Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi alouette z miasteczka Legnica. Mam przejechane 39831.55 kilometrów w tym 1054.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy alouette.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Ponad 100

Dystans całkowity:6014.12 km (w terenie 259.00 km; 4.31%)
Czas w ruchu:43:47
Średnia prędkość:21.58 km/h
Maksymalna prędkość:60.13 km/h
Suma podjazdów:23617 m
Liczba aktywności:45
Średnio na aktywność:133.65 km i 6h 15m
Więcej statystyk
  • DST 110.00km
  • Podjazdy 1234m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Deszczowo, mgliście i błotniście:)

Niedziela, 14 września 2014 · dodano: 14.09.2014 | Komentarze 5

Na dzisiaj plany były zupełnie inne- niebieski szlak w stronę Świeradowa. Niestety, pogoda pokrzyżowała nam trochę plany.....

Wyjeżdżamy z Legnicy po 7.00. Jest tak ciepło, że już za miastem jadę  tylko w bluzce na ramiączkach:) Na początek rozgrzewka na szosie. Asfalt jest jeszcze mokry po wieczornej burzy. Nad drogą unosi się gęsta mgła, która wcale nie ma zamiaru tak szybko się ulotnić. A na drodze pełno ślimaków i żab:



No i gdzie to zapowiadane słońce?:) 



Z Pomocnego odbijamy w kierunku Lubiechowej. Przed Świerzawą zaczyna dość mocno padać. Już wiem, że nasz dzisiejszy plan nie wypali, ale nie chcę jeszcze wracać. Jest na tyle ciepło, że jazda w deszczu jakoś mnie nie zniechęca.
Ta ropucha raczej też nie narzeka na pogodę:)



Rozpoczynamy podjazd pod Lubiechową. Na szczęście już przestało padać. Nawet słońce próbuje się czasem przebić przez gęste chmury. Coś nie mam dzisiaj siły na bicie rekordów, więc robię sobie podjazd na cięższych przełożeniach- 2:1. Gdzieś po drodze staruszek na rowerze spogląda na mnie i mówi: Przeziębi się pani! Śmieję się. Oj nie, na tym podjeździe każdy się szybko rozgrzeje!:) 

Nogi już mam dość rozgrzane, więc na końcówce od razu wbijamy w teren i rozpoczynamy podjazd pod Okole. Dzisiaj warunki są wyjątkowo ciężkie. Po ostatnich deszczach wszystko jest bardzo wilgotne i śliskie. Odcinki techniczne, które zazwyczaj nie sprawiają mi jakiś większych problemów- tym razem pokazały swoje nowe oblicze. Mokre korzenie i kamienie często wybijają mnie z rytmu, ale i tak warto było się tutaj pakować dla tych bajecznych, leśnych scenerii:







Mieliśmy dzisiaj jechać niebieskim szlakiem pieszym aż do Świeradowa, jednak już po wjeździe w teren wiadomo było, że nie uda nam się zrealizować trasy- za dużo czasu zajęłoby nam przejechanie tego odcinka przy obecnych warunkach. Póki co musimy się zadowolić tym małym fragmentem:





A na szczycie takie piękne widoczki na Karkonosze;)



Pora na zjazd, który do łatwych dzisiaj nie należy. Mgła ponownie spowiła okolicę.  W lesie robi się bardzo klimatycznie:












W pewnym momencie odbijamy ze ścieżki, żeby pobujać się jeszcze chwilę po zboczach Okola:













Zjeżdżamy do asfaltu. Wcinam krówki. Jedna z nich daje mi taką oto radę:) 



Zjeżdżamy do Starej Kraśnicy. Za Muchowem ponownie wbijamy w teren. Leśnymi, szutrowymi ścieżkami dojeżdżamy do czarnego szlaku. Po takich opadach strumienie musiały nieźle wezbrać. Będzie się działo!:)

Strumień nr 1- nieprzejechany- na końcówce kamień odbił mi koło i podparłam się jedną nogą:



Strumień nr 2- przejechany- gładko poszło!:)



Strumień 3- przejechany z podpórką już przy wyjeździe z wody:

Wjazd:



Nie jest łatwo...



....ale cisnę dalej:)



Strumień nr 3- nieprzejechany- wybrałam złą ścieżkę i zahaczyłam o jeden z ukrytych pod wzburzoną wodą kamieni:)

Najpierw zjazd....



....a potem....mokre buty:))



Jesień już zawitała do Myśliborza:



Coś dzisiaj flowa nie mogłam podłapać. Warunki może i nie były za łatwe, ale za to jaka zabawa! W wąwozie już bez szaleństw- nie licząc błotnego prysznica:)





Powrót standardowo szutrami przez Męcinkę. Za Bielowicami wylano już pierwsze odcinki asfaltu. A potem jeszcze na myjnię i szybko do domu pod dłuuugi i porządny prysznic:)
Kategoria Ponad 100


  • DST 171.50km
  • Podjazdy 2455m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Rudawy Janowickie- żółtym szlakiem na Przeł. Okraj

Sobota, 23 sierpnia 2014 · dodano: 31.08.2014 | Komentarze 4

Plany na ten dzień miałam nieco inne- chciałam zrobić długodystansową, samotną wycieczkę. O 4.00 dzwoni budzik...Ale nie chce mi się wstawać! Ostatecznie odpuszczam i wstaję po 6.00. Jarek planuje na dzisiaj wypad w teren. Szybka weryfikacja planów i o 8.00 jedziemy razem w kierunku Rudaw.

Na początek dwa podjazdy asfaltowe- pod Stanisławów i pod Lipę:



Dojeżdżamy do Radomierza, gdzie wbijamy już w teren. Za stacją kolejową w Trzcińsku zaczyna się żółty szlak pieszy. Miałam okazję jechać nim kawałek w listopadzie, ale dzisiaj chcemy przejechać żółtym aż do Przełęczy Kowarskiej, a może i dalej...



Żółty doprowadza nas najpierw pod Szwajcarkę, a potem leci w dół po fajnej, technicznej ścieżce.





W pewnych miejscach szlak jest mocno zarośnięty- dawno chyba tędy nikt nie śmigał. Sama trawa aż tak nie przeszkadza, ale te jeżyny...



Sezon na grzyby powoli się zaczyna...



Przebijamy się przez pola...





Wkrótce szlak robi się ciekawszy. Zaczynają się całkiem przyjemne, sztywne i techniczne podjazdy:



Nie ma to jak dobrze dobrane ciśnienie!:)



Rozpoczynamy podjazd pod Skalnik. Ta sekcja sprawia mi zawsze sporo trudności- muszę mieć chyba jeszcze więcej pary w nogach, żeby podjechać te skałki bez żadnego wypięcia po drodze..





I widoczki ze Skalnika na Karkonosze. Widoczność bardzo dobra, chociaż dzisiaj prawie cały dzień jest pochmurno:



Już niedługo znowu je odwiedzę:))



Jeszcze przez chwilę śmigamy między skałkami....



