Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi alouette z miasteczka Legnica. Mam przejechane 39831.55 kilometrów w tym 1054.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy alouette.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Ponad 200

Dystans całkowity:2074.85 km (w terenie 55.00 km; 2.65%)
Czas w ruchu:53:06
Średnia prędkość:17.62 km/h
Suma podjazdów:28728 m
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:230.54 km i 13h 16m
Więcej statystyk
  • DST 268.00km
  • Czas 12:26
  • VAVG 21.55km/h
  • Podjazdy 4125m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pętelka wokół Karkonoszy

Środa, 19 sierpnia 2015 · dodano: 26.08.2015 | Komentarze 5

Kolejna wycieczka zaplanowana spontanicznie..

Wstaję o 4.00 i wraz ze wschodem słońca ruszam z Legnicy na podbój Karkonoszy. Ubieram się na letniaka, ale pogoda zaczyna się pogarszać. Słońce chowa się za chmurami. Pada drobny deszczyk. Nie takie były prognozy na dzisiaj.... Na szczęście nie należę do zmarzluchów, więc nawet nie zakładam nic na wierzch- lepiej cisnąć i być rozgrzaną niż się zagotować w kurtce:)

Jadę przez Lubiechową. Jeszcze zjazd z Kapelli i po 2,5 godzinach jestem już w Jeleniej, gdzie umówiłam się z Jackiem. Dzisiaj mam okazję testować koła na slickach. Nigdy jeszcze nie jeździłam na tak wąskich oponach, w dodatku dzisiaj asfalty mokre- ale szybko się przestawiam:)

Jacek w tempie ekspresowym zmienia mi koła na swoje i jedziemy już razem do Jakuszyc.




Na podjeździe mijam dwóch gości na szosach. Podjeżdżam do nich, uśmiecham się ładnie, mówię "cześć". Ale żaden mi nie odpowiada....Spoko:)

Po tym fajnym, długim podjeździe zjeżdżamy do Harrachova i ciśniemy  już przez Czechy...

Uwaga na koty!! :)



Może i na tych oponach jedzie się trochę szybciej, ale ja jakoś nie odczuwam specjalnej różnicy. A to dlatego, że po prostu cisnę i tak pod górkę i ścigam się z Jackiem na wszystkich podjazdach. W dodatku wieje dość mocny wiatr, więc naprawdę można się nieźle zmęczyć:)

Tak się rozpędziliśmy, że zajechaliśmy aż do....Berlina! :)



W pewnym momencie zawstydzam cały peleton profesjonalnych kolarzy. Oni w długich spodenkach, rękawkach...a ja....wściekły róż i już! :) Odwracają się zadziwieni...A może to mój rower na tych cienkich oponach tak przykuwa uwagę?:)

Na jednym ze zjazdów pod koszulkę wlatuje mi osa i gryzie dwa razy. Awaryjne hamowanie. Szybkie trzepanie koszulki. Na szczęście nie jestem zbyt wrażliwa i ślady po użądleniach szybko znikają....

Teraz już tylko podjazd pod Okraj, na którym lekko mnie odcina. Głodna się robię. Strasznie dłuższy mi się ten odcinek.. Jakoś mocy brakuje...W końcu wyjeżdżamy z lasu. Już tylko parę zakrętów, szybki finisz na dobitkę i jesteśmy na miejscu:) 

Pamiątkowa fota na kamieniu musi być!:)



To już chyba mój 7 wjazd na Okraj:)



Jeszcze chwila na doładowanie się porządną dawką cukru...



....i czeka nas już tylko zjazd do Jeleniej....No prawie.... W pewnym momencie Jacek zabiera mnie na krótki podjazd i namawia na zrobienie KOMa. No nie! 200 km i 3 tys. przewyższeń w nogach, a ja mam iść na KOMa!? A co tam! Jedziemy!!! Szybki sprint i ...udaje się!:) 

Jadę jeszcze do Jacka zmienić ponownie koła na moje. Teraz tylko czeka mnie podjazd na Kapellę i z górki do domu...:) W Muchowie spotykam się z Jarkiem i razem lecimy już do Legnicy po zapadnięciu zmroku.

Zasypiam w łóżku z kebabem w ręku i obolałymi nogami. Zajechałam się dzisiaj porządnie!:) Pobiłam mój rekord dystansu (258 km), chociaż..zupełnie tego nie planowałam!:) Fajnie!:)

Tutaj link do stravy z wycieczką: https://www.strava.com/activities/372837503

Kategoria Karkonosze, Ponad 200


  • DST 216.00km
  • Czas 10:25
  • VAVG 20.74km/h
  • Podjazdy 3100m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wschód słońca na Szrenicy i piwko w Kaskadzie:)

Sobota, 15 sierpnia 2015 · dodano: 18.08.2015 | Komentarze 2

Wakacje mam do końca sierpnia, to trzeba korzystać! :) Tylko, że coś kiepsko z propozycjami, więc sama zaplanowałam na dzisiaj trasę. Napisałam do paru osób. W sumie był to taki spontan...

W dzień jest za gorąco, żeby kręcić...ale za to w nocy to zupełnie inna bajka! Pomyślałam, że fajnie byłoby więc zrobić jakiś całonocny wypad- zaliczyć wschód słońca i wrócić przed południem do Legnicy zanim zacznie się upał....Mój wybór padł na Szrenicę, ale od czeskiej, asfaltowej strony, bo terenem podjeżdżałam tutaj już dwa razy..

Ostatecznie Marcin decyduje się na wypad. Wyjeżdża z Wrocławia i przed 22.00 jest już w Legnicy. Jedziemy w ciemnościach przez Stanisławów. Kiedy dojeżdżamy do wioski, przez drogę przebiegają trzy duże psy! Tyle razy tam jeżdżę i nigdy ich tam nie spotkałam...Dobrze, że nie jestem sama- razem to zawsze jakoś raźniej. Na szczęście psy nie są agresywne, a właścicielka zagania je na podwórko.

Na zjeździe do Pomocnego ostrzegam Marcina, żeby za bardzo się nie rozpędzał, bo tydzień temu na zakręcie zginął tutaj rowerzysta...Muszę przyznać, że kiedy dojeżdżam do tego miejsca ciarki przebiegają mi po plecach. Naprawdę jest tutaj bardzo niebezpiecznie i powinni dać jakiś znak ostrzegawczy...

Potem przychodzi pora na podjazd pod Kapellę. W pewnym momencie coś rusza się przy drodze...Klnę na głos i od razu przyspieszam orientując, czy jakiś dziki zwierz przypadkiem nie wypadnie zaraz na mnie z krzaków. W nocy wyobraźnia pracuje. Wyostrza się zwłaszcza zmysł słuchu, który rejestruje każdy trzask gałązki..

Podjazd mija niespodziewanie szybko. Pięknie wygląda rozświetlona Jelenia. Zjeżdżamy do miasta, gdzie dołącza do nas Jacek i razem robimy już podjazd pod Jakuszyce. Potem jeszcze zjazd do Harrachova i pora na podjazd pod Vosecką Boudę.

