Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi alouette z miasteczka Legnica. Mam przejechane 39831.55 kilometrów w tym 1054.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy alouette.bikestats.pl
  • DST 75.00km
  • Sprzęt Bergamont
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dojazdy do pracy

Piątek, 11 kwietnia 2014 · dodano: 12.04.2014 | Komentarze 2

Dojazdy do pracy od poniedziałku do piątku z małą przerwą spowodowaną zmianą pogody.
We wtorek piękna pogoda. Do pracy odprowadzili mnie Jarek i Piotrek:) A potem przyszła burza i deszcze. Rower zostawiłam w przedszkolu i wróciłam autem. Dopiero w czwartek zabrałam po pracy Bergamonta do domu. W piątek już bez niespodzianek. No może z wyjątkiem jednej. Na podjeździe pod Legnickie Pole szła ulicą grupka ok. 50 licealistów. Chłopaki zaczęli krzyczeć do mnie "Dawaj, dawaj!", "Jeszcze tylko 15 metrów!". Gdyby wiedzieli, że robię ten podjazd codziennie w drodze do pracy...:)


  • DST 97.00km
  • Czas 04:38
  • VAVG 20.94km/h
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szybka rundka po pracy

Poniedziałek, 7 kwietnia 2014 · dodano: 09.04.2014 | Komentarze 6

Najpierw rowerem do pracy na 6.30.  Po 14.00 wyruszam wreszcie na wycieczkę! Po raz pierwszy jadę ubrana zupełnie na krótko:) Ciepło!!:)
Jadę przez Stanisławów i Konradów do Świerzawy. Następnie robię podjazd pod Lubiechową. Postanawiam zrobić go na przełożeniach 2:1. Łatwo nie jest, ale udaje się. Powoli wracam do formy:) Niestety wkrótce przepłacam to bólem pleców;) 
Z Lubiechowej uderzam na Kapellę. Chwila przerwy na zdjęcia i batonika z bananem i już zjeżdżam do Starej Kraśnicy. Na zjeździe trochę zmarzłam....



Widoczek na Karkonosze, niestety w chmurach...


Wracam przez Muchów i szutrami z Męcinki przez Słup do Legnicy.  Jak dobrze, że dzień jest coraz dłuższy- można wykręcać po pracy większe dystanse:) Łącznie z dojazdami do pracy wyszło mi dzisiaj 122 km:)

I ślad gps:




  • DST 75.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Strumyczki, piła i podejrzany dzik- czyli takie atrakcje tylko na czarnym szlaku:)

Niedziela, 6 kwietnia 2014 · dodano: 08.04.2014 | Komentarze 6

Plany na niedzielę były zupełnie inne. Ale niestety prognozy nie sprawdziły się, więc zamiast długodystansowej trasy była zabawa w terenie. I nie tylko zabawa, ale o tym później:)

Wyjeżdżamy już o 8.00. Asfaltami jedziemy przez Stanisławów i za Pomocnem odbijamy w teren. Ledwie wjeżdżamy na szutrową ścieżkę, a Jarkowi pechowo wpada w przerzutkę patyk.  Wózek przybrał kształt litery C, a zawias przy sprężynie wyskoczył ze swojego miejsca.  Szkoda, bo prawie nówka;/



Jarek prostuje o drzewo przerzutkę i ostatecznie ma do dyspozycji cztery najcięższe biegi. Przy lżejszym przełożeniu przerzutkę miałby już w szprychach. Jedziemy dalej, ale wiadomo już, że bez ostrych podjazdów..

Dojeżdżamy do czarnego szlaku w pobliżu Wąwozu Myśliborskiego. Bardzo lubię ten odcinek- taki uroczy, techniczny singielek. Niestety w paru miejscach jest on nieprzejezdny.  Dzisiaj postanowiliśmy to zmienić:)

 

Pierwsza przeszkoda: małe drzewko leżące w poprzek drogi.

Przez drzewko można było spokojnie przejechać, ale skutecznie wytracało prędkość na zjeździe. Najpierw próbujemy usypać coś w rodzaju hopki do wyskakiwania:

Wybicie nie jest jednak powalające, więc piłujemy drzewko i wywalamy ze szlaku.



Druga przeszkoda:  trzy wielkie, powalone drzewa.