...a potem czeka nas zjazd. Najpierw sprowadzam kawałek rower, bo szlak najeżony jest wielkimi głazami, między którymi ciężko znaleźć jakąś ścieżkę. Potem jednak rozpoczyna się elegancki fragment po korzonkach:





Docieramy do Przełęczy Kowarskiej. Jest dopiero po 14.00, więc mamy spory zapas czasowy. Postanawiamy dojechać do końca żółtego szlaku, czyli wjechać terenem na Przełęcz Okraj.



Tuż przed szczytem czekają na nas jeszcze takie atrakcje:)



I już na Okraju:



Wracamy przez Kamienną Górę, a potem odbijamy na Lipę. W drodze na Chełmiec jak zwykle urządzamy sobie mały wyścig, a potem już szutrami przez Męcinkę do Legnicy na kebaba:) Dzień baardzo udany-  dobra jest czasem taka szybka zmiana planów!:)

Kategoria Rudawy, Ponad 100


  • DST 117.00km
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Terenowo po Chełmach

Piątek, 15 sierpnia 2014 · dodano: 30.08.2014 | Komentarze 2

Chwilowy brak weny twórczej i czasu, bo kolejne wpisy z Alp będą mega długie. Dlatego teraz postanowiłam zrobić małą odskocznię i przenieść się na chwilę do bliższej przeszłości, żeby nie było, że aktualnie nic nie jeżdżę:)

Po ponad dwutygodniowej przerwie od terenu, postanowiłam wyskoczyć pobujać się trochę po Chełmach. Najpierw dojazd polami do Leszczyny, a potem podjazd szutrówką przez lasy:



Za Pomocnem ponownie wbijamy w teren. Jedziemy w kierunku Siedmicy. Eksplorujemy nowe, nieznane nam dotąd ścieżki szutrowe- bardzo fajne zresztą:



W pewnym momencie nawet nie wiemy dokładnie, gdzie się znajdujemy:



...ale już za chwilę docieramy pod wieżę Radogost:)



I widoczki z góry: 

Na Karkonosze.....



i...... na Jawor:) Zdecydowanie wolę ten pierwszy widok:)



I widok na wieżę od środka:)



A potem czeka nas całkiem niezły kawałek zjazdu! Zjechany praktycznie bez żadnego hamowania- cisnęłam jak szalona po wielkich kamieniach, ostro rzucało kierą, adrenalina skoczyła, zwłaszcza jak najechałam na niefajny ostro zakończony, trójkątny głaz i wjechałam w dzikie chaszcze, bo nie zauważyłam zakrętu:) SUPER było!! Nigdy jeszcze nie zjeżdżałam tutaj z taką prędkością:) 

Wjeżdżamy na kawałek czerwonego szlaku. Po drodze mała przeszkoda, ale od czego wozi się w plecaku piłkę:) 



I już! Szlak oczyszczony- można przejechać:)



Wracamy do Siedmicy, a potem odbijamy na czarny do Wąwozu Myśliborskiego. Niestety, tutaj również spadło wiele drzew, które zalegają na ścieżce. W Myśliborzu zajeżdżamy na chwilę do kóz. Niestety dzisiaj musiały mieć chyba zły dzień, bo nie chciały się nawet ze mną przywitać:(



Nie to nie:) Wracamy na asfalt i przez Jawor jedziemy w kierunku Spalonej. Jarek wraca do Legnicy, a ja uciekając przed burzą jadę jeszcze do mamy na imprezkę imieninową.


Kategoria Ponad 100


  • DST 156.00km
  • Podjazdy 2860m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bikepacking w Alpach- Transalp dzień 10 i 11

Piątek, 18 lipca 2014 · dodano: 09.09.2014 | Komentarze 9

Pobudka dopiero o 09.00. Dzisiaj  regeneracja po dwóch dniach masakrowania się na górskich szlakach. Wyszło jednak trochę inaczej.....ale o tym już za chwilę:)

Po dokładnym przestudiowaniu mapek postanawiamy dojechać do Bolzano, a stamtąd kierować się już w stronę Dolomitów. Najpierw jednak chcemy zahaczyć o okoliczne jezioro:



Kolor jeziora powala- czysty błękit!:) 



Mieliśmy zrobić sobie tutaj dłuższą przerwę, ale dzień jest tak piękny, że postanawiamy jechać dalej. Uroczy singielek objeżdża jezioro z jednej strony:



I kolejne spotkania na szlaku. Tym razem z lamami!!:) 



Ta lama nie była zbyt fotogeniczna:)



Niestety nie dają się podejść zbyt blisko- bardzo płochliwe zwierzęta:



A gdzie ja jestem? Na pewno w Alpach? Bo mnie to przypomina bardziej andyjskie scenerie:)



Kończymy objeżdżać jezioro i dojeżdżamy do asfaltowej drogi. Na dzisiaj to już koniec terenu. Czeka nas teraz ponad 20 km zjazdu! Szybko wytracamy uzyskaną wcześniej wysokość. A tam niżej robi się naprawdę gorąco. Temperatura przekracza 30 stopni.  Nie przywykłam jeszcze do takich upałów. Dobrze, że w miasteczkach są kraniki z wodą- można się trochę schłodzić i ugasić pragnienie:



Można schładzać się też i tak:)



Dojeżdżamy do Merano- krainy, gdzie przez większą część roku świeci słońce (ponad 300 dni!). Widać, że klimat już się zmienił. Zwłaszcza po roślinności. Miasteczko otaczają plantacje jabłek,winnice....



No i plamy oczywiście!



Tuż przy ścieżce rowerowej robimy sobie krótki odpoczynek. Pora na odrobinę porannej higieny..



....oraz porcję witamin:)



A potem jeszcze krótki relaks na gigantycznych leżakach. A może to po prostu ja jestem taka mała?;) W każdym bądź razie, leżaczki elegancko zaprojektowane- przez większą część dnia stanowią doskonałą ochronę przed palącym słońcem:



Tak przyjemnie siedzi się w cieniu z mokrą głową, że szkoda wyjeżdżać znowu na ten skwar:)
Do Bolzano poruszamy się już cały czas ścieżką rowerową wzdłuż rzeki.



Ścieżka jest znakomicie przygotowana pod rowerzystów (zwłaszcza szosowych). Co chwilę miejsca odpoczynkowe i bary....



....a także takie rowerowe dekoracje:





Czasem  po drodze można się też natknąć i na takie atrakcje:)



Docieramy do przedmieść Bolzano:



Zanim jednak wjedziemy do miasta, trzeba trochę ogarnąć nasze rowery:) Samej by mi się przydał taki prysznic:)



I wjeżdżamy do miasta! Cudnie dekorują tutaj mosty. A  jaki piękny zapach roztacza się w pobliżu ścieżki rowerowej...