Początek to asfaltowa droga. Ma ponad 6 km, ale w ciemnościach jakoś czas inaczej leci i wydaje się o wiele krótsza. Końcówka to trochę sztywna szutrowa ścieżka, która prowadzi już pod samo schronisko. Stąd już tylko kawałek podjazdu terenem i wjeżdżamy na Szrenicę.

Gdzieś po drodze dostrzegam spadającą gwiazdę.... Trzeba pomyśleć życzenie! Chłopaki śmieją się ze mnie, że pewnie zażyczyłam sobie białą, karbonową szosę, o której ostatnio coraz częściej marzę.. No nie do końca, ale życzenie rowerowe oczywiście od razu przyszło mi do głowy:)

Na szczycie czekamy prawie 2 godziny na cudny spektakl:



W sumie, dla mnie nie chodzi tylko o same doznania estetyczne, co przede wszystkim o  emocje, które temu towarzyszą.  Kiedy jadę całą noc, pokonuję senność,  własne słabości, kolejne podjazdy, a na koniec zdobywam szczyt, gdzie mogę zobaczyć wschód słońca- to ogarnia mnie niesamowite szczęście:)

I szczęście mam znów, bo w nagrodę za nieprzespaną noc mogę ponownie podziwiać to cudne zjawisko na Szrenicy:



I cała ekipa:)



A taka jest kara za zbyt wolne robienie podjazdów ;))



Na szczycie wieje zimny wiatr i zaczynam się już trochę telepać. Pora na zjazd! Szybko dojeżdżamy do Harrachova, potem chwila wspinaczki i z Jakuszyc ciśniemy już do Jeleniej. Odprowadzamy Marcina do pociąg.

Jest dopiero po 9.00. Wczesna godzina, a ja na dzisiaj zaplanowałam jeszcze parę spotkań po drodze:) Czekam więc z Jackiem przez dwie godziny w Jeleniej na Piotrka.

Po 12.00 umawiam się z Piotrkiem i jedziemy razem na Kapellę. Po drodze Piotrek pokazuje mi podjazd, na którym mogę zrobić QOM-a: :) To chyba tak na dobitkę przed końcem wycieczki:) Podjazd chociaż krótki, to dość konkretny, ale szybko mija i po chwili jestem na szczycie.

Dzwoni ekipa z Legnicy, z którą zgadałam się już dzień wcześniej. Właśnie robią podjazd pod Kapelę. Oni są na szosach, więc, żeby nie opóźniać- zjeżdżam do Starej Kraśnicy, a Piotrek jedzie do chłopaków, by zrobić z nimi jeszcze kawałek podjazdu:)

Ledwo kończę zjazd, a doganiają mnie chłopaki.....



Wesoła ekipa:)



....i razem jedziemy już przez Muchów do Myśliborza:



Tutaj przerwa na piwo w Kaskadzie. W międzyczasie przechodzi burza, ale nam się udało! Tak fajnie się siedzi, że spędzamy tam dobre kilka godzin:)



Robi się już późno i pora wracać. Piotrek wraca do Jeleniej, a ja z chłopakami jadę przez Stary Jawor do Legnicy. Po drodze Waldek jeszcze łapie kapcia w szosie... Wracam do domu, przebieram się i lecę jeszcze szybko do mamy na imieniny...

Planowałam, że wrócę do Legnicy ok. 12.00, a wróciłam.. po 19..00!! Spędziłam prawie 24 godziny poza domem...Miałam zobaczyć wschód słońca, a załapałam się prawie na zachód:) To był szalony dzień!:) 

P.S. Ostatnie zdjęcia podkradzione Grześkowi i Piotrkowi:)
Kategoria Karkonosze, Ponad 200


  • DST 236.00km
  • Czas 19:10
  • VAVG 12.31km/h
  • Podjazdy 10027m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Everesting na Karkonoskiej

Piątek, 22 maja 2015 · dodano: 26.05.2015 | Komentarze 49

O Everestingu zaczęłam już dość intensywnie rozmyślać w grudniu podczas ustalania listy moich postanowień noworocznych. Wówczas nie dokonał tego jeszcze żaden Polak..

A o co tak dokładnie chodzi? Tak w skrócie, Everesting polega na robieniu tylu powtórzeń rowerem na jednym, dowolnym podjeździe, aż suma przewyższeń wyniesie tyle ile najwyższa góra świata, czyli 8 848 m :) Więcej informacji możecie znaleźć tutaj.

Do tej pory Everesting zrobiło 5 Polaków, z czego czterech w Polsce. Nie zrobiła tego jednak jeszcze żadna Polka...Pora to zmienić!:)

Osoby, które reguralnie odwiedzają mojego bloga, pewnie wiedzą, że na początku kwietnia miałam problemy z kolanem. Płakałam głównie dlatego, że musiałam na chwilę zrezygnować z treningów, a mój cel, czyli Everesting wydawał mi się nieosiągalny w tamtej chwili... Ale że jestem zawzięta i tak łatwo nie odpuszczam- postanowiłam jak najszybciej podjąć to wyzwanie. Z czasem zaczęłam robić coraz dłuższe trasy z większymi przewyższeniami, a kolano nie dokuczało już tak bardzo.. W maju zrobiłam łącznie trzy wypady powyżej 2 tys. przewyższeń. Niby sporo, ale w prównaniu do Everestingu to mały pikuś...

Od początku maja czekałam na odpowiednią pogodę w weekend. Kiedy więc prognozy okazały się korzystne, ruszyłam na podbój Everestingu!:) 

Ponieważ moją specjalnością są sztywne podjazdy - do Everestingu wybrałam Karkonoską. Jak szaleć to na całego!:) 

W piątek wracam po pracy, wciągam mega porcję spaghetti i o 14.00 kładę się do łóżka. Chcę się wyspać przed jazdą, ale niestety bez skutku. Przewracam się nerwowo z boku na bok...Mija jedna godzina, druga...a ja dalej nie zmrużyłam oka! W dodatku w pewnym momencie łapie mnie mocny skurcz w łydce. No pięknie! Nawet nie zaczęłam Everestingu, a już mam problemy. Ostatecznie zasypiam na godzinę.  Śni mi się, że pada śnieg, a podjazd pokrywa się lodem...Dobrze, że to tylko sen!:) Budzę się lekko zamroczona i zaniepokojona. Za krótko spałam, a czeka mnie 24- godzinna, bardzo męcząca jazda. Będzie ciężko...

Po 20.00 jestem już spakowana i gotowa do drogi. Na trasie moim suportem będzie Jarek. Wsiadamy do auta i jedziemy do Jeleniej Góry. Tuż za miastem wysiadam i w ramach krótkiej rozgrzewki jadę już rowerem do Podgórzyna. To tutaj  rozpocznę Everesting. Segment który będę powtarzać prowadzi spod sklepu w Podgórzynie aż pod samo schronisko Odrodzenie. 10 km dość sztywnego podjazdu..