W tym miejscu trzeba było dwukrotnie przenosić rower przez wysokie kłody. Jedno z drzew udaje nam się skutecznie przepiłować i zepchnąć na bok:

Pora na drugie drzewo! Niestety jest za grube na piłę. Próbujemy je więc wspólnymi siłami ruszyć z miejsca. Ani drgnie! Jest zaklinowane. Jarek kombinuje, żeby zrobić jakąś dźwignię. Tymczasem ja uważnie przyglądam się dużemu pniakowi pomiędzy powalonymi drzewami. Zastanawiam się, czy dałoby radę ruszyć go z miejsca. I.... udaje się! Kolejny odcinek szlaku odblokowany!:) Wyrabiamy jeszcze przez chwilę ścieżkę pomiędzy drzewami i ruszamy dalej.

Myśliborska masakra piłą ręczną:)



Po drodze przejeżdżamy przez strumyki- na tej trasie jest ich łącznie sześć. 

Trzecia przeszkoda: nieprzejezdny strumyk o stromym brzegu usiany dużymi kamieniami

Dojeżdżamy do strumyka, który jako jedyny był zupełnie nieprzejezdny na tej trasie. Zawsze musiałam przeskakiwać po kamykach z rowerem pod ręką na drugą stronę. Ale i to miało się niebawem zmienić:)
Jadę przodem i obczajam uważnie las. Po chwili odnajduję miejsce przy strumyku, gdzie brzeg dość łagodnie opada ku wodzie. Przejeżdżam na drugą stronę bez większych problemów:) Lądujemy jednak w lesie bez żadnych ścieżek więc spędzamy jakieś dwie godziny na wytyczeniu krótkiego szlaku. Wykopuję rękami większe kamienie, które utrudniałyby podjazd. Zasypujemy nierówności. I w ten oto sposób powstaje krótki singielek:)

Pora ruszać dalej, bo trochę się tutaj nasiedzieliśmy....



Przejeżdżam przez strumień, który zawsze sprawia mi dużo trudności. Jestem zdziwiona, bo przejazd idzie mi zadziwiająco gładko.... Jarek podpuszcza mnie, żebym przejechała jeszcze raz, a ja....oczywiście daję się namówić! Nigdy nie przekraczałam strumienia od drugiej strony, która jest trudniejsza. Przez sam strumyk przejeżdżam elegancko, niestety nie udaje już mi się z niego wydostać. Przy wyjeździe koło wpada w poślizg na mokrych skałach. Wypinam się, żeby podeprzeć się nogą. Bloki jednak również wpadają w poślizg na kamieniach i ostatecznie funduję sobie zimną kąpiel w strumyku oraz twarde lądowanie na kamulcach. Cały tyłek i buty mokre!:) No dobrze...ale teraz trzeba przejechać strumyk ponownie! Tym razem w połowie przejazdu skucha. Na szczęście udaje mi się wypiąć i podeprzeć w porę nogą. Jestem zła, bo za pierwszym razem tak ładnie mi poszło. W sumie i tak jestem już przemoczona, więc co mi tam! Ponownie przejeżdżam przez strumyk. A potem jeszcze raz! W sumie to sześć razy:) Tym razem było już w porządku:) Ambicja zaspokojona, możemy ruszać dalej.. Trochę to pogmatwane, mam nadzieję, że chociaż trochę się w tym połapaliście;p 



Czwarta przeszkoda: strumyk z dużym uskokiem i kamieniami pod spodem.

Dojeżdżamy do kolejnego strumyka. Do tej pory tylko Jarkowi udało się go przejechać. Problem był duży uskok i kamienie na dole, co groziło ładnym lotem przez kierę. Usuwamy więc kilka kamyków przy wjeździe do wody....i już! Strumyk jest przejezdny!:) Oczywiście sam przejazd do łatwych nie należy. Za pierwszym razem wypinam się pod koniec. Za drugim razem wychodzi już mi elegancko:) A oto dowód w postaci dwóch zdjęć:

Początek...



...i  prawie koniec:)




Piąta przeszkoda: powalone drzewo.