Bolzano to  duże miasto. Czuję się tutaj taka zagubiona. Lekki szok cywilizacyjny. Człowiekowi lasu ciężko trochę odnaleźć się w takiej miejskiej dżungli;) Szybko się można odzwyczaić od tego całego zgiełku, hałasu..... Zresztą nie tęsknię za tym wcale! 

Znajdujemy się w jakiejś przemysłowej dzielnicy. Kompletnie nie wiemy, jak dostać się do centrum. Akurat przejeżdża obok nas mały Włoch. Zagadujemy go o drogę. Chłopak mówi, że  poprowadzi nas do rynku. I  tak zaczyna się szaleńczy przejazd przez miasto. Jazda w iście włoskim stylu! Mam tylko nadzieję, że nie wpakujemy się pod żadne auto:) Jadę na kole chłopaczka, który pruje na swoim miejskim rowerku po ulicach miasta.  A trzeba przyznać, że  jedzie bardzo szybko! Cały czas na stojąco. Aż ciężko za nim nadążyć! Ruszamy migiem na światłach. Przecinamy skrzyżowanie za skrzyżowaniem i już po chwili znajdujemy się w centrum!  Żegnamy się z chłopcem i idziemy zwiedzać miasto. A oto nasz mały bohater:



W centrum pełna kultura- rozbrzmiewają klasyczne nuty, a turyści tańczą walca:



Ja nie mam siły na taniec, marzę o czym innym.....Pierwszy dzień we Włoszech i obowiązkowa pizza. Mniam!:)



Zapada zmrok. Chwilę spacerujemy po ślicznych, gwarnych uliczkach, które nocą nabierają jeszcze większego uroku. Trzeba jednak pomyśleć o noclegu. Postanawiamy wyjechać za miasto i rozejrzeć się za jakąś miejscówką. Najpierw jednak trzeba zorganizować jakieś oświetlenie. Wczoraj podczas upadku zgubiłam moją przednią latarkę. Na szczęście Jarek ma świetne pomysły- przymocowuje ładowarkę z diodą do kierownicy:



Chwilę błądzimy po mieście w poszukiwaniu ścieżki rowerowej. W końcu odnajdujemy właściwą drogę. To będzie dłuuuga noc!
Jedziemy w kierunku Brixen, gdzie odbijemy już w Dolomity. Ale do miasteczka jeszcze daleka droga, która bardzo się dłuży w nocy, zwłaszcza, że....mieliśmy dzisiaj odpoczywać!:) Na szczęście poruszamy się ścieżką rowerową. Jest bezpiecznie, nie trzeba uważać na auta, można jechać obok siebie i rozmawiać. 

Ten odcinek ścieżki również jest bardzo dobrze przygotowany. Droga została poprowadzona po torach dawnej kolejki wąskotorowej. Niesamowite są przejazdy przez tunele wyposażone w....czujniki ruchu! 



Rowerowe akcenty na trasie:





Ścieżka jest także dość urozmaicona. Co jakiś czas przecina urocze, włoskie miasteczka, gdzie możemy pozaglądać do punktów informacji turystycznej.....



.....albo podglądać włoskich piekarzy przy pracy:)



Kryzys przychodzi koło 3.00- 4.00 nad ranem. Nieprzespana noc daje już mi się porządnie we znaki. Robi się chłodno. Ubieram nogawki przez jakieś 10 minut! :) Tak bardzo chce mi się spać! Najgorsze jest to, że nie ma za bardzo gdzie się rozbić... Z jednej strony ruchliwa droga, a z drugiej skały. A może by tak  przespać się na ławkach w miejscu odpoczynkowym? W końcu postanawiamy jechać dalej. Do Brixen zostało nam już tylko 20 km. Damy radę. A jak dojedziemy na miejsce to poszukamy jakiegoś noclegu. 



Kiedy dojeżdżamy do miasteczka, zaczyna świtać. Chwilę bujamy się po polach w poszukiwaniu noclegu, ale bezskutecznie. Czuję się jak zombie:) Jedziemy do centrum. Zamawiamy sobie kawę i ciastko. Jarek studiuje mapy, a ja... ucinam sobie krótką drzemkę:)



Śpię tak ok. 30 minut. Głowa śmiesznie buja mi się na boki. Jacyś Włosi przechodząc obok uśmiechają się do mnie i mówią Buongiorno :) Mogłabym tak jeszcze sobie spać, ale pora zrobić zakupy i rozejrzeć się za punktem informacji turystycznej. Przez chwilę planujemy trasę i postanawiamy odbić w teren na znajdujący się nieopodal szlak pieszy. Podczas wyjazdu z miasteczka zauważam grupkę rowerzystów nadjeżdżających z naprzeciwka. Jedzie też tam dziewczyna. Trochę podoba do.... Niee! To niemożliwe! A jednak:) Czy to jakieś cudowne zdolności telepatyczne, czy jakieś inne czary....w każdym bądź razie spotykam Leę z ekipą! Jaki ten świat mały! Najlepsze jest to, że nawet nie rozmawiałyśmy ze sobą przed wyjazdem i nie wiedziałam, kiedy Emilka planuje wyjazd. A tutaj taka niespodzianka!:)  Chętnie bym potowarzyszyła Lei i jej znajomym, ale niestety dzisiaj już marzę tylko o porządnej drzemce. Nie śpię już od ponad 24 godzin! Ładna mi to regeneracja!:)

Wbijamy na szlak pieszy. Robi się naprawdę upalnie. 35 stopni! I  na dodatek jeszcze bardzo duszno...Dobrze, że nawadniają tutaj pola:)



Szlak pieszy męczy mnie strasznie. Co chwilę trzeba też podprowadzać rowery. Brakuje siły. Mam problem ze sztywniejszymi podjazdami. Pot leje się ze mnie strumieniami. Woda powoli nam się kończy.....

W końcu docieramy do miasteczka. Jest kranik !!! Oblewam się cała zimną wodą. Robimy zakupy w pobliskim sklepiku. Mieliśmy szczęście, bo za pół godziny już zamykają. Zimna cola, lody, cień....Nigdzie się stąd nie ruszam!:)
Jedziemy jednak dalej. Na szczęście już po chwili ścieżka wbija się w głąb świerkowego lasu i chociaż jest dopiero godzina 14.00, rozbijamy hamaki i śpimy już tam do rana:)




  • DST 113.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Osada Danieli, Restauracja Wiatrak i Zamek Grodziec

Środa, 2 lipca 2014 · dodano: 03.07.2014 | Komentarze 15

Ta wycieczka już od dawna chodziła mi po głowie. Ot lajtowa trasa, ale jakże ciekawa! Zwłaszcza dla takiej miłośniczki zwierząt, jak ja:) Dlatego na wstępie już ostrzegam: UWAGA! Bardzo dużo słit foci:)

Pierwszy cel dzisiejszej wycieczki- Osada Danieli. Jest to gospodarstwo agroturystyczne koło Chojnowa, gdzie można zobaczyć różne, słodkie zwierzaki. Nigdy tam nie byłam, więc postanowiłam, że muszę koniecznie odwiedzić to miejsce! Zwłaszcza, że mam nowy aparat, więc warto trochę się nim pobawić:)

Do Zamienic docieram polnymi drogami. Trochę czasu mi to zajmuje. Co chwilę gubię trasę. Na szczęście wgrałam sobie do telefonu trasę, więc w końcu udaje mi się dotrzeć na miejsce. Po drodze przejeżdżam jeszcze obok urokliwych stawów w pobliżu Niedźwiedzic, gdzie podziwiam cudne widowisko- stada żurawi efektownie lądują na jeziorze, uderzając skrzydłami o wodę. 