Zaczynam o 22.30. Nigdy nie robiłam tego podjazdu nocą. Idzie dość ciężko.  Nocą jedzie się o wiele wolniej. Nogi jeszcze nierozgrzane, w głowie pełno sprzecznych myśli...Do tej pory mój rekord przewyższeń wynosił 5 tys. , w tym roku niecałe 3. Czy dam radę? Czy nie podeszłam zbyt ambitnie do tematu? 

Dookoła cisza totalna. Żadnych ludzi. Czasem tylko jakiś kot, lis albo inny zwierzak przebiegnie mi przez drogę. Przez parę godzin mijają mnie może ze trzy auta. 



Dojeżdżam pod Odrodzenie. Teraz pora na zjazd. Łatwo nie jest. Kto tędy zjeżdżał wie doskonale, o co chodzi. Zjazd jest ostry, można się ładnie rozpędzić, ale niestety na drodze znajduje się pełno dziur i to całkiem sporych. W dzień trzeba bardzo uważać, a co dopiero w nocy...



Oprócz latarki- zakładam więc jeszcze na głowę czołówkę. Jarek, żeby mi trochę pomóc, idzie pod górę i zostawia przy największych dziurach odblaski.  Patent ten nawet się sprawdza, ale i tak muszę bardzo orientować na zjeździe...

Nie wiedziałam, że Yeti żyje w Karkonoszach...Dziura w kształcie wielkiej stopy:)



Pora na drugi podjazd. Nachodzą mnie czarne myśli. To dopiero drugi raz Zapowiada się długa i ciężka noc...

Trzeci podjazd mija mi niespodziewanie szybko. Pięknie wygląda rozświetlona Jelenia nocą.



Podczas czwartego podjazdu nadchodzi kryzys. Jest już po 4.00. Zaczyna świtać. Mogę wyłączyć latarkę- całe szczęście, bo już zaczyna mi padać akumulator.  W lesie zaczynam robić się śpiąca. Marzę o tym, żeby położyć się chociaż na chwilę i zdrzemnąć. Przeraża mnie myśl, że męczę się już na czwartym podjeździe, a to nawet nie jest jeszcze połowa! "Na co Ty się porwałaś dziewczyno?"- myślę sobie. Zaraz jednak odganiam od siebie te pesymistyczne myśli. To mój najważniejszy cel w tym roku, tyle osób mi kibicuje- nie mogę się wycofać! 

Kiedy dojeżdżam po raz czwarty na szczyt robi się już dość jasno. Słońce zaczyna delikatnie wyłaniać się zza gór. I wtedy wstępuje we mnie nowa energia! Na moich ustach pojawia się uśmiech. Będzie dobrze! Dam radę!:) 

Po piątym podjeździe mam świetny humor. To już połowa ! Teraz na pewno się nie wycofam:) 



Podczas zjazdu spotykam Bartka. Razem zjeżdżamy do Podgórzyna, a potem Bartek robi ze mną jeszcze podjazd pod Odrodzenie i kolejny zjazd. Szósty podjazd mija mi więc bardzo szybko, bo jednak w towarzystwie zupełnie inaczej się jedzie.



Na siódmym podjeździe zaczynają już mnie boleć uda i łapać lekkie skurcze w łydkach. Wolniej już robię te sztywne odcinki. 



Dobrze, że Jarek mi pomaga na trasie. Najpierw czeka na dole w aucie na parkingu, a potem przenosi się do schroniska w Odrodzeniu. Pomaga mi głównie z jedzeniem i piciem, tak żebym nie musiała wozić w plecaku zbędnych rzeczy. 



Dodam, że prawie w ogóle nie robię długich przerw. Zajeżdżam, zmieniam bidon, biorę łyk coli, ubieram kurtkę, czasem coś zjem i w drogę!  Jem na stojąco albo na rowerze- ani razu nie siadam. Boję się, że jak usiądę, to nie będę już chciała wstać:) Na jeden podjazd i zjazd wystarcza mi średnio jeden bidon. Przez cały czas piję izotnik. Moim głównym posiłkiem są dzisiaj batony energetyczne. Inne jedzenie jakoś mi specjalnie nie wchodzi. Czasem zjem odrobinę makaronu, jakieś ciastko ryżowe, muffina albo kabanosa. Generalnie jem bardzo mało. Pić za to mi się chce strasznie. 



Pora na ósmy podjazd. Wjeżdżam zadowolona na górę, bo wiem, że zostały już mi tylko dwa podjazdy!  Niestety, Jarek obliczył kalkulatorem, że muszę zrobić dodatkowo jeszcze jeden podjazd! Niby mało, ale jakoś mnie to lekko dobija.  

Na szczęście, na samym dole, w Podgórzynie czeka na mnie Piotrek z Jeleniej Góry, który jako pierwszy Polak zrobił Everesting. Dowiedział się od Bartka o moim wyzwaniu i postanowił również mi pokibicować. Na początek  Piotrek robi krótki wywiad ze mną, a potem towarzyszy mi na dziewiątym podjeździe pod Karkonoską.



Na zjeździe spotykam Bartka, który przyjechał mnie odwiedzić, ale złapał kapcia w swojej szosie podczas zjazdu. Żegnam się więc z chłopakami i dalsze podjazdy robię już samotnie.

Ostatnio bardzo polubiłam samotne jazdy, ale podczas Everestingu taka samotność jest trochę przytłaczająca. Monotonne powtarzanie tego samego podjazdu może dobić nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Te dwa podjazdy w towarzystwie chłopaków bardzo mi pomogły i dodały pozytywnej energii na resztę trasy. 

Niektórzy kibicowali mi również na odległość. Karol, który również zrobił Everesting zrobił dla mnie specjalnie taką oto piękną dedykację:)



Pora na dziewiąty i dziesiąty podjazd. Chociaż nogi już mocno wymęczone to idzie mi wszystko dość sprawnie. Bo cel już jest na wyciągnięcie nogi! :) Stres opada. Wiem już, że kondycyjnie i psychicznie dam już radę dociągnąć do końca:) Co ciekawe, zaskakuje mnie regularność z jaką robię segment. Trochę ponad 1,5 h zajmuje mi zjazd i podjazd. I tak cały czas. Bez większych zmian.



Pogodę mam dzisiaj idealną. Nie jest za gorąco, na dole świeci słońce. Tylko na górze ostro wieje, więc za każdym razem muszę się ubierać do zjazdów. A te idą mi bardzo sprawnie- nic dziwnego, po tylu zjazdach znam już większość zakrętów i wiem, gdzie spodziewać się największych dziur:)


I pora na .....ostatni 11 podjazd!! W sumie żeby zrobić Everesting wystarczyłoby mi tylko dojechać do połowy podjazdu, ale postanawiam zrobić jeszcze rundkę honorową:) 



Na górze sprawdzam Garmina. Ponad 9 tys. przewyższeń! Do 10 tys. brakuje zaledwie 400 m... Nie no! Nie mogę tego tak zostawić!:) Zjeżdżam do Podgórzyna i dojeżdżam do początku sztywnego podjazdu- tak, żeby dobić już do 10 tys. 

