Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi alouette z miasteczka Legnica. Mam przejechane 39831.55 kilometrów w tym 1054.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy alouette.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Nocne jazdy

Dystans całkowity:998.50 km (w terenie 30.00 km; 3.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:8060 m
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:199.70 km
Więcej statystyk
  • DST 258.00km
  • Podjazdy 5200m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Takie tam podjazdy, czyli Przełęcz Karkonoska na rozgrzewkę:)

Sobota, 9 sierpnia 2014 · dodano: 11.08.2014 | Komentarze 9

Dawno już nic nie dodawałam na blogu. Jakoś tak ciężko się zmobilizować i zabrać za dodawanie postów- zwłaszcza, jeśli ma się takie zaległości;) Postanowiłam więc zacząć od konkretnej wycieczki, a zaległe wpisy z Alp dodawać powoli w trakcie kolejnych tygodni..

Minął tydzień od kiedy wróciłam z wakacji. Przez ten czas odpoczywałam, pracowałam i załatwiałam różne sprawy. Nie chciało mi się za bardzo wychodzić na rower w tygodniu (oprócz dojazdów do pracy), więc chciałam na weekend zrobić jakąś mocną trasę. No i udało się:) 

W piątek wróciłam po 16.00 do domu. Prysznic, pakowanie, obiad i ok. 19.00 kładę się wreszcie do łóżka. Udaje mi się zadzwiająco szybko zasnąć. Ale nie na długo, bo już o północy dzwoni budzik.

O 1.00 wyjeżdżamy z Jarkiem z Legnicy. Kierunek- Karkonosze. Na początek robimy podjazd pod Stanisławów, a potem na Kapellę. Pogoda jest idealna- całą noc jadę ubrana na krótko:) Migiem przebijamy się przez opustoszałą o tej porze Jelenią i po godz. 4.00 zajeżdżamy na stację benzynową w Podgórzynie. Pora na kawę, bo dopada nas trochę senność. Zwłaszcza Jarka, który spał zaledwie pół godziny:)

Krótka przerwa powoduje utratę rozgrzewki, więc przez pierwsze minuty w drodze do Przesieki dygocę  z zimna:)



Pora na pierwszy tego dnia podjazd- Przełęcz Karkonoską. Akurat wschodzi słońce- zapowiada się piękny dzień!!:D



Podjazd robię na lajcie, bo wiem, że to dopiero początek:)



I cisnę sobie dalej... i dalej...:)



Pierwszy podjazd tego dnia zaliczony!:)



Mam ochotę na gorącą czekoladę, ale niestety kuchnia otwarta dopiero od 8.00, więc ubieramy się cieplej i zjeżdżamy do Spindlerovego Mlyna.
Po chwili rozpoczynamy kolejny podjazd- tym razem na Rondo. Nazwa wymyślona przez Jarka, bo na końcu drogi asfaltowej prowadzącej na szczyt znajduje się mini rondo:) A tak naprawdę podjeżdżamy do Vrbatovej Boudy (1395 m).

Początek trasy to szutrowa baaardzo sztywna i sypka droga. W pewnym momencie zaczęło mi tak rzucać kołem, że wolałam jechać po trawie:) Nieźle się zasapałam, ale już po chwili ścieżka doprowadziła nas do przyjemnego, asfaltowego podjazdu, gdzie można było trochę odpocząć:)



Po drodze podziwiam Karkonosze. Trochę się za nimi stęskniłam:)



Drugi podjazd tego dnia zdobyty!:))



Widoczki:



Podjechaliśmy jeszcze kawałek wyżej na ponad 1400 m n.p.m. Trochę kusiło mnie, żeby podjechać jeszcze na chwilę na Szrenicę, ale niestety za dużo turystów się dzisiaj pewnie tam kręciło:)



Ponownie zjeżdżamy do Spindlerovego Mlyna i jedziemy w kierunku Varchlabi. 