I tym razem poszła piła w ruch. Sama również piłowałam. A jak!:)



Powoli opuszczamy czarny szlak. Jarek karczuje jeszcze krzaki jeżyn obrastające ścieżkę, a ja jadę przodem zorientować się, czy piła będzie jeszcze nam do czegoś potrzebna. Dojeżdżam do końca szlaku. Krzyczę do Jarka, że już jest czysto, ale bez odpowiedzi. Postanawiam zawrócić, bo pewnie mnie nie słyszy. I wtedy.... widzę., że nieduży dzik leży tuż przy ścieżce - tej, przez którą przed chwilą przejeżdżałam!! :O Zjeżdżałam widocznie szybko i nawet go nie zauważyłam. Zwierzę kwiczy i rusza raciczkami. Nie wiem, o co chodzi, więc szybko się cofam. Kładę rower i  wskakuję na powalone drzewo:) Krzyczę do Jarka : "UWAGAA!! DZIK NA ŚCIEŻCE!!!". Nic. W końcu wpadam na genialny pomysł i wyciągam telefon;) Jarek zostaje ostrzeżony. Jednak już wkrótce zauważa, że dzika nie ma jak ominąć, bo ścieżka to wąski singiel. Rozpędza się i szybko go mija. Zauważa też, że dzikowi leci z paszczy piana.... Zastanawiamy się, czy nie jest przypadkiem wściekły.. 

Czeka nas ostatni przejazd przez strumień już w sercu samego wąwozu. Woda tak wezbrała w tym miejscu, że buty moczę aż po kostki! Jak dobrze, że jestem na tyle przezorna, że drugą parę wiozę w plecaku:)

Wyjeżdżamy z wąwozu i od razu kierujemy się do ośrodka edukacji ekologicznej w Myśliborzu. Dzwonimy do drzwi, ale niestety nikt nie odbiera. Kotek też bardzo chciał wejść do środka:)



Wyszukuję w internecie numer do nadleśnictwa, ale również nikt nie odbiera. Trudno, zadzwonię jutro... W międzyczasie fotografuję kolejnego kociaka:) Chyba nie chciał słit foci;)



Do Legnicy wracamy tak jak zwykle szutrami przez Męcinkę. Tuż przed zachodem słońca. Chociaż dzisiejszy dystans nie jest powalający, to można powiedzieć, że spędziłam mnóstwo czasu w lesie i porządnie się zmęczyłam. Nie ma to jak pracowita niedziela! :) A najważniejsze jest to, że czarny szlak jest teraz w 100% przejezdny i można go przejechać bez prowadzenia roweru:)

I tym samym zachęcam Was do podobnej akcji. Jeśli więc macie w swoich okolicach szlaki, które lubicie, a są na nich przeszkody, które można usunąć, to może warto poświęcić ten jeden dzień i cieszyć się później swobodną jazdą:)

Dzień później....

Dzwonię do nadleśnictwa w sprawie wściekłego może dzika, który leży na ścieżce obok często uczęszczanego przez ludzi z psami szlaku. Pani podaje mi numer telefonu do leśniczego. Dzwonię i .... dostaję zrypkę! Leśniczy jest oburzony, skąd mam jego numer, oni nie odpowiadają za taką sytuację, takie rzeczy to załatwia weterynarz i powiatowy inspektor sanitarny (a niby skąd ja miałam to wiedzieć!?) , dzik był pewnie wściekły, ale on nie będzie ryzykować, żeby sprawdzić, czy dalej leży w tym miejscu. W ogóle nie chciał nawet słyszeć, gdzie tego dzika spotkaliśmy. Dzwonię więc ponownie do pani z nadleśnictwa, która mówi mi, żeby zadzwoniła do urzędu gminy. Tak też robię. Zajmą się tym i jutro kogoś wyślą, żeby zakopał zwierzę. Ech...pozostawię to bez komentarza. 




  • DST 75.00km
  • Sprzęt Bergamont
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dojazdy do pracy

Piątek, 4 kwietnia 2014 · dodano: 07.04.2014 | Komentarze 3

Dojazdy do pracy od wtorku do piątku (z wyłączeniem środy). W czwartek mimo pięknej pogody nie mogłam sobie dłużej pojeździć. Skończyłam pracę dopiero o 19.00. Ale za to miałam w nagrodę mały wyścig z burzą:)

A z rana jechałam do pracy ślimaczym tempem wymijając co chwilę takie oto urocze stworzonka:)






  • DST 25.00km
  • Sprzęt Bergamont
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy

Poniedziałek, 31 marca 2014 · dodano: 07.04.2014 | Komentarze 2

Zazwyczaj dodaję sumę dojazdów z tygodnia, ale ponieważ 31 marca wypadł w poniedziałek, więc rozbiłam wpis na dwa, żeby nie przekłamać statystyk:)

I krótka historia na koniec:

Dojeżdżam do pracy na 6.30. Zajeżdżam pod przedszkole. Po drodze spotykam mamę prowadzącą bliźniaczki ku wejściu.