Udało się! Tuż po 21.00 kończę jazdę. Na parking wychodzi właściciel ośrodka Chybotek. Gratuluje mi i stawia wypasiony, darmowy obiad:) Dodatkowo mam w Odrodzeniu jeszcze gratis weekend w nagrodę:)

Po prawie 24 godzinach udaje mi się ukończyć wyzwanie. Zrobiłam Everesting jako pierwsza Polka i jako 34 kobieta na świecie.
Cieszę się bardzo, bo udało mi się zrealizować mój największy cel w tym roku:)

Teraz pora na zasłużony odpoczynek....a potem....czas na kolejne wyzwania!:)



A na koniec link do Stravy z moją trasą.

Mam sporo zaległych wpisów. Postaram się je uzupełnić w ciągu tego miesiąca:)

Kategoria Karkonosze, Ponad 200


  • DST 242.00km
  • Podjazdy 3500m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Samotny wypad do Szklarskiej, Świeradowa i Karpacza

Niedziela, 19 października 2014 · dodano: 20.10.2014 | Komentarze 14

Ponoć to już ostatni tak ciepły weekend w tym roku. Musiałam więc wykorzystać tę piękną aurę i zrobić mocniejszy wypad. Jeśli nie teraz to kiedy? :)

Pobudka o 3.00 w nocy. W sumie to nie miałam większych problemów ze wstaniem, bo przez całą noc spałam niespokojnym, płytkim i przerywanym snem.  Szybko się ogarniam i o 4.30 jestem już gotowa do drogi.

Czekają mnie teraz dwie godziny kręcenia po ciemku. I to jeszcze we mgle:) Klimacik jak z horroru. Najbardziej stresuje mnie ujadanie psów na wioskach. Na szczęście żaden burek nie wybiega mi na spotkanie. Wymijające mnie samochody też trochę przerażają. Wyobraźnia pracuje, ale staram się ignorować czarne myśli.  Jadę mało ruchliwymi drogami. Dla większego bezpieczeństwa, kiedy  mija mnie jakieś auto- zakrywam buffem twarz aż po oczy. Włosy chowam pod kurtkę.

Najprzyjemniejszy jest jednak dla mnie odcinek 4-kilometrowego podjazdu przez las do Stanisławowa. Kiedyś dla mnie nie do pomyślenia. Las jednak już mnie nie przeraża. Nocowałam w końcu prawie miesiąc wśród drzew:) Ciemność też nie budzi we mnie większego lęku, bo  prawie codziennie dojeżdżam w takich warunkach ok. 50 minut do pracy...

W trakcie nocno-porannej  jazdy przez drogę trzykrotnie przebiegają mi stada saren. Za Stanisławowem duża grupka zatrzymuje się na środki jezdni i patrzy na mnie zdezorientowana przez dłuższą chwilę, po czym rozbiega się na wszystkie strony. Czad! :)

Kiedy wyjeżdżam z lasu za Muchowem, zaczyna  już świtać. Podjazd pod Kapellę robię już podczas wschodu słońca. A na szczycie czekają na mnie piękne widoczki- zaspana Jelenia i przykryte mglistą pierzyną Karkonosze:)





Ręce trochę mi marzną, ale bez tragedii. Ze stopami jest trochę gorzej, bo zaczynam już odczuwać ból w palcach. Na szczęście słońce zaczyna już świecić coraz mocniej, więc za chwilę się rozgrzeję:)

Szybki przejazd ulicami Jeleniej i już po chwili robię podjazd do Szklarskiej Poręby. Normalnie nie lubię tej drogi do Piechowic, bo ruch jest tutaj naprawdę spory. Jednak o tej godzinie jeszcze jest dość spokojnie. A w tle zza mgieł wyłania się Szrenica:



A po drodze...takie rzeźbiarskie motywy. Laseczka Karkonoska:) Zdjęcie z dedykacją dla wszystkich fanów rzeźb;) Obok były jeszcze cztery inne, interesujące rzeźby, ale zdjęcia zrobię już innym razem:)



Kolejne zdjęcie z dedykacją- tym razem dla wszystkich Bożenek;)



Pora kontynuować podjazd pod Jakuszyce. W międzyczasie zatrzymuje się obok mnie auto. Z tyłu na bagażniku wiezie rower. Cześć! Może Cię podwieźć?- proponuje mężczyzna. Ładnie dziękuję, ale już za chwilę sama dotrę do celu:)

Z Jakuszyc jadę w kierunku Chatki Górzystów. Po drodze obowiązkowa fotka Izery. Miało też być selfie, ale pod słońce nie potrafiłam odpowiednio zapozować do zdjęcia;)



Jeszcze kawałek podjazdu za Chatką Górzystów i zjeżdżam sztywnym, asfaltowym zjazdem do Świeradowa Zdroju. Odbijam ponownie na Szklarską. Czeka mnie teraz podjazd. Nie ma on jakiegoś dużego nachylenia, ale zmasakrował mnie strasznie! Przez całą drogę jadę pod wiatr. Podmuchy są czasem tak silne, że aż zatrzymują w miejscu. Czuję się jak chomik na kołowrotku. Mam wrażenie, że stoję w miejscu, a ten podjazd nigdy się nie skończy- tak strasznie mi się dłuższy. Świerki wyginają się na wietrze. Nie jest lekko....

Wreszcie, po dłuższej walce z wiatrem udaje mi się dojechać do Zakrętu Śmierci:





Po chwili błądzenia docieram do centrum Szklarskiej. Szybki zjazd do Piechowic i odbijam na Podgórzyn. A po drodze ciekawa, rowerowa dekoracja przy pizzeri. Robię zdjęcia i uciekam szybko dalej- jestem trochę głodna, więc zapach pizzy zaczyna mnie drażnić:) 





Na tę wycieczkę kupiłam sobie specjalne mocowanie na telefon. Miała to być alternatywa dla Garmina, który jest dla mnie póki co nieosiągalny ze względu na kosmiczną cenę. Jednak, pomimo wgranej trasy, całą wycieczkę zrobiłam na przypał- jak nie wiedziałam, którędy jechać, to pytałam ludzi. Nie jest to taki zły pomysł, bo często wynikają z tego ciekawe rozmowy:)

Dojeżdżam do Podgórzyna. Zatrzymuję się na stacji i proszę przypadkowego mężczyznę, żeby kupił mi colę z lodówki. Rozmawiamy chwilę. Mówię, że przyjechałam tutaj w Legnicy. Dzielna jesteś- komentuje mężczyzna. Dobrze, że nie zna szczegółów dzisiejszej trasy, bo zdziwiłby się jeszcze bardziej:)

Pokrzepiona zimną colą atakuję kolejny podjazd.