Po drodze oczywiście obowiązkowa przerwa na dokarmianie owieczek:) Jeszcze przed właściwym podjazdem wyprzedza nas czeski rowerzysta. Ciśnie mocno i krzyczy coś do nas. Nie rozumiem, ale domyślam się, że pewnie coś w stylu "tempo, tempo". Uśmiecham się tylko, ale walki nie podejmuję. Nie chcę się spalić tuż przed podjazdem.  Mija kilka minut i za kolejnym zakrętem spotykamy tego samego Czecha, który już się zmęczył i odpoczywa na poboczu:)



Docieramy do końca asfaltowego podjazdu i wbijamy na pieszy szlak, który prowadzi na słynne Modre Sedlo:) Nie wiem, od której strony podjazd jest cięższy, ale szutrówa jest tutaj dość sztywna-- na zdjęciu już końcówka podjazdu, który doprowadza nas do asfaltowej drogi....



Trzeci podjazd tego dnia zdobyty!:)) Najgorsze już chyba za mną?:)



I Śnieżka:



Zjazd do Peca pod Śnieżką niestety nie jest zbyt przyjemny. Co chwilę trzeba hamować i robić slalom między turystami. A szkoda, bo pewnie nieźle można byłoby się tutaj rozpędzić:)

W Pecu przerwa na jedzenie w supermarkecie o uroczej nazwie Kubik:)



Czas na ostatni już czwarty podjazd tego dnia- Przełęcz Okraj również zdobyta!:)



Droga powrotna trochę się dłużyła, zwłaszcza, że ból tyłka i obtarcia zaczęły już mi mocniej doskwierać.Najbardziej dokucza mi głód, ale obiad chcę zjeść dopiero w Legnicy. Wracamy przez Kamienną Górę i Lipę. Za Muchowem stwierdzam, że nie potrzebnie się oszczędzałam- mam jeszcze sporo siły w nogach, więc robię sobie krótkie sprinty, żeby dobić się jeszcze bardziej:) A potem dojeżdżamy do Legnicy i na zakończenie wycieczki wciągamy mega kebaby:)

Chociaż nie byłam jakoś mega zmęczona po tej trasie, a na drugi dzień nie miałam nawet zakwasów, to była jednak moja najmocniejsza jak do tej pory trasa w życiu- nie dość, że pobiłam rekord przewyższeń ( 5200 m- wszystkie podjazdy robiłam bez żadnych przerw na odpoczynek i  bez zygzaków:), to jeszcze udało mi się pobić rekord dziennego dystansu (poprzedni 220 km- z Legnicy na Śnieżkę). A teraz pora na kolejne wyzwania:) Mam nadzieję, że ta wycieczka chociaż troszkę zrekompensowała chwilowy brak wpisów na moim blogu:)

I  na koniec ślad gps:
Route 2,752,210 - powered by www.bikemap.net



  • DST 156.00km
  • Podjazdy 2860m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bikepacking w Alpach- Transalp dzień 10 i 11

Piątek, 18 lipca 2014 · dodano: 09.09.2014 | Komentarze 9

Pobudka dopiero o 09.00. Dzisiaj  regeneracja po dwóch dniach masakrowania się na górskich szlakach. Wyszło jednak trochę inaczej.....ale o tym już za chwilę:)

Po dokładnym przestudiowaniu mapek postanawiamy dojechać do Bolzano, a stamtąd kierować się już w stronę Dolomitów. Najpierw jednak chcemy zahaczyć o okoliczne jezioro:



Kolor jeziora powala- czysty błękit!:) 



Mieliśmy zrobić sobie tutaj dłuższą przerwę, ale dzień jest tak piękny, że postanawiamy jechać dalej. Uroczy singielek objeżdża jezioro z jednej strony:



I kolejne spotkania na szlaku. Tym razem z lamami!!:) 



Ta lama nie była zbyt fotogeniczna:)



Niestety nie dają się podejść zbyt blisko- bardzo płochliwe zwierzęta:



A gdzie ja jestem? Na pewno w Alpach? Bo mnie to przypomina bardziej andyjskie scenerie:)



Kończymy objeżdżać jezioro i dojeżdżamy do asfaltowej drogi. Na dzisiaj to już koniec terenu. Czeka nas teraz ponad 20 km zjazdu! Szybko wytracamy uzyskaną wcześniej wysokość. A tam niżej robi się naprawdę gorąco. Temperatura przekracza 30 stopni.  Nie przywykłam jeszcze do takich upałów. Dobrze, że w miasteczkach są kraniki z wodą- można się trochę schłodzić i ugasić pragnienie:



Można schładzać się też i tak:)



Dojeżdżamy do Merano- krainy, gdzie przez większą część roku świeci słońce (ponad 300 dni!). Widać, że klimat już się zmienił. Zwłaszcza po roślinności. Miasteczko otaczają plantacje jabłek,winnice....