Jadę i podziwiam piękne okoliczności przyrody. Jakaś taka wyluzowana dzisiaj jestem. Nigdzie mi się nie spieszy. Cieszę się z jazdy. No i z wakacji oczywiście:)

Zajeżdżam do osady. Moim przewodnikiem jest 11- letnia córka gospodarzy. Dziewczynka pokazuje mi wszystkie zwierzątka w osadzie, a tych jest tutaj naprawdę sporo!  Sporo zrobiłam również zdjęć. Naprawdę ciężko było wybrać mi te najlepsze, więc poniżej zamieszczam całkiem obszerną galerię:

Mały kangurek:



Płochliwa alpaka:



Przesłodki króliczek:) 



Nutrie chętnie pozowały do zdjęć:



Cheese!! :D



Kotów to tam było chyba ze 20! Trzy kotki okociły się bowiem w tym samym czasie. Małe kociaki pójdą do adopcji. 





Nie mogłam się oderwać od tych kociaków. Ale i tak najsłodsze były maluchy:





A to mój ulubieniec:)







 I co ?? Fikasz!! ???;p



Oprócz kociaków były również wesołe psiaki:





A teraz szczerzymy ładnie kły do obiektywu:)



Kozy oczywiście nie mogło zabraknąć!!:)



No i danieli:



Te byczki wyszły mi na spotkanie, ale chyba nie były zbyt przyjaźnie usposobione:)



Na koniec zaglądam jeszcze do zagrody owiec:



W osadzie spędzam chyba z godzinę albo lepiej.  Posiedziałabym jeszcze dłużej, ale muszę już powoli zmykać. Wyciągam pieniądze, żeby zapłacić. Właściciel mówi, że nie trzeba. W dodatku proponuje mi kawę. Ostatecznie proszę o wodę. Ładnie dziękuję i jadę dalej. Bardzo pozytywne miejsce i ludzie, którzy je stworzyli. Widać, że kochają zwierzęta.

Po drodze atakują mnie muchy końskie. Jak ja ich nie cierpię!!!! W sumie mam sześć ugryzień. Wcześniej przy byczkach dziabnęły mnie trzy;/ Na polnej, piaszczystej drodze mija mnie auto wznosząc tumany kurzu. Początkowo się zatrzymuję, ale gdy słyszę złowieszcze bzykanie koło ucha, od razu naciskam mocniej na pedały, wbijając się w piaskową chmurę. Piasek zgrzyta między zębami. Dobrze, że chociaż mam okulary:)

Dojeżdżam do drugiego celu wycieczki- restauracji znajdującej się w odrestaurowanym wiatraku.



Ponoć dają tutaj bardzo smaczne i wypasione porcje. Postanawiam to sprawdzić. Zamawiam sobie obiad. A po chwili dostaję taki tyci kotlecik:)



Porcja była naprawdę spora! I rzeczywiście bardzo smaczna:) Postanawiam, że zjem wszystko. Nic z tego! Ale i tak wciągam wszystkie surówki, całą porcję frytek i pół kotleta. Nieźle, jak na mnie:) A co tam! Raz na jakiś czas mogę sobie pozwolić na takie szaleństwo. Zwłaszcza, że już niedługo o takim obiadku będę mogła tylko pomarzyć:)

Czas na trzeci punkt wycieczki- zamek Grodziec. Dość szybko dostaję się tam asfaltami. Na zamku chwila przerwy na zdjęcia i zawijam się już w stronę Legnicy.



Zawisza Czarny z chęcią dosiadłby tego białego rumaka:)



Podczas zjazdu na asfalt wypełza mi duży zaskroniec. Daję ostro po hamulcach i łapię go:) Niestety nie udaje mi się zrobić zdjęcia, bo zaskroniec mocno się wije i wyślizguje mi się z ręki. 

Powrót do Legnicy idzie już mi o wiele sprawniej, bo znam w większości trasę, więc nie muszę co chwilę spoglądać na telefon. 

Wycieczka bardzo udana. Taki lajcik przed nadchodzącą i wymagającą wyprawą.......

Po dzisiejszej i ostatnich samotnych wycieczkach wyciągnęłam jeden wniosek: podróżowanie samemu ma sporo plusów! Zauważyłam, że ludzie są dla mnie jacyś tacy milsi, chętniejsi do rozmów i pomocy.


Kategoria Ponad 100


  • DST 181.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Schronisko Łomniczka

Czwartek, 19 czerwca 2014 · dodano: 20.06.2014 | Komentarze 14

Jak się okazuje- jazda ze mną wcale nie jest taka bezpieczna;)  Najpierw Piotrek poobijał sobie kolana, a potem Jarek podłapał ode mnie anginę... Chcąc nie chcąc- musiałam dzisiaj pojechać gdzieś sama.
W środę miałam ambitne plany, które jednak szybko zweryfikowała prognoza pogody- silny wiatr, duże zachmurzenie i ryzyko opadów.  Szukałam kogoś, kto podrzuci mnie w góry, żeby uniknąć w tym dniu asfaltów, ale bez skutku...

Ostatecznie wychodzę z domu po 8.00.  Plan na dzisiaj - dojechać do schroniska Łomniczka, bo ostatnim razem się nie udało..Już 5 km za miastem zatrzymuję się. Chwila wahania. Wiatr jest silny i zimny. Co robić? Nienawidzę zmieniać ustalonych już planów. Telefon do przyjaciela po wsparcie duchowe:) Dobra, jadę na razie na Stanisławów! 

Po drodze wyprzedza mnie dwóch rowerzystów. Zacieszam i szybko podkręcam tak, żeby im usiąść na kole. Przynajmniej będę mieć osłonę od wiatru:) Niestety po kilku minutach chłopacy zwalniają, więc muszę sama znowu męczyć się pod wiatr...

Kręci się całkiem przyjemnie.  Jeszcze podczas podjazdu na Stanisławów utwierdzam się w przekonaniu, że jadę jednak do Karpacza. Ale kiedy dojeżdżam do Pomocnego niebo gęsto zasnuwają groźnie wyglądające chmury, które przenikają również do mojej głowy. Ponownie chwila wahania. Decyduję się dojechać chociaż na Kapellę i tam podjąć ostateczną decyzję.