A przy głównej drodze na Przesiekę..... Zdjęcie z dedykacją dla Morsa- ciekawa ulica i to jeszcze w takich pięknych okolicach. Mieszkałbyś?:)



Z Podgórzyna robię podjazd do Karpacza Górnego. Widoczek przy ulicy Szkolnej. Od razu ubiegnę pytania- nie, nie robiłam podjazdu;) Za dużo ludzi spacerowało po tej ulicy, wracając z Wangu. Postanowiłam więc, że wpadnę tutaj innym razem- będzie pretekst do ponownego wypadu w te rejony:)



Ludowe motywy na ulicy Szkolnej:





Przebijam się przez zatłoczony Karpacz i kieruję  na Kowary. Piękna była dzisiaj przejrzystość. Żadna chmurka od rana nie przysłoniła Śnieżki:



Po drodze fotografuję jeszcze konie i dojeżdżam po chwili do Kowar.





Jadę sobie lajtowym tempem. Wiatr dalej nie pomaga i zawiewa  z boku. Wkurzam się na obtarcia- jakoś nie potrafię odciągnąć uwagi od tego bólu. Nagle wyprzedza mnie grupka rowerzystów. To jest to! Darmowy pociąg! Chociaż na chwilę:) Postanawiam wykorzystać okazję. Naciskam mocniej na pedały i już jadę w tunelu. Okazuje się, że chłopaki jadą na Przełęcz Okraj. Ja mam w planach dojazd na Przeł. Kowarską. Jedziemy więc razem i rozmawiamy. Na ten czas zupełnie zapominam o obtarciach, a i nawet nogi zaczynają mocniej kręcić, bo chłopaki narzucają mocniejsze tempo. W dodatku robimy podjazd od ostrzejszej strony, czyli czarnym szlakiem. Dojeżdżamy na Przełęcz Kowarską. Chwilę rozmawiamy. Podaję adres mojego bloga. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie i każdy jedzie w swoją stronę.



Opcja wjazdu na Okraj kusiła, bo w sumie niewiele już brakowało do szczytu, ale szkoda mi trochę czasu- chcę dojechać do Lipy przed zapadnięciem zmroku. Wolę jednak kręcić w ciemnościach po dobrze znanych mi rejonach...

Zjeżdżam do Kamiennej Góry i odbijam na Marciszów. Tuż przed Kaczorowem słońce chowa się za góry. Do Lipy udaje mi się wjechać akurat po zapadnięciu zmroku.



Na wiosce przeżywam chwilę grozy. Środkiem drogi biegnie duży, czarny pies. Kiedyś podobny skakał do mnie i do Jarka własnie w Lipie. Postanawiam zaryzykować i powolutku przejeżdżam obok. W razie co zabrałam ze sobą coś na "obronę". Tak naprawdę to miała być przynęta na koty, ale może i na psy też zadziała?;)



Pies jednak nie ma zamiaru mnie zaatakować, więc mogę spokojnie kontynuować jazdę. A czeka mnie teraz dość długi odcinek przez las do Siemidmicy i Paszowic. Potem odbijam już na Myślibórz i przez Stary Jawor wracam do Legnicy. 

Tuż przed wjazdem do miasta Jarek postanowił zrobić mi małą niespodziankę i zaczaił się na mnie z czarnym słodziakiem na rękach. Oczywiście nie mogło zabraknąć słit foci:



W pewnym momencie zatrzymuje się obok nas bus. Kierowca pyta się, czy mamy awarię, bo może nas podrzucić do Legnicy. Pozytywne zaskoczenie! Dziękujemy i mówimy, że  zatrzymaliśmy się tylko, żeby porobić  słit focie z kotkiem. Ciekawe co sobie pomyślał?:)
 
Do Legnicy dojeżdżam po 21.00. Prysznic, obiad i łózko- tylko albo aż tyle brakuje mi teraz do pełni szczęścia!:) 

Na koniec dodam, że moim cichym celem na dzisiaj było wykręcenie samotnie trzech setek. Nie udało się. Ciężko było wymyślić wycieczkę po Karkonoszach, żeby wpadło aż tyle kilometrów. Następnym razem zmodyfikuję tę trasę dodając jeszcze czeskie rejony. Drugim celem było dobicie do 10 tys. w tym roku. Również nie wyszło. Zabrakło zaledwie 9 km. Nie lubię sztucznie dokręcać kilometrów, więc sobie już to odpuściłam. A 10 tys. wpadło i tak na spokojnie podczas poniedziałkowego dojazdu do pracy:) Z trasy jestem jednak zadowolona, bo nie mam już takiej formy jak podczas wakacji, a mimo wszystko udało się wykręcić sporo kilometrów i to przy niezłych przewyższeniach:)
Kategoria Karkonosze, Ponad 200


  • DST 211.00km
  • Podjazdy 2776m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Samotny wypad do Jakuszyc

Niedziela, 7 września 2014 · dodano: 07.09.2014 | Komentarze 6

Ostatnio miałam dość długą przerwę, więc na rozgrzewkę postanowiłam pojechać sobie do Jakuszyc. W sumie to planowałam mocniejszą trasę, ale nie dałam rady wstać o 3.00- leń straszny mnie ogarnął i ostatecznie wyjechałam z domu dopiero przed 7.00:)

Najpierw asfaltami przez Stanisławów i Muchów na Kapellę. Na dzisiaj zapowiadali burze. Obczajam, jak wygląda niebo od strony Jelniej. Jest ok, więc mogę jechać dalej. Do Piechowic dojeżdżam dość ruchliwą szosą i szybko odbijam w teren. Jadę szlakiem rowerowym Pod reglami. Bardzo przyjemne, szutrowe ścieżki.

Czasem zza drzew wyłonią się Karkonosze...



......a czasem Izery:



Terenem dojeżdżam do Jakuszyc i odbijam na ścieżkę w kierunku schroniska Orle, a potem już na Chatkę Górzystów:



Jakoś tak mało dzisiaj rowerzystów na polanie:



Pod chatką zaczepiam trójkę rowerzystów i proszę, żeby kupili mi wodę. Chwilę rozmawiamy o rowerach. Po chwili pada pytanie, skąd przyjechałam. Mężczyźni są w  szoku, że dotarłam  tutaj sama z Legnicy:) Czas mnie jednak goni, żegnam się i jadę z powrotem w kierunku Polany Jakuszyckiej:





I obowiązkowa fotka nad Izerką:



I jeszcze ja- coś średnio mi wychodzą selfie na tym telefonie:)



A z Jakuszyc dojeżdżam już asfaltem do Jeleniej i ponownie robię podjazd pod Kapellę. Ostatni rzut oka na Karkonosze:



Nad Kapellą zawisły czarne chmury. Nie robię więc przerwy, tylko od razu zjeżdżam do Starej Kraśnicy. W oddali błyskawice przecinają niebo. Na szczęście tym razem mi się upiekło- burza mnie nie złapała:)

Powrót już standardowo przez Chełmiec, a potem szutrami do Legnicy.
Kategoria Izery, Ponad 200


  • DST 258.00km
  • Podjazdy 5200m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Takie tam podjazdy, czyli Przełęcz Karkonoska na rozgrzewkę:)

Sobota, 9 sierpnia 2014 · dodano: 11.08.2014 | Komentarze 9

Dawno już nic nie dodawałam na blogu. Jakoś tak ciężko się zmobilizować i zabrać za dodawanie postów- zwłaszcza, jeśli ma się takie zaległości;) Postanowiłam więc zacząć od konkretnej wycieczki, a zaległe wpisy z Alp dodawać powoli w trakcie kolejnych tygodni..