No i plamy oczywiście!



Tuż przy ścieżce rowerowej robimy sobie krótki odpoczynek. Pora na odrobinę porannej higieny..



....oraz porcję witamin:)



A potem jeszcze krótki relaks na gigantycznych leżakach. A może to po prostu ja jestem taka mała?;) W każdym bądź razie, leżaczki elegancko zaprojektowane- przez większą część dnia stanowią doskonałą ochronę przed palącym słońcem:



Tak przyjemnie siedzi się w cieniu z mokrą głową, że szkoda wyjeżdżać znowu na ten skwar:)
Do Bolzano poruszamy się już cały czas ścieżką rowerową wzdłuż rzeki.



Ścieżka jest znakomicie przygotowana pod rowerzystów (zwłaszcza szosowych). Co chwilę miejsca odpoczynkowe i bary....



....a także takie rowerowe dekoracje:





Czasem  po drodze można się też natknąć i na takie atrakcje:)



Docieramy do przedmieść Bolzano:



Zanim jednak wjedziemy do miasta, trzeba trochę ogarnąć nasze rowery:) Samej by mi się przydał taki prysznic:)



I wjeżdżamy do miasta! Cudnie dekorują tutaj mosty. A  jaki piękny zapach roztacza się w pobliżu ścieżki rowerowej...



Bolzano to  duże miasto. Czuję się tutaj taka zagubiona. Lekki szok cywilizacyjny. Człowiekowi lasu ciężko trochę odnaleźć się w takiej miejskiej dżungli;) Szybko się można odzwyczaić od tego całego zgiełku, hałasu..... Zresztą nie tęsknię za tym wcale! 

Znajdujemy się w jakiejś przemysłowej dzielnicy. Kompletnie nie wiemy, jak dostać się do centrum. Akurat przejeżdża obok nas mały Włoch. Zagadujemy go o drogę. Chłopak mówi, że  poprowadzi nas do rynku. I  tak zaczyna się szaleńczy przejazd przez miasto. Jazda w iście włoskim stylu! Mam tylko nadzieję, że nie wpakujemy się pod żadne auto:) Jadę na kole chłopaczka, który pruje na swoim miejskim rowerku po ulicach miasta.  A trzeba przyznać, że  jedzie bardzo szybko! Cały czas na stojąco. Aż ciężko za nim nadążyć! Ruszamy migiem na światłach. Przecinamy skrzyżowanie za skrzyżowaniem i już po chwili znajdujemy się w centrum!  Żegnamy się z chłopcem i idziemy zwiedzać miasto. A oto nasz mały bohater:



W centrum pełna kultura- rozbrzmiewają klasyczne nuty, a turyści tańczą walca:



Ja nie mam siły na taniec, marzę o czym innym.....Pierwszy dzień we Włoszech i obowiązkowa pizza. Mniam!:)



Zapada zmrok. Chwilę spacerujemy po ślicznych, gwarnych uliczkach, które nocą nabierają jeszcze większego uroku. Trzeba jednak pomyśleć o noclegu. Postanawiamy wyjechać za miasto i rozejrzeć się za jakąś miejscówką. Najpierw jednak trzeba zorganizować jakieś oświetlenie. Wczoraj podczas upadku zgubiłam moją przednią latarkę. Na szczęście Jarek ma świetne pomysły- przymocowuje ładowarkę z diodą do kierownicy:



Chwilę błądzimy po mieście w poszukiwaniu ścieżki rowerowej. W końcu odnajdujemy właściwą drogę. To będzie dłuuuga noc!
Jedziemy w kierunku Brixen, gdzie odbijemy już w Dolomity. Ale do miasteczka jeszcze daleka droga, która bardzo się dłuży w nocy, zwłaszcza, że....mieliśmy dzisiaj odpoczywać!:) Na szczęście poruszamy się ścieżką rowerową. Jest bezpiecznie, nie trzeba uważać na auta, można jechać obok siebie i rozmawiać. 