No i gdzie się podziało to słońce? :)



Podjeżdżam pod Kapellę oczywiście od strony Lubiechowej. Ostatnio dowiedziałam się, że podjazd w jednym miejscu ma 26 %! :) Kiedy dojeżdżam na szczyt, niebo rozpogadza się. Już wiem, że nie zawrócę:)

Na zjeździe z Kapelli porządnie marznę. Tym razem przez Jelenią przebijam się już po ulicach i jakoś szybciej mi ten przejazd mija.

Przy stawach podgórzyńskich jak zwykle przerwa na ujęcie pięknych widoczków na Karkonosze:



W Podgórzynie przerwa pod sklepem, żeby kupić wodę- dzisiaj święto, więc o otwarte sklepy nie tak łatwo. Przez chwilę rozmawiam z jednym panem oraz kobietami, które siedzą na ławce. Pan się martwi, czy dam radę wrócić do Legnicy:) Fajnie się rozmawiało, ale muszę już lecieć.

Tyle razy już tu byłam, a nigdy nie zwróciłam uwagi na ten tramwaj:



Zaczynam teraz podjazd (bardzo przyjemny zresztą) z Podgórzyna przez Sosnówkę do Karpacza Górnego. Po drodze, na rozstaju dróg zaczepiam jednego szosowca z jakiegoś teamu i pytam o drogę. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam mu za bardzo w treningu:)

Dojeżdżam do Karpacza:



Chwilę szukam trasy do schroniska i po chwili udaje mi się dojechać na miejsce:)





Najchętniej poleżałabym sobie trochę na tej polance:)



Schronisko jest bardzo ładne, ale moją uwagę oczywiście przykuwa inna tutejsza atrakcja- trzy żebrzące kociaki:)



Wyciągam z plecaka kabanosa i częstuję  kocury. W zamian za żarcie chętnie mi pozowały:



A tutaj kociaki na tle mojego roweru:)






Z wielkim żalem opuszczam kociaki, bo czeka mnie jeszcze długa droga powrotna do domu.  Ostatnie pożegnanie z Karpaczem.....



..... i zjeżdżam ponownie do Pogórzyna. Na Kapelli zaczyna mocno wiać i znowu się chmurzy. Robi się jakoś tak ponuro i nieprzyjemnie. Na szczęście tuż za Muchowem ponownie wychodzi słońce. Spokojnie wracam więc już sobie przez Stary Jawor do Legnicy.  Na koniec dodam jeszcze, że większość zdjęć została zrobiona nowym aparatem Jarka:)
Kategoria Ponad 100


  • DST 104.00km
  • Czas 05:24
  • VAVG 19.26km/h
  • Podjazdy 1136m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Luźna setka na rozgrzewkę

Poniedziałek, 16 czerwca 2014 · dodano: 16.06.2014 | Komentarze 1

Miałam wyjść już wczoraj na rower, ale tak straszny leń mnie ogarnął, że ostatecznie nigdzie się nie ruszyłam. Dzisiaj po blisko dwutygodniowej przerwie od mocniejszego kręcenia trochę ciężko było mi się zmobilizować, ale kiedy już wyszłam z domu wiedziałam, że to była dobra decyzja! :)

Rano jak zwykle pojechałam do pracy.  Po południu wróciłam do domu i przesiadałam się na Cuba. Dzisiaj tempo lajtowe, bo dawno już nie cisnęłam. 

Najpierw podjechałam Stanisławów. Tuż pod radiostacją chwila przerwy, żeby sfotografować pewnego słodziaka, o którym wcześniej opowiadał mi Piotrek:)



A oto  i on w pełnej krasie-  gigantyczny Jednooki Miś Puchatek w kamizelce odblaskowej;)



Ze Stanisławowa uderzam na Kondratów, a potem od Świerzawy robię podjazd pod Lubiechową. Mogłam bardziej przycisnąć, ale obawiałam się kontuzji po takiej przerwie, więc dzisiaj mocy niestety nie mogłam poćwiczyć. Ale średnia na podjeździe i tak całkiem przyzwoita, bo prawie 13 km/h.

Z Lubiechowej uderzam oczywiście na Kapellę. Widoczki nie są zbyt powalające, ale i tak jest super!:)





A z Kapelli wracam już przez Starą Kraśnicę, Muchów, Piotrowice i Stary Jawor do Legnicy. 

Kategoria Ponad 100


  • DST 105.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Luźne, niedzielne kręcenie po wąwozach

Niedziela, 25 maja 2014 · dodano: 27.05.2014 | Komentarze 5

Od soboty pojawił się u mnie mokry kaszel.  Nie chciałam się zbytnio przemęczać, więc postanowiłam pokręcić sobie na luzie z Jarkiem po Chełmach.  

Robimy podjazd pod Górzec szutrami, a potem dalej już ciągle terenem. Po chwili Jarek zrywa łańcuch:



Po krótkiej przerwie ruszamy dalej.  Odbijamy na trawiaste, urokliwe ścieżki:



Dojeżdżamy do pierwszego celu dzisiejszej wycieczki- Wąwozu Lipy, gdzie można spotkać salamandrę plamistą....  

Czasem trzeba prowadzić rower........



.....co tym razem się opłaca, bo po chwili dostrzegam pod kamieniem dwa ogonki....:)



Oto i ona - maskotka Wąwozu Lipy:)



No i oczywiście standardowo słit focia:)



Wąwóz Lipy niestety szybko się kończy, a my jedziemy do Muchowa. W pobliżu wioski znajduje się wieża widokowa, o której istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia Chyba dawno tam nikt nie zaglądał, bo trafienie na miejsce nie było takie łatwe...Ścieżka jest gęsto zarośnięta, a szlak słabo zaznaczony...



W końcu udaje nam się znaleźć ukrytą w gęstwnie lasu niewielką wieżę:



Niestety widoków nie ma żadnych, bo drzewa wszystko zarosły. Jest za to fotka ze środka wieży;)



Schodzimy z wieży......



Chwilę błądzimy w lesie, po czym ponownie dojeżdżamy do Muchowa... a tam... miłe spotkanie:) Ten piesek chyba mnie polubił;)



A teraz pora na deser, czyli...... czarny szlak!!!:)

Zaczyna się zabawa w strumykach. Wszystkie gładko przejechane:)










Dojeżdżamy do Wąwozu Myśliborskiego. Trochę zgłodniałam, więc zajeżdżamy jeszcze do Baru Kaskada na pierogi myśliborskie. Podczas składania zamówienia, kelnerka patrzy na mnie, nie może się powstrzymać i wybucha śmiechem- "Ale się pani ochlapała!" - zaciesza, a ja razem z nią:)
Szybko wciągamy pierogi, by później....zrobić niespodziankę tutejszym kozom i im również zaserwować coś na obiad:)

Ale głodomory:))



No już skończyło się! Więcej marchewek nie mam:)


W międzyczasie przyleciał do mnie jeszcze taki jeden rudy:) Ale nie chciał pozować do słit foci;/



Wjeżdżamy ponowdnie do Wąwozu i wbijamy się na Skałę Elfów. 