Minął tydzień od kiedy wróciłam z wakacji. Przez ten czas odpoczywałam, pracowałam i załatwiałam różne sprawy. Nie chciało mi się za bardzo wychodzić na rower w tygodniu (oprócz dojazdów do pracy), więc chciałam na weekend zrobić jakąś mocną trasę. No i udało się:) 

W piątek wróciłam po 16.00 do domu. Prysznic, pakowanie, obiad i ok. 19.00 kładę się wreszcie do łóżka. Udaje mi się zadzwiająco szybko zasnąć. Ale nie na długo, bo już o północy dzwoni budzik.

O 1.00 wyjeżdżamy z Jarkiem z Legnicy. Kierunek- Karkonosze. Na początek robimy podjazd pod Stanisławów, a potem na Kapellę. Pogoda jest idealna- całą noc jadę ubrana na krótko:) Migiem przebijamy się przez opustoszałą o tej porze Jelenią i po godz. 4.00 zajeżdżamy na stację benzynową w Podgórzynie. Pora na kawę, bo dopada nas trochę senność. Zwłaszcza Jarka, który spał zaledwie pół godziny:)

Krótka przerwa powoduje utratę rozgrzewki, więc przez pierwsze minuty w drodze do Przesieki dygocę  z zimna:)



Pora na pierwszy tego dnia podjazd- Przełęcz Karkonoską. Akurat wschodzi słońce- zapowiada się piękny dzień!!:D



Podjazd robię na lajcie, bo wiem, że to dopiero początek:)



I cisnę sobie dalej... i dalej...:)



Pierwszy podjazd tego dnia zaliczony!:)



Mam ochotę na gorącą czekoladę, ale niestety kuchnia otwarta dopiero od 8.00, więc ubieramy się cieplej i zjeżdżamy do Spindlerovego Mlyna.
Po chwili rozpoczynamy kolejny podjazd- tym razem na Rondo. Nazwa wymyślona przez Jarka, bo na końcu drogi asfaltowej prowadzącej na szczyt znajduje się mini rondo:) A tak naprawdę podjeżdżamy do Vrbatovej Boudy (1395 m).

Początek trasy to szutrowa baaardzo sztywna i sypka droga. W pewnym momencie zaczęło mi tak rzucać kołem, że wolałam jechać po trawie:) Nieźle się zasapałam, ale już po chwili ścieżka doprowadziła nas do przyjemnego, asfaltowego podjazdu, gdzie można było trochę odpocząć:)



Po drodze podziwiam Karkonosze. Trochę się za nimi stęskniłam:)



Drugi podjazd tego dnia zdobyty!:))



Widoczki:



Podjechaliśmy jeszcze kawałek wyżej na ponad 1400 m n.p.m. Trochę kusiło mnie, żeby podjechać jeszcze na chwilę na Szrenicę, ale niestety za dużo turystów się dzisiaj pewnie tam kręciło:)



Ponownie zjeżdżamy do Spindlerovego Mlyna i jedziemy w kierunku Varchlabi. 



Po drodze oczywiście obowiązkowa przerwa na dokarmianie owieczek:) Jeszcze przed właściwym podjazdem wyprzedza nas czeski rowerzysta. Ciśnie mocno i krzyczy coś do nas. Nie rozumiem, ale domyślam się, że pewnie coś w stylu "tempo, tempo". Uśmiecham się tylko, ale walki nie podejmuję. Nie chcę się spalić tuż przed podjazdem.  Mija kilka minut i za kolejnym zakrętem spotykamy tego samego Czecha, który już się zmęczył i odpoczywa na poboczu:)



Docieramy do końca asfaltowego podjazdu i wbijamy na pieszy szlak, który prowadzi na słynne Modre Sedlo:) Nie wiem, od której strony podjazd jest cięższy, ale szutrówa jest tutaj dość sztywna-- na zdjęciu już końcówka podjazdu, który doprowadza nas do asfaltowej drogi....



Trzeci podjazd tego dnia zdobyty!:)) Najgorsze już chyba za mną?:)



I Śnieżka:



Zjazd do Peca pod Śnieżką niestety nie jest zbyt przyjemny. Co chwilę trzeba hamować i robić slalom między turystami. A szkoda, bo pewnie nieźle można byłoby się tutaj rozpędzić:)

W Pecu przerwa na jedzenie w supermarkecie o uroczej nazwie Kubik:)



Czas na ostatni już czwarty podjazd tego dnia- Przełęcz Okraj również zdobyta!:)



Droga powrotna trochę się dłużyła, zwłaszcza, że ból tyłka i obtarcia zaczęły już mi mocniej doskwierać.Najbardziej dokucza mi głód, ale obiad chcę zjeść dopiero w Legnicy. Wracamy przez Kamienną Górę i Lipę. Za Muchowem stwierdzam, że nie potrzebnie się oszczędzałam- mam jeszcze sporo siły w nogach, więc robię sobie krótkie sprinty, żeby dobić się jeszcze bardziej:) A potem dojeżdżamy do Legnicy i na zakończenie wycieczki wciągamy mega kebaby:)

Chociaż nie byłam jakoś mega zmęczona po tej trasie, a na drugi dzień nie miałam nawet zakwasów, to była jednak moja najmocniejsza jak do tej pory trasa w życiu- nie dość, że pobiłam rekord przewyższeń ( 5200 m- wszystkie podjazdy robiłam bez żadnych przerw na odpoczynek i  bez zygzaków:), to jeszcze udało mi się pobić rekord dziennego dystansu (poprzedni 220 km- z Legnicy na Śnieżkę). A teraz pora na kolejne wyzwania:) Mam nadzieję, że ta wycieczka chociaż troszkę zrekompensowała chwilowy brak wpisów na moim blogu:)

I  na koniec ślad gps:
Route 2,752,210 - powered by www.bikemap.net



  • DST 215.85km
  • Czas 11:05
  • VAVG 19.48km/h
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dwie setki samotności- z Legnicy do Jakuszyc

Środa, 10 lipca 2013 · dodano: 10.07.2013 | Komentarze 19

Zacznę od tego, że nie cierpię samotności. Dlatego nie lubię jeździć sama. Jestem gadułą i potrzebuję ludzi, których mogę pomęczyć trochę moim gadaniem:) Mój najdłuższy samotny dystans wynosił zaledwie 52 km (zrobione po pracy na szybko). Dlatego w styczniu postanowiłam, że zrobię sama te dwie setki. A co tam:) Dodam jeszcze, że mam antytalent techniczny, więc dętki do tej pory nie nauczyłam się wymieniać;)