Ten odcinek ścieżki również jest bardzo dobrze przygotowany. Droga została poprowadzona po torach dawnej kolejki wąskotorowej. Niesamowite są przejazdy przez tunele wyposażone w....czujniki ruchu! 



Rowerowe akcenty na trasie:





Ścieżka jest także dość urozmaicona. Co jakiś czas przecina urocze, włoskie miasteczka, gdzie możemy pozaglądać do punktów informacji turystycznej.....



.....albo podglądać włoskich piekarzy przy pracy:)



Kryzys przychodzi koło 3.00- 4.00 nad ranem. Nieprzespana noc daje już mi się porządnie we znaki. Robi się chłodno. Ubieram nogawki przez jakieś 10 minut! :) Tak bardzo chce mi się spać! Najgorsze jest to, że nie ma za bardzo gdzie się rozbić... Z jednej strony ruchliwa droga, a z drugiej skały. A może by tak  przespać się na ławkach w miejscu odpoczynkowym? W końcu postanawiamy jechać dalej. Do Brixen zostało nam już tylko 20 km. Damy radę. A jak dojedziemy na miejsce to poszukamy jakiegoś noclegu. 



Kiedy dojeżdżamy do miasteczka, zaczyna świtać. Chwilę bujamy się po polach w poszukiwaniu noclegu, ale bezskutecznie. Czuję się jak zombie:) Jedziemy do centrum. Zamawiamy sobie kawę i ciastko. Jarek studiuje mapy, a ja... ucinam sobie krótką drzemkę:)



Śpię tak ok. 30 minut. Głowa śmiesznie buja mi się na boki. Jacyś Włosi przechodząc obok uśmiechają się do mnie i mówią Buongiorno :) Mogłabym tak jeszcze sobie spać, ale pora zrobić zakupy i rozejrzeć się za punktem informacji turystycznej. Przez chwilę planujemy trasę i postanawiamy odbić w teren na znajdujący się nieopodal szlak pieszy. Podczas wyjazdu z miasteczka zauważam grupkę rowerzystów nadjeżdżających z naprzeciwka. Jedzie też tam dziewczyna. Trochę podoba do.... Niee! To niemożliwe! A jednak:) Czy to jakieś cudowne zdolności telepatyczne, czy jakieś inne czary....w każdym bądź razie spotykam Leę z ekipą! Jaki ten świat mały! Najlepsze jest to, że nawet nie rozmawiałyśmy ze sobą przed wyjazdem i nie wiedziałam, kiedy Emilka planuje wyjazd. A tutaj taka niespodzianka!:)  Chętnie bym potowarzyszyła Lei i jej znajomym, ale niestety dzisiaj już marzę tylko o porządnej drzemce. Nie śpię już od ponad 24 godzin! Ładna mi to regeneracja!:)

Wbijamy na szlak pieszy. Robi się naprawdę upalnie. 35 stopni! I  na dodatek jeszcze bardzo duszno...Dobrze, że nawadniają tutaj pola:)



Szlak pieszy męczy mnie strasznie. Co chwilę trzeba też podprowadzać rowery. Brakuje siły. Mam problem ze sztywniejszymi podjazdami. Pot leje się ze mnie strumieniami. Woda powoli nam się kończy.....

W końcu docieramy do miasteczka. Jest kranik !!! Oblewam się cała zimną wodą. Robimy zakupy w pobliskim sklepiku. Mieliśmy szczęście, bo za pół godziny już zamykają. Zimna cola, lody, cień....Nigdzie się stąd nie ruszam!:)
Jedziemy jednak dalej. Na szczęście już po chwili ścieżka wbija się w głąb świerkowego lasu i chociaż jest dopiero godzina 14.00, rozbijamy hamaki i śpimy już tam do rana:)




  • DST 183.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Szrenica- czyli zdążyć przed wschodem słońca i uciec przed południem

Niedziela, 28 lipca 2013 · dodano: 30.07.2013 | Komentarze 12

Na Szrenicę chciałam jechać już tydzień temu. Ale postanowiłam poczekać na dogodniejsze warunki, czyli...upały. W upalne dni nie lubię jeździć, ale ciepła noc to jest to!:)

O 22.30 wyruszam z Legnicy z chłopakami. 22 stopnie. Cieplutko. Jadę na krótko.