- Dzień dobry!- krzyczę
- Dzień dobry! - odpowiada mi mama. I po chwili mówi do córek:
- Jutro Wy też przyjeżdżacie do przedszkola rowerem.
   A dziewczynki:
- Nieeee.....!!.:)



  • DST 83.50km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Terenowo po Chełmach

Niedziela, 30 marca 2014 · dodano: 04.04.2014 | Komentarze 23

Dzisiaj również lajtowo, ale za to z większą dawką terenu..

Na początek podjazd szutrami pod Górzec. Na zjeździe do Pomocnego czeka nas slalom między... żabami! Dawno nie widziałam tyle żab (ropuch?) w jednym miejscu! ...z czego co najmniej połowa już niestety w formie rozjechanych placków;/  

Ta ropucha była trochę niepocieszona, bo.....



....przerwaliśmy jej zabawę:)



W końcu postanowiła trochę ochłonąć:



A my jedziemy dalej. Z Pomocnego odbijamy na szutrówki w pobliżu Siedmicy. I po chwili....czeka nas kolejne bliskie spotkanie ze zwierzętami. Tym razem przez drogę przebiega nam stado łań i jeleni. Wokół natychmiast unosi się ich specyficzny zapach.

Jedna z łań efektownie przeskakuje przez ścieżkę:



A może to była raczej super łania? :)



I jeszcze filmik na dokładkę:)


Po chwili to samo stado ponownie przecina nam drogę! Ale to nie koniec...Mija zaledwie kilka minut i przez drogę znowu przebiega nam już inna, ale równie spora grupka jeleni! Co te zwierzęta dzisiaj takie pobudzone? :) Pewnie poczuły już wiosnę:) Takie rzeczy to tylko w Chełmach:)

Zaczyna robić się tak ciepło, że po raz pierwszy w tym roku jadę w krótkich spodenkach:) Niedługo tego pożałuję, ale o tym za chwilę....:)



Zajeżdżamy do Wąwozu Siedmickiego.



Niestety szlak jest bardzo zarośnięty. Klnę pod nosem, bo co chwilę jeżyny i ostre gałęzie przecinają mi do krwi nogi. Ból poczuję jednak dopiero podczas prysznica:) Po godzinie błądzenia i przedzierania się przez ostre chaszcze- w końcu odpuszczamy sobie i wracamy z powrotem na ścieżkę. Jedziemy do Grobli. Tutaj podjeżdżamy do Schroniska PTTK - chaty o ciekawej nazwie- Poganka. 



Może kolejną imprezę zorganizować dla odmiany w tej chatce?:)



Wracamy i tym razem podjeżdżamy pod wieżę widokową Radogost. Krótka przerwa na górze. Niestety widoczność dzisiaj była kiepska.



Następnie czeka nas całkiem fajny, sztywny zjazd. Udaje mi się tutaj po raz pierwszy wykonać wąski zakręt bez podpórki:)

Wbijamy na czerwony szlak. Nie dojeżdżamy jednak do Myśliborza. Robię się głodna, a nie mamy pieniędzy. Asfaltem ciśniemy więc przez Paszowice do Jawora. Wybieramy kasę w bankomacie i wracamy się do Myśliborza.

W Kaskadzie wciągamy podwójną porcję pierogów myśliborskich. Po pięciu dniach głodówki, w końcu...zaczęłam mieć apetyt!:)

Z Myśliborza wracamy już standardowo przez Słup do Legnicy. Rzepak już kwitnie:) 





  • DST 58.50km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Okolice Leszczyny

Sobota, 29 marca 2014 · dodano: 02.04.2014 | Komentarze 5

Po dłuższej, obowiązkowej przerwie spowodowanej chorobą w końcu mogłam wyjść na rower! Dziwne uczucie. Nogi jak z waty. Jakbym co najmniej nie jeździła od kilku miesięcy.  Chociaż w sumie nic dziwnego- mięśnie trochę się zastały...Jelitówka mocno mnie osłabiła, więc dzisiaj lajtowym tempem pojechaliśmy do Leszczyny. Na wszelki wypadek zabrałam do plecaka papier toaletowy:) 

Jedziemy przez las koło huty. Chwila przerwy, żeby nakarmić koniki:



W Duninie odbijamy w polną drogę, która prowadzi nas aż do Winnicy.  