Budzik nastawiłam już na 4.00 rano! W nocy nie mogłam jednak zasnąć z podekscytowania i stresu. O 4.30 wstaję, piję kawkę i jem makaron z oliwą. Starannie przygotowałam się dziś do wycieczki : oświetlenie, 2 mapy, pompka, narzędzia, zapasowa dętka, kamizelka, kurtka przeciwdeszczowa, no i żarcie: 2 bidony z izostarem, 4 batony, 4 kanapeczki, 2 paczki żelków i 3 banany:) Tak obładowana ruszam śmiało w drogę;)

W parku czeka na mnie Jarek z aparatem. Pakuję jeszcze aparat i najpierw wałem, a potem przez Słup i Chroślice dojeżdżam do Bogaczowa. Podjazd robię asfaltem, żeby nie natknąć się znowu na muchy końskie. I fajnie się nawet jedzie- dawno tędy nie podjeżdżałam:)

Dojeżdżam do Pomocnego, a potem przez Muchów i Starą Kraśnicę docieram do początku podjazdu pod Kapellę. Podjazd idzie całkiem sprawnie. Pogoda superowa, bo nie ma słońca a jest ciepło. Do tego mały ruch samochodów. Tylko tyłek znowu zaczyna mnie boleć (dzisiaj zamawiam siodełko!!);/ Po 8.00 jestem już na szczycie. Jem supersmaczną bułeczkę i zjeżdżam sobie elegancko do Jeleniej.

Przebijam się przez Jelenią Górę i na końcu miasta spotykam na światłach dwóch staruszków (jeden ma 71 lat), którzy też jadą na wycieczkę. Rozmawiamy chwilę. Okazuje się, że jadą przez Piechowice, więc zabieram się z nimi bocznymi drogami zamiast główną szosą. Bardzo sympatyczni dziadkowie i mają całkiem niezłe tempo:)

W Piechowicach żegnam się z dziadkami. Kupuję wodę, a właściwie wbiegam, płacę i wybiegam, bo boję się, że ktoś mi rower zakosi. Kolejny minus samotnej jazdy.. Z Piechowic wjeżdżam na główną drogę i za Hotelem Las wbijam się na mostku w teren.

Jadę sobie ścieżką rowerową i docieram aż pod Wodospad Kamieńczyk. Droga cudna, szkoda tylko, że nie mogę poszaleć tak sama na zjazdach. Kapcia nie złapałam na całe szczęście, a najbardziej obawiałam się tego w terenie, bo ciężko byłoby znaleźć kogoś do pomocy. Co dziwne przy mojej orientacji w terenie- szlak przejeżdżam bezproblemowo, bez żadnego zatrzymywania się i pomyłek.

Przed ścieżką na wodospad wkręca mi się w przednie koło drucik miedziany i owija wokół szprych i tarczy. Chwilę się męczę, żeby go wyciągnąć, bo się trochę zaplątał i wyjeżdżam znowu na główną, aby niedługo ponownie wbić się na szutrową ścieżkę.

Szlakiem rowerowym dojeżdżam do Polany Jakuszyckiej, a stamtąd do Schroniska Orle, a potem do Chatki Górzystów. Na polance chwila na posiłek i odpoczynek. Proszę jakąś kobitkę, żeby kupiła mi wodę, a potem powrót.

Z Jakuszyc cisnę sobie superszybkim asfaltowym zjazdem do Piechowic. Stamtąd raz pod górkę raz w dół dojeżdżam ponownie do Jeleniej. Po przebiciu się przez miasto zajeżdżam jeszcze pod stację paliw i proszę kolejną osobę o zakup wody.

Ponownie podjeżdżam Kapellę. Teraz podjazd idzie mi zdecydowanie gorzej. I to nie ze względu na zmęczenie, ale ból tyłka;/ Kolejny minus samotnej jazdy- przez cały podjazd myślę o tym bólu i nie mam jak oderwać myśli. Co chwilę zwalniam- staję na pedały- jadę- staję na pedały. Ale po dotarciu na szczyt wjeżdżam jeszcze pod wyciąg, żeby zrobić ładne fotki i wciągnąć kolejną bułę:)

Z Kapelli szybki zjazd do Starej Kraśnicy, a potem znowu do Muchowa, skąd lecę już na Chełmiec, a potem asfaltem do Męcinki i przez Słup wracam o 19.00 do Legnicy. A kiedy dojeżdżam już pod blok, to okazuje się, że nikogo nie ma w domu i musiałam postać sobie na klatce jeszcze godzinę;)

Ponad 200 km zaliczone.Na szczęście obyło się bez żadnych przygód no i nie było burzy, chociaż zapowiadali:) Fajny wypad, ale i tak wolę jeździć z moją grupą rowerową:)

Trochę zdjęć, niestety aparat pożyczyłam i nawet nie wiedziała, że mam jakiś zły tryb przestawiony, więc zdjęcia nie są najlepszej jakości;/

Przygotowana na wycieczkę- mogę ruszać:)



Już na Kapelli:



Czas na pyszną bułeczkę:)



Widoczek z Kapelli:



A to już w lesie między Piechowicami a Jakuszycami:





Cube ze zmienionym napędem tuż po serwisie Jarkowym:)



Schronisko Orle:



Chwila przerwy nad rzeczką:



Udało się też sobie pstryknąć fotkę:)



Znowu Cube, tak teraz pięknie śmiga:)



Kolejne zdjęcie z samowyzwalacza;p



Cel mojej dzisiejszej wycieczki- Chatka Górzystów. Na naleśniki nie miałam jednak ochoty:)



Izerskie widoczki:



Czas na oscypka- tzn. górski serek;)



Widoczek z Łysej Góry:



Tuż za Męcinką stuknęło mi 200 km:)



Czyli mogę być dumna jak paw?;p Zdjęcie cudaka pod sklepem w Piechowicach:



A tak naprawdę to zasługa mojego szczęśliwego wisiorka:)



No i mapka wyrysowana tak na oko w traseo;)

Kategoria Izery, Ponad 200


  • DST 220.00km
  • Teren 25.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Śnieżka