Jemy upieczony przeze mnie placek drożdżowy:) Chyba będę częściej takie piec, bo na rowerze smakują wybornie!:)



Dzisiaj miała być niedzielna, lajtowa wycieczka. Jak na niedzielną rowerzystkę przystało- zadbałam o odpowiednią stylówę, żeby opalić (a raczej przypalić) sobie ramiona:)






Tak tam było pięknie, przyjemnie i ciepło, że aż szkoda mi było wracać do domu..Ale niestety jutro podbudka do pracy o 5.00, więc trzeba się już zbierać. Na zakończenie bardzo przyjemny zjazd ze Skały Elfów.....



....i wracamy już przez Męcinkę do Legnicy, zahaczając jeszcze po drodze o myjnię:)

To był zadziwiająco udany dzień:) Chociaż plany na dzisiaj miały być zupełnie inne, to piękna pogoda, zabawa w terenie i nowe miejsca w pełni to zrekompensowały:)
Kategoria Ponad 100


  • DST 163.00km
  • Podjazdy 2200m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wietrzny wypad do Karpacza

Sobota, 10 maja 2014 · dodano: 11.05.2014 | Komentarze 9

Dzisiejszy wypad to nie tylko walka z silnym wiatrem, ale przed wszystkim z samą sobą.
To nie było zbyt rozsądne. Wiem. Ale ambicja i miłość do roweru wzięła górę. No to jazda!:)

Początkowy plan: dojechać z Legnicy do Schroniska Łomniczki. Nigdy tam jeszcze nie byłam... Typowy szosowy wypad, bo nowe hamulce jeszcze nie zostały założone. Teren musi poczekać jeszcze z tydzień... Oczywiście jak to zwykle bywa, nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale o tym już za chwilę....:)

Wyruszamy z Jarekiem z Legnicy po 7.00. Odczuwam zupełny brak mocy. Jakaś taka osłabiona dzisiaj i senna jestem. Do tego silny wiatr skutecznie utrudnia jazdę. Ciężko mi się oddycha. Nos zatkany (już ponad dwa tygodnie męczę się z zatokami) ,  przy każdym wdechu wiatr wpada mi do paszczy . Do tego zimno.  Pochmurno. Zaledwie 11 stopni. Uczucie zimna potęgują mroźne podmuchy..
Mam mieszane uczucia. To nie może się udać. Nie dam rady przejechać takiego dystansu. Od początku wycieczki jestem zadziwiająco milcząca. Uśmiech rzadko gości na mojej twarzy. Wraca dopiero po podjeździe pod Stanisławów, kiedy w Pomocnem natykamy się na niedopieszczonego kotka;)

Słit focia z kociakiem:)



I jeszcze jedna:)



Kiciusiowi bardzo spodobał się mój Kubuś:)



Pora ruszać dalej. Marznę. Czarne myśli wracają. Próbuję myśleć o czymś innym. Pogoda nie ułatwia mi zadania. Czasem pojawia się w głowie głos rozsądku: "Głupia jesteś, przeziębisz się jeszcze bardziej. Po co ryzykować? Chcesz znowu brać antybiotyki?". Staram się odpędzić te myśli i skupić się na jeździe. Mięśnie bolą. Nie mam siły przycisnąć. Podjazd pod Lubiechową muszę tym razem zrobić na lżejszych przełożeniach. Dłuży mi się dzisiaj jakoś ten odcinek. Po drodze muszę dwa razy się rozbierać. Temperatura wzrasta, ale wiatr dalej jest mocny i zimny. I jak tu się ubrać!? Nie cierpię takiej pogody, bo wymusza dużo przerw na zmianę ubrań.. A czas leci...



Tuż przed szczytem rośnie sobie takie ciekawe drzewko. Jakieś skojarzenia?;)



Na górze krótka rozkmina. Zjeżdżać do Jeleniej czy nie zjeżdżać? Czuję, że taki dystans przy takim wietrze, kondycji psychicznej i fizycznej to nie najlepszy pomysł, ale z drugiej strony odzywa się ambicja.. Nic nie mówię i czekam na decyzję Jarka. W duchu liczę na to, że postanowi kontynuować wycieczkę. Dobrze myślałam. Jedziemy dalej!:)

Zjeżdżamy do Kapelli. Oczywiście zjazd dzisiaj mega wolny, bo wiatr nie daje się porządnie rozpędzić. Muszę uważać na zjazdach, bo po wymianie klocków przedni hamulec hamuje błyskawicznie, a tylny muszę  bardzo mocno dociskać..  Widoczność na Karkonosze dzisiaj rewelacyjna! 

W Jeleniej Górze wychodzi słońce. Robi się odrobinę cieplej. Mi też na duszy robi się cieplej. Czarne myśli odpływają wreszcie gdzieś daleko. Cieszę się, że jedziemy dalej. Dam radę:)

Takie tam atrakcje po drodze;)



Dojeżdżamy do Mysłakowic. Przez całą drogę marudzę o tym, jak bardzo chciałabym zjeść coś słodkiego, a najlepiej krówki. Zatrzymujemy się pod sklepem i Jarek kupuje worek krówek. Otwieram jedną, a tam....................:)



Co najlepsze, prawie wszystkie krówki miały takie napisy:) 

Pokrzepieni krówkami ruszamy dalej. I tutaj pada decyzja, która zaważyła o realizacji dzisiejszego planu. Mówię Jarkowi, że wyczytałam gdzieś w internecie o czerwonym szlaku pieszym, który prowadzi z Mysłakowic do Karpacza. Trochę się nie zrozumieliśmy i Jarek ostatecznie przystaje na moją propozycję. Najpierw tracimy czas na znalezienie szlaku. W końcu udaje nam się odnaleźć właściwą drogę.

Czerwony szlak początkowo zapowiada się niewinnie- leci głównie po asfaltach i szutrówkach.  Gdzieś po drodze czeka na nas kolejna atrakcja- taki wypas! :)







A później....czerwony szlak robi się nieprzejezdny- tzn. praktycznie nie do podjechania, bo zjazd tędy byłby pewnie dość ciekawy . Tracimy tutaj jakieś 2 godziny, podprowadzając rowery. A czas ucieka...



W pewnym momencie postanawiamy zrezygnować z dalszej jazdy czerwonym i wbijamy na niebieski szlak. Teraz to można przynajmniej jechać!

Po drodze podziwiam takie oto piękne widoczki na Sosnówkę i Podgórzyn:



Dojeżdżamy do kaplicy św. Anny.