Jak przyjemnie znowu oddychać przez nos! Wiosna pachnie pięknie!:) To zdjęcie to prawdziwa siłit focia- wokół aż roiło się od pszczół:)



Za Krajewem postanawiamy obczaić jedną ze ścieżek prowadzących w stronę lasu. Początkowo jedzie się całkiem spoko, ale tylko do pewnego momentu...później ścieżka urywa się i musimy sami wytyczyć sobie drogę przez zarośla:



Ostatecznie wyskakujemy tuż koło Leszczyny. Postanawiamy jednak po raz kolejny troszkę poeksplorować.. i tym razem zapuszczamy się do lasu. Chwilę kręcimy się po leśnych pagórkach...





przejeżdżamy przez strumyk....



i.....lądujemy na drzewie! :)



Jarek za to doskonali technikę jazdy po wielgachnych kłodach:)





Czerwony szlak wyprowadza nas pod skansen w Leszczynie.



Następnie podjeżdżamy pod radiostację, chociaż miałam sobie dzisiaj odpuścić podjazdy,ale jak zwykle nie wyszło. I dobrze!:)

Z radiostacji czeka nas kiepski zjazd, bo niestety pod wiatr. 

Po drodze zrywam kilka żonkili:



A w Duninie....niespodzianka! Pojawiła się mała, słodka kózka! :))) 



Przyjemny, lajtowy wypad. Nie zmęczyłam się, ale aktywnie wypoczęłam i o to chodziło! Niedługo znów będę mogła mocniej kręcić, jak nabiorę więcej sił:) 





  • DST 76.00km
  • Sprzęt Bergamont
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiosenne przesilenie

Piątek, 21 marca 2014 · dodano: 27.03.2014 | Komentarze 18

Jeśli nie ma mnie długo na bs to powód jest tylko jeden- choroba....
W poniedziałek załamała się pogoda, więc dzieci zaczęły przychodzić z katarem do przedszkola. No i w czwartek katar załapałam również ja! Niestety, jak to ostatnio bywa, dosyć szybko infekcja przeniosła mi się na zatoki . Weekend przesiedziałam w domu, w poniedziałek poszłam do pracy, a potem na....zwolnienie! Dopadł mnie jakiś wstrętny-zmutowany wirus- krzyżówka zwykłej grypy z gorączką i okropnym bólem mięśni (zwłaszcza czworogłowego i łydki- cwaniara wiedziała, gdzie skutecznie uderzyć!;) We wtorek szybko przeistoczyła się w jelitówkę, która skutecznie unieruchomiła mnie na dwie doby w łóżku.  Plus jest taki, że ważę teraz pewnie z kilogram mniej:)

Ale, ale...nie będę już smęcić na blogu, bo jest wiosna i trzeba się cieszyć! Dzisiaj czuję się już lepiej. Zaczynam chodzić po mieszkaniu, słuchać muzyki, jem banany i piję elektrolity:) Przede mną perspektywa pięknego, ciepłego weekendu i to dodaje mi sił! Otworzyłam Tymbarka, a tam napis : TERAZ MOŻE BYĆ JUŻ TYLKO LEPIEJ:) I tego się trzymam!!

Dystans uwzględnia dojazdy do pracy w czwartek i piątek plus 40 km, które wykręciłam w czwartek po pracy - kierunek : Słup i Dunino. Na koniec urocze dziczki:)




  • Aktywność Jazda na rowerze

Moje rowerowe początki, czyli krótka historia o kręceniu:)

Niedziela, 16 marca 2014 · dodano: 16.03.2014 | Komentarze 15

Niedawno obchodziłam hucznie moje 27 urodziny- ale ten czas leci!;) W związku z tym, wpadłam na pomysł odbycia małej podróży sentymentalnej i opisania mojej rowerowej historii, czyli jak to się wszystko zaczęło kręcić..

Cofnijmy się do roku 1989 :) Mam wtedy dwa lata. Już wtedy ciągnęło mnie do przyrody i podróży. Podczas wczasów nad Bałtykiem ponoć często uciekałam rodzicom i biegłam do lasu na wydmy, żeby pogapić się na morze. 
To także w tym wieku okazałam się być już dość mocno wytrzymałą osóbką i kto wie, może właśnie wtedy zaraziłam się rowerowym bakcylem.  Rodzice posiadali wówczas dość fajne jak na tamte czasy rowery trekkingowe. Pewnego dnia, wpakowali mnie do wiklinowego koszyka, zabrali mleko, zapas pieluch i wyruszyli z Legnicy do Książa. W drodze powrotnej rozszalała się burza. Wszyscy zmokli do suchej nitki, łącznie z małą Bożenką, która ani razu nie marudziła w trakcie jazdy, a wręcz odwrotnie była bardzo zadowolona z tak długiej przejażdżki. Zmoknięta,w twardym koszyczku przejechała dzielnie ok. 80 km:)

Mój pierwszy rower dostałam po starszym bracie. Zabawna trójkołowa hybryda- połączenie samochodu i rowerka.

