieładnie wyprzedzać;p Na skrzyżowaniu zajeżdżamy na stację i kupujemy w końcu upragnioną colę:D Taka mała rzecz a jak cieszy:)

A potem przez park wracamy już o 10.00 do Legnicy. Wpadam do domu i od razu lecę pod zimny prysznic. Udało nam się zobaczyć wschód słońca na Szrenicy i jednocześnie wrócić przed południem, kiedy upał byłby już naprawdę dokuczliwy.

A licznik pokazywał już taką temperaturę:



Później już autem pojechałam z Moniką na Spaloną. Spotkałyśmy strażaków i nawet przejechałyśmy się na ich pontonie po jeziorze:) Wpadł też Łukasz. Popływaliśmy trochę. Był nawet plan przepłynięcia całego jeziora, ale bałam się pływających skuterów. A potem o 20.00 wróciłam do domu i po 25 godzinach w końcu poszłam spać!:)

A na koniec mały bonus. Filmik ze Szrenicy:)


  • DST 70.90km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry Sowie - test kamerki :D

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 28.05.2013 | Komentarze 13

W końcu więcej terenu!:) Zabawa była przednia! Ale od początku....

Od czwartku złapał mnie katar, więc dość sceptycznie podchodziłam do niedzielnego wypadu. Sobotę przesiedziałam w domu, a w niedzielę...obudziłam się zdrowa i z odetkanym nosem!!

Wchodzę do pokoju, patrzę na Cuba...a tu kapeć!! Co teraz zrobić? Dzwonię do mojego niezawodnego serwisanta;p I tak o 5.00 rano przyjeżdża do mnie Jarek, żeby zmienić mi dętkę. Trochę się nie wyspał, ale przynajmniej odwdzięczam się śniadaniem- makaronem i kawą.

Razem jedziemy już na stację Piekary, gdzie czekamy aż o godz. 6. 09 nadjedzie pociąg Kolei Dolnośląskim z Olkiem w środku. Pomimo wczesnej pory jest bardzo ciepło- jadę ubrana praktycznie na krótko. Zapowiada się piękny dzień!

Wsadzamy rowery do pociągu. Robimy Olkowi niespodziankę- pokazujemy kamerkę GoPro. Jarek kupił ją tydzień temu, ale jeszcze nikt o tym nie wiedział. Na razie urządzenie jest w fazie testów. Początkowo obecność kamery trochę onieśmiela, potem jednak w trakcie wypadu szybko o niej zapominamy i zaczynamy się zachowywać swobodnie:)

Podróż upływa nam bardzo szybko na rozmowach oraz wygłupach. W ramach ćwiczeń rozciągających podciągamy się z Olkiem na drążku- tzn. Olek się podciąga, a ja tylko zwisam;p

Wysiadamy w Dzierżoniowie i kierujemy się na Bielawę. Przez chwilę błądzimy, aż w końcu skręcamy na polną drogę, która prowadzi nas już do miasteczka. W sklepie uzupełniamy zapasy i po chwili wbijamy się wreszcie w teren. Aha! Zapomniałam powiedzieć, że dzisiejszą trasę zaplanował Olek!:)

Aż do Przełęczy Jugowskiej jedziemy żółtym szlakiem. Na początek czeka nas ostry podjazd trawiasty. Niestety na samą końcówkę nie starcza mi sił- jest zbyt sztywno, a ja jeszcze nie rozgrzałam mięśni, więc ostatnie metry podprowadzam rower. Później podjazd trochę się wypłaszcza- czasem jest szutrowy, a czasem błotnisto-liściasty. Jedzie się bardzo przyjemnie i szybko się rozgrzewamy. Na trasie sporo technicznych odcinków z kamieniami i korzeniami, ale udaje mi się je pokonać bez większych problemów.

Tuż przed przełęczą robimy sobie krótką przerwę. Jarek każe mi zamknąć oczy i spróbować jakiś smakołyk, który wyciąga z plecaka. A ja naiwna daję się nabrać! Okazało się, że był to daktyl! (Nigdy nie jadłam daktyli i już nie będę jeść) Chłopaki mieli ze mnie niezły ubaw, jak zaczęłam się krzywić.Fuj! Ohyda! Ale przynajmniej nie wyplułam;p

Z Przełęczy Jugowskiej najpierw niebieskim, a potem czerwonym szlakiem wbijamy na Wielką Sowę. Super jedzie się po kamieniach. W zeszłym roku miałam z tą trasą większe problemy. Po drodze Olek zrywa łańcuch.

Na szczycie krótka przerwa,a potem najlepsza część tego wypadu, czyli....elegancki, szybki zjazd po kamieniach niebieskim szlakiem do Przełęczy Walimskiej.

Z Przełęczy wbijamy się na trawiasty zielony,a potem czerwony szlak do Lutomii Dolnej. Podjazdy i zjazdy. Do tego piękne widoczki. W pewnym momencie szlak kończy się przy drutach kolczastych- prywatny właściciel ogrodził sobie pastwisko. Przeskakujemy przez szlaban i po chwili odnajdujemy nasz szlak. Podczas przerzucania mojego roweru okazuje się, że tylne koło odkręciło się w moim rowerze! Ufff..Całe szczęście, że nie na zjeździe...

Tuż przed samą Lutomią Jarek cudem odnajduje szlak. Po zjeździe do wioski okazuje się, że złapałam kapcia! Pod sklepem Jarek znowu zmienia mi dętkę. Przy okazji ucinamy sobie krótką pogawędkę z panami spod sklepu. Odradzają nam dalszą jazdę czerwonym szlakiem- "bo Ziutek ogrodził szlak drutem " i proponują dojazd do Świdnicy asfaltem. W końcu dajemy się przekonać, bo chcemy wrócić o 18.00 pociągiem do Legnicy.

Z Lutomii postanawiam sobie zrobić sprint do Świdnicy i cisnę na czole aż do samego centrum ze średnią ok. 30 km/h. A Jarek jedzie sobie za mną i patrzy jak się męczę;p W mieście chwilę błądzimy szukając stacji PKP. A ponieważ mamy jeszcze godzinę czasu do pociągu, to jedziemy na kebaba.

Kebaby zjedzone, czas wracać! Ale, ale...Znowu mam kapcia! Jarek pompuje mi koło i postanawia, że zmieni mi już dętkę w Legnicy. To już 3 kapeć tego dnia!

Z dworca PKP w Legnicy jedziemy na myjnię. Spotykamy się tam z Łukaszem i razem jedziemy jeszcze na lody do Sinetu. Jarek cały czas dopompowuje mi koło i dopiero pod knajpą zmienia mi dętkę. Jednak nie okazuje się to takie łatwe. Powietrze dalej schodzi. Kolejną dętkę pożyczamy od Łukasza. I co? Też flak;p Olek łatwa mi dwie dziury w tylnej dętce i tak już jadę na Piekary. A przed samym domem znowu łapię kapcia!

Tego jeszcze nie było! 4 kapcie jednego dnia:) Sam wypad był MEGA udany. Super teren i dużo przewyższeń- to jest to, co lubię najbardziej:)

Kilka fotek:











Jarek ma już chyba dość na dzisiaj łatania dętek;p




A teraz HIT!!! Czyli nasz pierwszy filmik z nowej kamerki w wykonaniu Jarka:D Ponieważ na bs jest jakiś błąd z filmami vimeo, trzeba wcisnąć "Pokaż ślad GPX" i wyświetli się filmik. Miłego oglądania:)