No i da się w końcu oddychać! Łukasz robi nam niespodziankę i przyjeżdża w kasku- wcześniej zawsze jeździł bez. Ja jestem tak zakręcona, a może średnio wyspana (spałam tylko po południu 3 godziny), że początkowo nawet nie zauważam tej zmiany;)

Na podjeździe pod Górzec robi się klimatycznie. Streszczam scenariusze najbardziej przerażających horrorów:0 Z Górzca jedziemy przez Muchów na Kapellę. Podjazd umila nam Łukasz puszczając ostre hity z komórki np. "Noc się kiedyś skończy" :D Śpiewamy sobie i jest wesoło:) Jarkowi tak się ta muzyka podoba, że ciśnie od razu szybciej- byle dalej od nas:) A nam już nie starcza tchu, żeby wyciągnąć niektóre piosenki i go gonić:)

Na szczycie przerwa na jedzenie. Łukasz częstuje nas pysznymi krówkami Wawela. Potem zjeżdżamy do Jeleniej. Fajnie przejeżdża się przez opustoszałe miasto. Chwila i już jesteśmy za Jelenią. Jeszcze przerwa na stacji na kawę.

Jarek idzie na czoło i ciągnie nas aż do hotelu Las. Teraz już bardziej lajtowym tempem robimy podjazd pod Szklarską Porębę. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej, gdzie trwa ostra imprezka. Bezdomna pani Bogusia i jakiś gościu są strasznie zainteresowani Łukaszem. Oglądają, dotykają i zachwycają się jego mułami na nogach;)

Za miastem wbijamy się na asfaltowy podjazd pod wodospad Kamieńczyk. Dalej jest ciemno. Zaczynamy robić podjazd pod Szrenicę. Początkowo jest bardzo ostro. Podjazd nie dość, że bardzo kamienisty- to jeszcze mocno sztywny. W nocy ciężko obrać najlepszą ścieżkę. Raz zrzuca mnie z roweru. Ciężko ruszyć, ale w końcu udaje mi się. Cały podjazd robię bez ani jednego odpoczynku. Momentami muszę jechać bardzo siłowo. Kiedy dojeżdżamy na Halę Szrenicką robi się już jaśniej, więc możemy w końcu zgasić latarki.

Dość szybko docieramy na szczyt. Jest po 4.00. Mocno wieje. Jemy kanapki i chowamy się za schronisko, żeby osłonić się przed wiatrem. Trochę mi zimno. Wiem, że jeszcze dzisiaj zatęsknię za tym uczuciem chłodu. Czekamy z niecierpliwością na wschód słońca.

Prawie zasnęliśmy:)




I w końcu pojawia się! Po godzinie 5.00 słońce zaczyna nieśmiało wynurzać się zza chmur. Łukasz puszcza z telefonu romantyczny hit. I tak sobie oglądamy słońce:)



Czas na małą sesję;)





Trzeba zrobić pobudkę Monice. Dzwonię. O dziwo odbiera już po drugim sygnale! Czujna jest;) Pytam się, czy pojedzie ze mną nad jezioro. Taka dobra ze mnie koleżanka:)



Jeszcze chwila na kontemplację:




Mamy jednak mało czasu. Niedługo zacznie robić się naprawdę gorąco (ponoć zapowiadają nawet 38 stopni!). Mam plan zjechać jeszcze do Harrachova. Łukasz mówi jednak, że to kiepski pomysł. I miał rację!

Zaczynamy zjazd po kostce. Dla mnie tragedia;/ Dłonie tak mnie bolą od ściskania hamulców, że muszę robić co jakiś czas przerwę. Od Hali Szrenickiej zjeżdżamy już po wygodniejszych płytach betonowych. Chłopaki tak szaleją, że cisną po 85 km/h. Potem jednak znowu zaczynają się kamienie- w sumie ostro wystająca kostka. Trzęsie nieźle.



W końcu dojeżdżamy do wodospadu. Potem czeka nas już elegancki asfaltowy zjazd do Piechowic.