Następnie czeka nas bardzo przyjemny kawałek terenowego podjazdu. Ponownie wbijamy na czerwony szlak. Tym razem jednak zjeżdżamy, więc jest o niebo lepiej:)

A miałam nie wjeżdżać dzisiaj w teren:) 





Wyjeżdżamy w Karpaczu. Za dużo czasu straciliśmy na czerwonym szlaku. Już wiemy, że nie wyrobimy się czasowo na Łomniczkę. Tzn. możemy pojechać, ale wracać będziemy po zmroku. Baterie w latarkach słabe. Nie wiem też jak to będzie z moim samopoczuciem. Na zjeździe musiałam założyć czapkę, bo zaczęła boleć mnie głowa od zatok.. Początkowo mocno upieram się, żeby podjechać jednak do schroniska- przecież to już niedaleko, wrócimy po ciemku. Ostatecznie Jarkowi udaje się wyperswadować mi ten pomysł z głowy. Lepiej pojechać tam jak będzie więcej czasu, niż tylko wjechać, cyknąć fotkę i od razu się zawijać do domu..

No to chociaż podjedźmy pod Wang! I tak też robimy:)




Chwila zadumy. Myślę o naszym wypadzie z Legnicy na Śnieżkę sprzed dwóch lat. Pamiętam jak pod Wang dojechaliśmy jeszcze w nocy. Hmmm.. Trzeba to powtórzyć niedługo:)



Pora wracać! Po drodze zatrzymujemy się u pewnego sympatycznego sprzedawcy oscypków. Zajadamy się oscypkami z grilla i rozmawiamy. Oscypki są produkowane z mleka owiec wypasanych na Kapelli i Lubiechowej. Pan dzieli się z nami informacjami, jakimi to skrótami można dojechać z Karpacza do Legnicy. Niektórych nie znamy.

Z Karpacza zjeżdżamy elegancką szosą do Podgórzyna. 



Wiatr na szczęście już nie jest tak silny. Zmienił się też kierunek. O wiele lżej teraz się kręci!:) Dość sprawnie idzie nam podjazd pod Kapellę i powrót do Legnicy.

Kiedy dojeżdżamy do Muchowa zaczyna lekko kropić. Zapowiada się na burzę. Stąd krótka przerwa na szybki zastrzyk energii i powrót do domu:)


Kiedy dojeżdżamy na Słup, zaczyna już się ściemniać. Nigdy tutaj nie byłam wieczorem. Wszyscy spacerują przy zbiorniku w ciągu dnia, a najciekawiej jest tutaj właśnie wieczorem. Światła latarni, żabie koncerty- całkiem nastrojowo.



Wiatr zupełnie ustaje. Jeszcze przed zapadnięciem zmroku dojeżdżamy do Legnicy i jedziemy do centrum na kebaba. Kiedy kończymy jeść zaczyna padać drobny deszcz. Teraz to już może padać:)

Wycieczka udana, wiatr trochę pokrzyżował plany, ale ostatecznie udało się zrobić całkiem fajny wypad:)

Później dodam jeszcze ślad gps:)
Kategoria Ponad 100, Karkonosze


  • DST 109.00km
  • Teren 55.00km
  • Podjazdy 2230m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Niebieski szlak pieszy E3- cz. 1 - w stronę Kłodzka

Środa, 30 kwietnia 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 10

....czyli mocne zakończenie miesiąca:)

Od tygodnia zmagam się z katarem. W tym czasie  oszczędzałam więc siły, aby móc w pełni wykorzystać chociaż te dwa ciepłe dni urlopu. Przy okazji zaraziłam też wirusem Jarka i tak pojechaliśmy zakatarzeni razem w góry:)

Długo zastanawialiśmy się nad odpowiednią trasą. Warunek był jeden: ma to być wypad z dużą dawką terenu. I tak Jarek rzucił pomysł przejechania odcinka niebieskiego szlaku pieszego E3 z Nowej Morawy w kierunku Kłodzka, a może i dalej aż do Bardo.. Nie jechaliśmy tamtędy jeszcze do tej pory, więc sama trasa była dla nas dużą niespodzianką. Mieliśmy jednak pewne wyobrażenie o tym szlaku. Wiedzieliśmy, że nie należy on do łatwych, ale jest za to bardzo ciekawie poprowadzony i zawiera mnóstwo fajnych odcinków technicznych. Mam tutaj na myśli chociażby odcinek tego szlaku w Rudawach Janowickich, który uwielbiam! Szlak w całości (fragment sudecki)  prowadzi z Międzylesia do Jakuszyc i ma łącznie ok. 300 km. Tyle na wstępie.....



Pobudka wcześnie rano i szybko zbieram się na pociąg. Na stacji małe zamieszanie. Biegniemy z jednego peronu na drugi.  Mało brakowało, a spóźnilbyśmy się na pociąg. Wbiegliśmy na właściwy peron w ostatniej chwili! Uff....Przynajmniej trochę się rozgrzałam:) Wyjeżdżamy z Legnicy o 6.15.

Do Kłodzka dojeżdżamy po 3 godzinach jazdy i o 9.00 ruszamy w stronę czeskiej granicy. Zadziwiająco szybko mija mi te 40 km dojazdu asfaltami. Dojeżdżamy do Nowej Morawy i w końcu wbijamy w teren. Rozpoczynamy przygodę z niebieskim szlakiem!:)

Na rozgrzewkę dość długi podjazd pod Przełęcz Suchą:



I już na finiszu:



Po chwili docieramy na najwyższy punkt dzisiejszej trasy- Przełęcz Suchą (1002 m.n.p.m). Następnie czeka nas elegancki zjazd asfaltem, podczas którego telepię się z zimna.



Po drodze przewa na podziwianie widoczków:



Po chwili czeka nas kolejny zjazd. Byłby lepszy, gdyby nie ta wstrętna ścinka;/ 



Już na zjeździe wiem, że moje hamulce nie wyrabiają. Złożyłam zamówienie na nowe, ale niestety  przez weekend majowy realizacja się przedłużyła;/ Przez cały wypad nie mogę więc cisnąć tak, jakbym tego chciała. Ale humor jak widać i tak mi dopisuje:)



Po chwili niebieski szlak pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Ścieżka w pewnym momencie idzie ostro pod górę. Nie stanowiłoby to większeg problemu, gdyby nie porastające trasę gęste zarośla. Nienawidzę prowadzić roweru- męczę się przy tym bardziej niż podczas podjeżdżania, ale nie mam wyjścia. Klnąc pod nosem przedzieram się przez krzaki, a głowę nachodzą  czarne myśli, że może lepiej było się nie pakować  na ten szlak...



Po chwili docieramy do szutrowej ścieżki. Niestety nasza radość nie trwa zbyt długo......Bo po chwli.....szlak odbija do góry. Podjazd dla hardcorów- dla mnie nawet wtaszczenie tam roweru było ciężkie:) Szkoda, że nie mam tych kilku centymetrów więcej, to łatwiej byłoby mi wprowadzać rower pod takie przeszkody;)



Oczywiście to tylko początek, bo potem jeszcze przez pewien czas musimy wprowadzać rowery... W końcu docieramy na szczyt,n a którym znajdują się ruiny zamku Karpień.