Kolejne wycieczki rowerowe odbywałam przede wszystkim na ramie dziadkowej Ukrainy. Spędzałam u dziadków na wsi całe wakacje, bo zawsze ciągnęło mnie bliżej natury. Z wiadrami uwieszonymi na kierownicy jeździliśmy za wioskę. Dziadek ścinał pokrzywy dla kur,ja - szukałam ślimaków w okolicznych, przydrożnych rowach.

Kolejny rower, z doczepianym kółkami, w kolorze różowym o wdzięcznej nazwie Reksio- dostałam od kuzynki, która otrzymała na komunię w prezencie "górala". Wyglądał identycznie jak ten na zdjęciu. Z czasem systematycznie upiększałam go, wylepiając całą ramę różnorodnymi naklejkami.

Na zdjęciu ja z mamą i starszym bratem:)



Nie pamiętam dokładnie, kiedy nauczyłam się jeździć, ale wiem, że przebiegło to dość szybko i załapałam po kilku minutach. Dziadek wziął kij  i już po chwili zaczęłam kręcić pierwsze, samodzielne kółeczka po podwórku.

Razem z kuzynką, bratem oraz psem Miśkiem często wybieraliśmy się na przejażdżki po lesie. Najlepsza zabawa zaczynała się jednak tuż po opadach deszczu. Zakładaliśmy kalosze i jechaliśmy za oborę, gdzie na polnej drodze znajdowały się największe i najliczniejsze kałuże. Rozpędzaliśmy się, unosząc do góry nogi i staraliśmy się przejechać, nie schodząc z roweru. Radochy było co nie miara. Tylko babcia miała potem dużo prania...:)

Kolejny rower, używany, ni to góral ni trekking firmy Trek udało się nabyć rodzicom po okazyjnej cenie. Używałam go na spółkę z braćmi, więc czasem toczyliśmy o niego prawdziwe boje:)

Z czasem starszy brat przestał jeździć, a młodszy- dostał na komunię w prezencie makrokesza o wdzięcznej nazwie Tiger. Ja tymczasem jeździłam w okolicach wioski na przymałym już rowerze.

Wszystko zaczęło zmieniać się, kiedy młodszy brat kupił już sobie wypasioną szosę. Tiger dostał się w moje ręce (nogi?). Chociaż rama była sporo za duża to nie narzekałam i jeździłam prawie codziennie kąpać się na Spaloną, pokonując 20 km dzienie. Wydawało mi się to wtedy mega dystansem:)
Wykręciłam na Tygrysie nawet 100 km, kiedy to pojechałam z Legnicy na wycieczkę do Myśliborza, ale było to już w 2011 roku:)



Aż w końcu nadszedł ten moment, i w 2009 roku,  w wieku 22 lat, dostałam mój pierwszy rower! Używana Merida, na ramie 18 cali i dość dobrym osprzęcie. Jak lekko mi się jechało!  Tylko trochę plecy bolały... Na rowerze tym pojechałam na moje pierwsze rowerowe wakacje- wzdłuż wybrzeża Bałtyckiego. Okazało się, że pokonywanie dziennie dystansu ok. 70 km z sakwami nie było specjalnym wyczynem, ale jakąż sprawiało mi to frajdę! Po tym wypadzie wkręciłam się już na dobre. Zaczęłam kolekcjonować książki podróżnicze o tematyce rowerowej. Marzyłam o kolejnych wyprawach. Poznawanie świata z rowerowego siodełka, spanie w namiocie, obcowanie z naturą- dostarczało niezapomnianych przeżyć. I wciąż miałam ochotę na więcej...