Z Piechowic Łukasz idzie na czoło i bardzo szybko dojeżdżamy do Jeleniej. Pod Kapellę podjeżdżamy na szczęście o 7.00, więc słońce nie świeci jeszcze tak ostro. Idzie mi ciężko. Tyłek nie przyzwyczaił mi się jeszcze do nowego, twardego siodła;/

Z Kapelli zjeżdżamy do Muchowa. Temperatura idzie mocno w górę. 30 stopni. Chłodzę się w okolicznym rowie z wodą;)



Kończy nam się woda. Od przerwy na stacji benzynowej nie uzupełniliśmy wody w bidonach. Zatrzymujemy się pod sklepem w Muchowie. Zamknięty;/

Pomacałam sobie za to tą dożynkową babę;)



Jedziemy dalej przez Chełmiec szutrami do Męcinki. 35 stopni na liczniku. Zajeżdżamy uradowani pod sklep. Każdy pragnie zimnej coli. Nie tym razem! Sklep otwarty od 10.00, a jest 9.00! Nie mamy już wody w bidonach. Postanawiamy, że damy radę przejechać jeszcze te 20 km do najbliższego sklepu przy wjeździe do Legnicy.

Jadę już bardzo zmęczona. Ale nie trasą. Chce mi się pić i boli mnie tyłek. Tuż przed sklepem widzę grupkę profesjonalnie ubranych rowerzystów. Momentalnie zapominam o bólu i cisnę, żeby ich wyprzedzić. Doganiam ich, ale trzeba skręcić do sklepu. Dojeżdżamy i co widzimy? Taki oto pocieszający napis. I jak tu się nie wkurzyć? :)



Cisnę znowu i ponownie doganiam grupkę rowerzystów. Jeden z nich krzyczy do mnie, że to nieładnie wyprzedzać;p Na skrzyżowaniu zajeżdżamy na stację i kupujemy w końcu upragnioną colę:D Taka mała rzecz a jak cieszy:)

A potem przez park wracamy już o 10.00 do Legnicy. Wpadam do domu i od razu lecę pod zimny prysznic. Udało nam się zobaczyć wschód słońca na Szrenicy i jednocześnie wrócić przed południem, kiedy upał byłby już naprawdę dokuczliwy.

A licznik pokazywał już taką temperaturę:



Później już autem pojechałam z Moniką na Spaloną. Spotkałyśmy strażaków i nawet przejechałyśmy się na ich pontonie po jeziorze:) Wpadł też Łukasz. Popływaliśmy trochę. Był nawet plan przepłynięcia całego jeziora, ale bałam się pływających skuterów. A potem o 20.00 wróciłam do domu i po 25 godzinach w końcu poszłam spać!:)

A na koniec mały bonus. Filmik ze Szrenicy:)


  • DST 220.00km
  • Teren 25.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Śnieżka