Sobota, 16 czerwca 2012 · dodano: 16.06.2012 | Komentarze 15

Kolejna nocna jazda. Olek rzucił tydzień temu hasło "Śnieżka w piątek" i tak to się zaczęło:) Po pracy poszłam spać na 3 godziny i o 22.30 wyjechałam z Piekar. Razem z Andrzejem, Jarkiem i Tomkiem wyruszyliśmy o 23.00 przez Górzec, Kapellę i Jelenią Górę do Karpacza. Podjazdy tym razem o wiele lepiej mi szły i nie dłużyły się tak jak ostatnio. Pewnie to zasługa dwudniowego odpoczynku:) Poza tym noc była dosyć ciepła i tylko na zjeździe z Kapelli potrzebowałam dodatkowych ubrań. Ok. 3.00 byliśmy już w Karpaczu i zaczęliśmy podjazd na Śnieżkę. Krótki postój pod świątynią Wang, żeby coś zjeść i jedziemy dalej. Tym razem również założyłam, że nie robię żadnych przerw podczas podjazdu. Udało się:) Po 5.00 byliśmy już na górze. Wjechaliśmy na szczyt tuż po zachodzie słońca. W sumie nie zmęczyłam się za bardzo, ale wystająca kostka, którą pokryty jest szlak- znacznie utrudniała i spowalniała jazdę. Porządnie mnie wytrzęsło:) Na szczycie było trochę chłodno. Nie miałam spodni i cała się trzęsłam z zimna. Dopiero po dłuższej chwili zorientowaliśmy się, że niedaleko znajduje się czeskie schronisko! Wypiliśmy coś ciepłego. Gorąca czekolada trochę mnie rozgrzała:) W międzyczasie Jarek zadzownił do Olka, który sobie jeszcze smacznie spał i namówił go, aby wstał z łóżka i wyjechał po nas na Kapellę. Następnie czekał nas przyjemny zjazd po kostce. Za Domem Śląskim zjechaliśmy na czarny szlak. Na początku był dosyć przyjemny: kamienie i drewniane progi. Potem szlak zrobił się częściowo nieprzejezdy (duże kamienie) i przec chwilę trzeba było sprowadzać rowery. Szutrem zjechaliśmy z powrotem do Wang i pomknęliśmy w stronę Jeleniej Góry. Podjazd pod Kapellę poszedł mi dosyć sprawnie. Na koniec Jarek podpuścił mnie, żebym mocniej przycisnęła. Trochę mnie to zmęczyło;) Nie wiedziałam, że czeka nas jeszcze sporo podjazdów i jazdy w terenie. Na Kapelli dołączył do nas Olek i razem wbiliśmy się już w teren. Przez Skopiec i Wojcieszów pojechaliśmy do Lipy. Upał znacznie utrudniał jazdę. Do tego wszyscy byli niewsypani, więc co jakiś czas robiliśmy sobie przerwy w cieniu na colę i lody. Ciężko było potem ruszyć. Czasami miałam ochotę położyć się na trawie i zdrzemnąć chociaż na chwilę:) Przed Lipą Olek zauważył studnię. Wszyscy zerwali się, aby choć na moment trochę się ochłodzić. Aż żal było opuszczać to miejsce:) Ale trzeba zdążyć na mecz, więc ruszamy dalej. Nie pamiętam dokładnie już jak przebiegała ta trasa w terenie. Pewnie Jarek albo Olek ją dokładniej opiszą:) Wiem tylko, że byłam już trochę zmęczona i senna. Do Lipy zjechaliśmy, a właściwie przejechaliśmy przez wysoką trawę i pokrzywy. Następnie po krótkiej przerwie pojechaliśmy terenem do Muchowa. Chcieliśmy zadzwonić do Ani i spotkać się gdzieś na trasie (wiedzieliśmy, że pojechała do Myśliborza), ale rozładował mi się telefon. Olek zadecydował, że pojedziemy szutrami do Myśliborza. Po drodze natknęliśmy się na... Anię z Moniką! Chwilę porozmawialiśmy (a przynajmniej próbowaliśmy porozmawiać, bo zmęczenie dawało się już we znaki;), po czym skierowaliśmy się w przeciwne strony- dziewczyny pojechały na Stanisławów, a my do Myśliborza i stamtąd znowu szutrami do Męcinki. Potem już szybkim tempem wróciliśmy do Legnicy przez Słup i Warmątowice. Pożegnałam się z chłopakami i pojechałam już sama nad jezioro na Spaloną, bo zapomniałam kluczy od domu! W ten sposób musiałam nadrobić 20 km. Myślałam, że zjem sobie coś z grilla, niestety nic już dla mnie nie zostało:) Przeczekałam burzę i w lekkim deszczu wróciłam do domu.

A teraz trochę zdjęć zrobionych przez Jarka:

Cała ekipa o 2.00 w nocy na Kapelli:



Podjazd pod Świątynię Wang nie był wcale taki straszny jak myślałam:





Chwila odpoczynku przed podjazdem na Śnieżkę:




W nocy Wang prezentuje się trochę inaczej:



Zaczyna świtać:



Stromy podjazd spod Strzechy Akademickiej:



Na trasie turystów brak, tylko łanie wyszły nam na spotkanie:



Taki piękny wschód słońca wart jest nieprzespanej nocy:






Ostatnie metry...





.. i Śnieżka zdobyta!





Andrzej z ochotą zabrał się za robienie zdjęć:







Jedno zdjęcie grupowe na szczycie...



.... i drugie już na dole:)



Kolejka do studni:



Koniec wycieczki. Dobrze, że mnie nie ma na tym zdjęciu:)



Pojechałam na grilla, ale niestety Chivas zjadł ostatnią kiełbaskę:



  • DST 208.00km
  • Teren 30.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Przełęcz Okraj

Niedziela, 20 maja 2012 · dodano: 20.05.2012 | Komentarze 6

Wzięłam przed chwilą gorący prysznic, to mogę dodać wpis:) O 7.00 rano wyjechałam z Legnicy razem z Anią, Jarkiem i Łukaszem. Przez Warmątowice i Słup pojechaliśmy do Męcinki, a stamtąd podjechaliśmy terenem na obowiązkowy punkt ostatnich wycieczek, czyli Górzec. Następnie przyjemny podjazd za Lipą. Dopiero w Marciszowie znaleźliśmy otwarty sklep. W międzyczasie zaczął mnie boleć brzuch- wiadomo, o co chodzi;) Byłam trochę zła, że akurat musiało mi się przytrafić to właśnie dzisiaj. Wzięłam tylko 2 tabletki przeciwbólowe i dawałam jakoś radę:) Z Kaczorowa podjechaliśmy do Lubawki. Asfaltowy podjazd pod wiatr- to był zdecydowanie najgorszy etap dzisiejszej wycieczki. W Lubawce krótki odpoczynek przed piekarnią, gdzie zjedliśmy smaczne wypieki. Potem pojechaliśmy do Czech, skąd czerwonym szlakiem już cały czas terenem podjeżdżaliśmy na Przełęcz Okraj. Widoki po drodze były takie piękne! Szkoda, że nie zabrałam ze sobą aparatu:( Pod koniec trasy... znowu, po raz trzeci z rzędu złapałam kapcia. Na szczęście Jarek z Łukaszem szybko wymienili mi dętkę, za co bardzo im dziękuję:) W pewnym momencie czerwony szlak połączył się z asfaltem i po 2 km byliśmy już na Przełęczy Okraj. Potem już tylko szybki zjazd do Jeleniej Góry na pizzę. Pojedliśmy sobie, a jest już godzina 18.00 i trzeba się niestety zbierać. Czeka nas jeszcze podjazd pod Kapellę. O dziwo, nie był jednak taki straszny jak myślałam:) A z Kapelli już szybki powrót główną drogą przez Świerzawę i Złotoryję do Legnicy. Trochę obolała i zmęczona, ale baaardzo zadowolona wróciłam do domu przed 21.00. Ustanowiłam swój nowy rekord dziennego dystansu:)

Fotorelacja Jarka
Kategoria Ponad 200, Karkonosze