Wtedy jeszcze nie jeździłam w kasku, a w mojej ulubionej różowej czapeczce:)





Jak widać na poniższym zdjęciu-  od zawsze uwielbiałam słit focie ze zwierzątkami:)



Tego samego roku wybrałam się na wycieczkę do Jakuszyc. Oczywiście dojazd w góry samochodem. Pojechałam do Chatki Górzystów. Padł pomysł, żeby podjechać jeszcze wyżej. Spróbowałam i...poddałam się. Dojechałam umęczona. Stwierdziłam, że jazda po górach to nie dla mnie - wolę zdobywać szczyty pieszo (wówczas bardzo dużo chodziłam po górach, potrafiłyśmy np. z mamą przejść jednego dnia całe pasmo Karkonoszy - 35 km). Ale życie często nas zaskakuje i pisze niesamowite scenariusze....:)

Rok później, w 2010 roku odsprzedałam Meridę koledze i kupiłam kolejny rower- leciutki, o ślicznym błękitnym kolorze, z ramą 16 cali, firmy BMC. Komfort jazdy w porównaniu do poprzednich jednośladów- niesamowity. Nogi same kręciły:) Latem kolejna wyprawa z sakwami, cel- Mazury i Podlasie. Tym razem pokonywałam po 100 km dziennie i nie było to zbytnio męczące. Padł też rekord 120 km w jeden dzień! Byłam taka dumna z siebie...Przejechałam w niecałe dwa tygodnie ponad 1000 km i kiedy wróciłam do Legnicy postanowiłam..... ponownie wybrać się do Jakuszyc i zmierzyć się z tym samym podjazdem, który pokonał mnie rok temu. Walkę wygrałam. Nie dość, że podjechałam bezproblemowo, to zjechałam jeszcze do Świeradowa i zaliczyłam asfaltowy podjazd do Chatki Górzystów- co prawda na młynku i z dwoma przerwami po drodze, ale duma mnie rozpierała:) Krzyczałam na górze z radości i wykonałam taniec zwycięstwa:) Od tej pory już nie wyobrażałam sobie wycieczek bez podjazdów. Zaczęłam zaliczać okoliczne szczyty. Podjechałam Przełęcz Karkonoską ( z dwiema przerwami po drodze), Ślężę oraz Śnieżnik. Szybko zapałałam miłością do terenu. 

Wakacyjnie na Mazurach....



...i na Podlasiu:)



A tutaj w Puszczy Białowieskiej.... Kto wie? Może rzeczywiście dostałam dzięki temu miejscu niezłego powera:)



Po wyprawie z sakwami przyszedł czas na teren i podjazdy..

Na dobry początek wypad w Jakuszyce:)



Podczas podjazdu pod Karkonoską...



Przełęcz zdobyta po raz pierwszy!



Ślęża również zaliczona:) 



Masyw Śnieżnika- wtedy jeszcze zamiast goretex-ów jeździłam w moim nieoddychającym, stylowym płaszczyku przeciwdeszczowym:)



Po zjeździe z Wielkiej Sowy:



Jesienią zdarzył się bardzo przykry dla mnie incydent, a mianowicie- skradziono mi mój rower. Przypięłam go na godzinę, a kiedy wróciłam zastałam pusty stojak! :( Załapałam lekką deprechę. Dwa dni przeleżałam w łóżku, płacząc i tęskniąc za moim rowerem. Wzbudziło to litość moich rodziców i dostałam od nich część pieniędzy na nowy rower. Dodam, że w tym czasie jeszcze studiowałam i z wyjątkiem pieniędzy zarobionych na udzielaniu korepetycji z francuskiego- nie stać mnie było na tak drogi zakup. 

Chciałam kupić używany rower, ale okazało się, że dobre, używane ramy 16-calowe nie są zbyt popularne na allegro. Kupiłam więc najpierw rower miejski za 300 zł- mojego wdzięcznego Józia. Przejechałam na nim cały Wrocław wzdłuż i wszerz.Kręciłam nawet zimą przy - 20 stopniach i nierzadko po śniegu. To właśnie wtedy odkryłam stronę bikestats. Pomyślałam, że fajnie byłoby się zapisać- a nuż poznam jakiś fajne osoby, z którymi będę mogła śmigać. Zapisałam się jednak dopiero rok później....

Tuż po zakupie Józka:



Pierwsza zimowa jazda odbyła się właśnie na Józiu:)



W listopadzie odwiedziłam sklep rowerowy we Wrocławiu, gdzie czekał na mnie mój piękny, przeceniony o 1000 zł Cube (jest to kolejny powód, dlaczego cieszy mnie mój niski wzrost-  bardzo często udaje mi się dorwać coś po przecenie). Skamłałabym jednak, gdybym napisała, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Bardzo przywiązuję się do moich rzeczy i niechętnie dokonuję zmian. W pamięci ciągle miałam mój błękitny rower. Spędziłam w sklepie ponad godzinę wahając się z zakupem, ale w końcu zdecydowałam się i od tej pory stanowimy z Cubem nierozłączną parę. I nie będzie to przesadą, kiedy stwierdzę, że to był jeden z najlepszych wyborów w moim życiu.