Sobota, 16 czerwca 2012 · dodano: 16.06.2012 | Komentarze 15

Kolejna nocna jazda. Olek rzucił tydzień temu hasło "Śnieżka w piątek" i tak to się zaczęło:) Po pracy poszłam spać na 3 godziny i o 22.30 wyjechałam z Piekar. Razem z Andrzejem, Jarkiem i Tomkiem wyruszyliśmy o 23.00 przez Górzec, Kapellę i Jelenią Górę do Karpacza. Podjazdy tym razem o wiele lepiej mi szły i nie dłużyły się tak jak ostatnio. Pewnie to zasługa dwudniowego odpoczynku:) Poza tym noc była dosyć ciepła i tylko na zjeździe z Kapelli potrzebowałam dodatkowych ubrań. Ok. 3.00 byliśmy już w Karpaczu i zaczęliśmy podjazd na Śnieżkę. Krótki postój pod świątynią Wang, żeby coś zjeść i jedziemy dalej. Tym razem również założyłam, że nie robię żadnych przerw podczas podjazdu. Udało się:) Po 5.00 byliśmy już na górze. Wjechaliśmy na szczyt tuż po zachodzie słońca. W sumie nie zmęczyłam się za bardzo, ale wystająca kostka, którą pokryty jest szlak- znacznie utrudniała i spowalniała jazdę. Porządnie mnie wytrzęsło:) Na szczycie było trochę chłodno. Nie miałam spodni i cała się trzęsłam z zimna. Dopiero po dłuższej chwili zorientowaliśmy się, że niedaleko znajduje się czeskie schronisko! Wypiliśmy coś ciepłego. Gorąca czekolada trochę mnie rozgrzała:) W międzyczasie Jarek zadzownił do Olka, który sobie jeszcze smacznie spał i namówił go, aby wstał z łóżka i wyjechał po nas na Kapellę. Następnie czekał nas przyjemny zjazd po kostce. Za Domem Śląskim zjechaliśmy na czarny szlak. Na początku był dosyć przyjemny: kamienie i drewniane progi. Potem szlak zrobił się częściowo nieprzejezdy (duże kamienie) i przec chwilę trzeba było sprowadzać rowery. Szutrem zjechaliśmy z powrotem do Wang i pomknęliśmy w stronę Jeleniej Góry. Podjazd pod Kapellę poszedł mi dosyć sprawnie. Na koniec Jarek podpuścił mnie, żebym mocniej przycisnęła. Trochę mnie to zmęczyło;) Nie wiedziałam, że czeka nas jeszcze sporo podjazdów i jazdy w terenie. Na Kapelli dołączył do nas Olek i razem wbiliśmy się już w teren. Przez Skopiec i Wojcieszów pojechaliśmy do Lipy. Upał znacznie utrudniał jazdę. Do tego wszyscy byli niewsypani, więc co jakiś czas robiliśmy sobie przerwy w cieniu na colę i lody. Ciężko było potem ruszyć. Czasami miałam ochotę położyć się na trawie i zdrzemnąć chociaż na chwilę:) Przed Lipą Olek zauważył studnię. Wszyscy zerwali się, aby choć na moment trochę się ochłodzić. Aż żal było opuszczać to miejsce:) Ale trzeba zdążyć na mecz, więc ruszamy dalej. Nie pamiętam dokładnie już jak przebiegała ta trasa w terenie. Pewnie Jarek albo Olek ją dokładniej opiszą:) Wiem tylko, że byłam już trochę zmęczona i senna. Do Lipy zjechaliśmy, a właściwie przejechaliśmy przez wysoką trawę i pokrzywy. Następnie po krótkiej przerwie pojechaliśmy terenem do Muchowa. Chcieliśmy zadzwonić do Ani i spotkać się gdzieś na trasie (wiedzieliśmy, że pojechała do Myśliborza), ale rozładował mi się telefon. Olek zadecydował, że pojedziemy szutrami do Myśliborza. Po drodze natknęliśmy się na... Anię z Moniką! Chwilę porozmawialiśmy (a przynajmniej próbowaliśmy porozmawiać, bo zmęczenie dawało się już we znaki;), po czym skierowaliśmy się w przeciwne strony- dziewczyny pojechały na Stanisławów, a my do Myśliborza i stamtąd znowu szutrami do Męcinki. Potem już szybkim tempem wróciliśmy do Legnicy przez Słup i Warmątowice. Pożegnałam się z chłopakami i pojechałam już sama nad jezioro na Spaloną, bo zapomniałam kluczy od domu! W ten sposób musiałam nadrobić 20 km. Myślałam, że zjem sobie coś z grilla, niestety nic już dla mnie nie zostało:) Przeczekałam burzę i w lekkim deszczu wróciłam do domu.

A teraz trochę zdjęć zrobionych przez Jarka:

Cała ekipa o 2.00 w nocy na Kapelli:



Podjazd pod Świątynię Wang nie był wcale taki straszny jak myślałam:





Chwila odpoczynku przed podjazdem na Śnieżkę:




W nocy Wang prezentuje się trochę inaczej:



Zaczyna świtać:



Stromy podjazd spod Strzechy Akademickiej:



Na trasie turystów brak, tylko łanie wyszły nam na spotkanie:



Taki piękny wschód słońca wart jest nieprzespanej nocy:






Ostatnie metry...





.. i Śnieżka zdobyta!





Andrzej z ochotą zabrał się za robienie zdjęć:







Jedno zdjęcie grupowe na szczycie...