Czy warto było się tak męczyć dla tej kupy kamieni? Nie wiem:) Ale na pewno warto chwilę odpocząć na przedwojennej ławie:)



Następnie czeka nas sztywny zjazd, lekko błotnistym singlem. Starty bieżnik w oponach sprawia, że ślizgam się na tej trasie jak na śniegu...

A potem zaliczamy przecudny podjazd techniczny- uwielbiam takie ścieżki!:)



Szlak niebieski jest jednak bardzo zmienny i ponownie testuje naszą cierpliwość.... Tym razem nie podprowadzamy rowerów, ale....wnosimy je po wielgachnych głazach. Początkowo wlekę się z Cubem pod górę.... na szczęście szybko znajduję uprzejmego tragarza:))



Wreszcie możemy wsiąść na nasze rowery!



Na trasie jest kilka takich oto ciekawych formacji sklanych. Ta nawet ma haki do wspinaczki:



Po chwili rozpoczyna się zjazd! I to jaki!:D Bardzo przypomina mi szlak w Rudawach. Pełno korzonków, kamieni. Wypas!! Cały mój wcześniejszy foch na niebieski szlak momentalnie mija. Szeroki uśmiech znów pojawia się na twarzy. Do pełni szczęścia brakuje tylko lepszych opon i sprawnych hamulców, żeby przycisnąć bardziej na zjazdach, ale i tak jest git!!:)





W międzyczasie Jarek zalicza niegroźny lot przez kierę;)



W pewnym momencie na dość sztywnym odcinku ( na szczęście już bez kamieni i korzeni) chcę lekko przyhamować podczas zakrętu i wtedy....hamulce już zupełnie nawalają! Dociskam na maksa klamki...i NIC!!! Lecę wprost na drzewo! Tylne koło jeszcze jako tako hamuje, ale przednie w ogóle nie chce się zablokować. Wyciągam więc rękę do przodu, boleśnie napierając na drzewo. Ale przynajmniej się zatrzymuję:) Nadgarstek trochę boli, ale tylko przez chwilę... Bardziej się martwię, że to będzie koniec mojej wycieczki:( Na szczęście Jarek coś tam kombinuje przy hamulcach i zaczynają działać. Szału co prawda nie ma, ale jest lepiej niż wcześniej..Niestety dzisiaj już bez szaleństw na zjazdach,bo obawa przed ponowną awarią jednak w głowie siedzi.. 
A tutaj pokazuję Jarkowi jak wyszłam z tej awarii hamulców obronną ręką:)



Dojeżdżamy asfaltem do jakiejś wioseczki a następnie ponownie wbijamy w teren.  Pogoda dopisuje. Świeci słonko, mam urlop i jestem w górach na rowerze. Nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba:)



Gdzieś na trasie przejeżdżamy obok Jaskini Radochowskiej. Szkoda, że nie wzięliśmy ze sobą latarek, bo chętnie bym poeksplorowała jej wnętrze. Co jak co, ale w jaskiniach akurat mój niski wzrost jest atutem:)



Pokonujemy kilka sztywnych podjazdów, na których można się nieźle zasapać:) A potem...a potem kolejna atrakcja w postaci schodów do nieba, albo raczej do zatracenia:)

No to wnosimy!:)



Policzyłam wszystkie schodki. Łącznie 232!:)



A na górze stała taka oto kapliczka.:



Kolejny odcinek szlaku to zjazdy i podjazdy po takich oto singielkach. Dłonie już mi nie wyrabiają na zjazdach- żeby hamować muszę dociskać klamki do końca.






Zaczyna robić się późno. Stres powoli zaczyna się do mnie dobierać.. Jest już 17.00. Nie wiemy, jak długo będziemy jeszcze jechać niebieskim szlakiem, a o 18.50 mamy ostatni pociąg powrotny do Legnicy.
Na domiar złego, w pewnym momencie ścieżka urywa się (oczywiście za sprawą wycinki!) i tracimy jakieś 15 minut na znalezienie szlaku, który jakaś sprytna osoba zamalowała na biało;/

I kiedy już myślimy, że wyjeżdżamy z niebieskiego szlaku, ten na pożegnanie serwuje nam taki oto deser:) Kolejne wnoszenie roweru po głazach. I kolejna strata cennych minut. Jarek pomaga mi ponownie wnieść rower. Gdybym miała sama go targać po tych kamieniach, to pewnie stracilibyśmy jeszcze z godzinę:)



Docieramy do szutrowej ścieżki. Szybki zjazd do Przełęczy Kłodzkiej.



.

Po chwili docieramy do przełęczy. 



Rozpoczyna się wyścig z czasem. Na szczęście mamy teraz jakieś 8 km z górki. Jarek idzie na czoło. Cisnę, na tyle, na ile nogi mi pozwolą. Zapominam o hamulcach. Koncentruję się tylko na tylnym kole Jarka. Odpędzam czarne myśli. Nie mogę się poddać. Trzeba wykrzesać z siebie maksimum siły, żeby zdążyć na pociąg. Nie mam nawet teraz czasu na wyciąganie chusteczek. Smarki spływają mi po twarzy, ale nie przejmuję się tym zbytnio. Po drodze mijający nas motocyklista  z podziwem podnosi kciuk do góry. Z kolei inny motocyklista z naprzeciwka podczas wyprzedzania auta mija nas dosłownie o włos! Nigdy nie przejechał obok mnie tak blisko motor.. Ciarki przeszły mi po plecach, ale adrenalina bierze górę i ciśniemy dalej. Minuty mijają. Jeszcze mam nadzieję, że zdążymy. Dojeżdżamy na stację. Jesteśmy już po czasie, ale w oddali widzimy stojące szynobusy. Krzyczę do Jarka, żeby zatrzymał pociąg. Okazuje się jednak, że nie ma po co, bo nasz pociąg....odjechał 10 minut temu!! 

Mamy dwa wyjścia: albo wracać pociągiem do Wrocławia, a stamtąd do Legnicy- albo szukać noclegu w Kłodzku. Wybieramy na szczeście tę drugą opcję i udaje nam się znaleźć wolny pokój. Cena co prawda dość wysoka. bo na jedną noc, ale możemy za to trzymać rowery w pokoju:) I tak mieliśmy jutro ponownie jechać pociągiem do Kłodzka, więc w sumie chyba dobrze wyszło z tym pociągiem:) Wieczorem jedziemy jeszcze na kebaba. Padam na łóżko i momentalnie zasypiam. Ładnie się dzisiaj zmasakrowałam, a katar jeszcze spotęgował uczucie zmęczenia. To był baardzo udany dzień!:) I przygód nie brakowało:)

A jutro czeka nas kolejny dzień na niebieskim:)....Ciekawe, jakie tym razem niespodzianki nam szykuje?....:)

Aaaa! I jeszcze coś! Z tego wypadu będzie zmontowany krótki filmik, nie wiem kiedy, ale będzie;)


Route 2,584,558 - powered by www.bikemap.net
Kategoria Ponad 100