 Po zakupie Cuba  część nowego osprzętu poszła na aukcję. Zakupiłam nowe (z wyjątkiem używanej korby), lekkie komponenty, żeby odchudzić rower. Udało się. Zgubił  ok. 2 kg. Zakupiłam też  buty spd. Pierwsza jazda dosyć niepewna. Trochę się stresowałam. Ale obyło się na szczęście bez gleb. No dobra. Może z wyjątkiem jednej...
To była moja pierwsza jazda na Cubie. Pierwszy wyjazd na miasto....na pasach czołowe zderzenie z innym rowerzystą... Buuum!- oberwałam kierownicą w brzuch aż słabo mi się zrobiło, po czym wylądowałam kilka metrów dalej tuż przed nadjeżdżającym autem. Wstałam, otrzepałam się i szybko podleciałam do Cuba, żeby sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Na szczęście i on i ja wyszliśmy z tego cało. Cube przeszedł prawdziwy chrzest bojowy! :)

W maju 2011 roku pojechałam na pierwszą, rowerową, zagraniczną wyprawę. Tym razem mój wybór padł na Korsykę- piękną, słoneczną, i przede wszystkim bardzo górzystą wysepkę. Podjazdy pokonywałam bardzo sprawnie, ciesząc się z każdej zdobytej przełęczy. To były idealne wakacje- słońce, kąpiele w morzu, spanie na dziko w namiocie, duuużo przewyższeń, a  do tego cudne widoki!







Po powrocie z Korsyki powróciłam do jazdy w terenie. Rozpoczęłam zdobywanie kolejnych szczytów. Już wtedy ustaliłam pewną zasadę : podjazd z odpoczynkami po drodze to podjazd niezaliczony:) Tym razem udało mi się wjechać na Śnieżkę, Szrenicę, Stóg Izerski i kilka innych.  Oczywiście wówczas szczyty zdobywałam jeszcze bez długich dojazdów z Legnicy.

Pierwszy raz na Śnieżce:



Pierwszy raz na Szrenicy:





Przełęcz Okraj podjechałam cała przemoczona, bo strasznie wtedy lało:)



I jeszcze Jakuszyce w listopadzie:



Nadeszła zima. Przeprowadziłam się do Legnicy i zaczęłam odczuwać lekką samotność. Nie miałam z kim jeździć, a długie, samotne wycieczki jeszcze wtedy mnie przerażały. I tak zaczęłam się powoli rozkręcać.. Najpierw zapisałam się na legnickie forum rowerowe. Dałam ogłoszenie, że szukam towarzyszy do jazdy. Potem postanowiłam, że założę blog na bikestats. I tutaj kończy się już jedna historia, a zaczyna druga, którą już znacie:) Czas napisać kolejny rozdział....


  • DST 38.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Luźna przejażdżka po pracy

Piątek, 14 marca 2014 · dodano: 15.03.2014 | Komentarze 4

O 16.30 wychodzę z przedszkola i zastaję Olka na boisku. Umówiliśmy się dzisiaj na krótką przejażdżkę Trzeba korzystać z ostatniej chwili ciepła aż do zmroku:) Z Legnickiego Pola jedziemy w stronę Jawora.  

Po drodze Olek zauważył taką oto śmieszną wysepkę na stawku z małą altanką:




Olek stwierdził, że musi tam ostro śmierdzieć latem:)



Dojeżdżamy do Jawora, przebijamy się przez miasto i główną drogą docieramy do Męcinki. Następnie odbijamy na Słup. 

Słońce chowa się już za Górzcem:



Kiedy dojeżdżamy do Legnicy jest już po zachodzie i zapada mrok.  Szkoda, że na jutro takie fatalne prognozy, bo miałam już zaplanowaną super wycieczkę. Trudno, może za tydzień się uda...Przynajmniej udało się dzisiaj spędzić trochę czasu na rowerze:) 

Ostatnio dziewczyny w pracy żaliły się, że niepotrzebnie myły w weekend okna, bo teraz ma padać. Ja nie umyłam okien, ale schowałam za to  trenażer:) Trzeba go będzie znowu wyciągnąć:)