.... i drugie już na dole:)



Kolejka do studni:



Koniec wycieczki. Dobrze, że mnie nie ma na tym zdjęciu:)



Pojechałam na grilla, ale niestety Chivas zjadł ostatnią kiełbaskę:



  • DST 181.50km
  • Teren 5.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Przełęcz Karkonoska

Sobota, 9 czerwca 2012 · dodano: 09.06.2012 | Komentarze 8

Od miesiąca planowaliśmy wypad 8 czerwca z Legnicy na Śnieżkę. Niestety prognozy pogody nie były zachęcające, więc wycieczka została odwołana. Ucieszyłam się, kiedy Jarek zaproponował inną trasę- na Przełęcz Karkonoską. Pomyślałam, że najwyżej jak będzie mocno padać, to zawrócimy. Zaryzykowaliśmy...i bardzo dobrze:) Ponieważ mieliśmy wyruszyć w nocy, poszłam się wyspać. Spałam aż godzinę:) Zapakowałam do plecaka sporo jedzenia oraz pełno ciepłych ubrań i gore-texów. Lampkę pożyczyłam od Olka. O 23.30 wyruszyłam z Piekar. Razem z Jarkiem pojechaliśmy na skrzyżowanie, gdzie dołączył do nas jeszcze Andrzej. Pierwszy raz jechałam tak długo nocą. Dobrze znane mi tereny- teraz wyglądały zupełnie inaczej. Mgiełki unoszące się nad łąkami, pełnia księżyca, rechoczące żaby- dodawały im tajemniczości. Do tego zero samochodów oraz ciepła i bezdeszczowa noc. Pewnie jeszcze nie raz wybiorę się na taką nocną jazdę:) Jednak były także i minusy- podjazd pod Górzec i Kapellę strasznie nam się dłużył. W nagrodę czekał na nas piękny widok na oświetloną Jelenią Górę. Następnie szybki zjazd do miasta. Kiedy wyjeżdżamy w kierunku Podgórzyna, zaczyna już świtać. W końcu zaczyna się podjazd na Przełęcz. Nie jest lekko, mięśnie bolą, ale udaje mi się dojechać do Schroniska Odrodzenie bez odpoczynku. W międzyczasie Jarek robi nam zdjęcia na najbardziej stromych odcinkach:) Kiedy dojeżdżamy już na miejsce, jest kilka minut po 6.00. Na górze zaczynam trochę marznąć (jest 10 stopni), więc rzucam hasło: "gorąca czekolada". Niestety, bufet jest otwarty dopiero o 8.00. Robię się trochę senna. Siedzimy w środku, rozmawiamy i jemy nasze zapasy. Zajmuje nam to ok. 45 min, więc postanawiamy podjechać do spalonego, czeskiego schroniska. Kiedy podjeżdżamy po raz drugi do Odrodzenia jest już 8.00. Pijemy czekoladę i szybko zjeżdżamy do Jeleniej Góry. Jarek przez chwilę pokazuje nam miasto i krążymy sobie po ulicach..:) Kiedy wyjeżdżamy z Jeleniej, okazuje się, że oddaliśmy się od Kapelli, więc do Legnicy wracamy już przez Kaczorów i Lipę. Po drodze zajeżdżamy na stację benzynową po colę, żeby nie przysnąć gdzieś na trasie. Dodam, że Andrzej i Jarek w ogóle nie spali:) W Muchowie odbijamy na Myślibórz, gdzie łapie nas po raz pierwszy mały deszczyk. Chowamy się na przystanku. Opróżniam plecak z jedzenia i kiedy przestaje padać, wracamy standardowo przez Słup i Warmątowice do Legnicy. Przed samym miastem łapie nas z kolei ulewa. Na szczęście znowu udaje nam się dojechać w porę do przystanku. Ulewa szybko przechodzi. Znowu wychodzi słońce, a my wracamy już do domów. Wszyscy marzą tylko o drzemce...Idę więc teraz spać:)

Słońce wschodzi, a my rozpoczynamy podjazd:



Miało być spokojne tempo, ale Andrzej chciał się ścigać:) :



I zaczyna się ostrzejszy podjazd:



Jedziemy dalej..



Co raz wyżej...



I wyżej...



Ostatnie metry i... koniec! :)



A nie, jeszcze trzeba dojechać do Odrodzenia:



Krótka sesja pod schroniskiem:



Jeszcze grupowe zdjęcie:



Widoczki:



Widok na Odrodzenie od czeskiej strony:



Zdjęcie specjalnie dla Olka. Wcale nie było tak zimno, a zwłaszcza po gorącej czekoladzie:)



Nieprzespana noc dała o sobie znać. Kiedy wróciłam do domu padłam na łóżko. Kot szybko to wykorzystał:)