Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi alouette z miasteczka Legnica. Mam przejechane 39831.55 kilometrów w tym 1054.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy alouette.bikestats.pl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Moje rowerowe początki, czyli krótka historia o kręceniu:)

Niedziela, 16 marca 2014 · dodano: 16.03.2014 | Komentarze 15

Niedawno obchodziłam hucznie moje 27 urodziny- ale ten czas leci!;) W związku z tym, wpadłam na pomysł odbycia małej podróży sentymentalnej i opisania mojej rowerowej historii, czyli jak to się wszystko zaczęło kręcić..

Cofnijmy się do roku 1989 :) Mam wtedy dwa lata. Już wtedy ciągnęło mnie do przyrody i podróży. Podczas wczasów nad Bałtykiem ponoć często uciekałam rodzicom i biegłam do lasu na wydmy, żeby pogapić się na morze. 
To także w tym wieku okazałam się być już dość mocno wytrzymałą osóbką i kto wie, może właśnie wtedy zaraziłam się rowerowym bakcylem.  Rodzice posiadali wówczas dość fajne jak na tamte czasy rowery trekkingowe. Pewnego dnia, wpakowali mnie do wiklinowego koszyka, zabrali mleko, zapas pieluch i wyruszyli z Legnicy do Książa. W drodze powrotnej rozszalała się burza. Wszyscy zmokli do suchej nitki, łącznie z małą Bożenką, która ani razu nie marudziła w trakcie jazdy, a wręcz odwrotnie była bardzo zadowolona z tak długiej przejażdżki. Zmoknięta,w twardym koszyczku przejechała dzielnie ok. 80 km:)

Mój pierwszy rower dostałam po starszym bracie. Zabawna trójkołowa hybryda- połączenie samochodu i rowerka.

Kolejne wycieczki rowerowe odbywałam przede wszystkim na ramie dziadkowej Ukrainy. Spędzałam u dziadków na wsi całe wakacje, bo zawsze ciągnęło mnie bliżej natury. Z wiadrami uwieszonymi na kierownicy jeździliśmy za wioskę. Dziadek ścinał pokrzywy dla kur,ja - szukałam ślimaków w okolicznych, przydrożnych rowach.

Kolejny rower, z doczepianym kółkami, w kolorze różowym o wdzięcznej nazwie Reksio- dostałam od kuzynki, która otrzymała na komunię w prezencie "górala". Wyglądał identycznie jak ten na zdjęciu. Z czasem systematycznie upiększałam go, wylepiając całą ramę różnorodnymi naklejkami.

Na zdjęciu ja z mamą i starszym bratem:)



Nie pamiętam dokładnie, kiedy nauczyłam się jeździć, ale wiem, że przebiegło to dość szybko i załapałam po kilku minutach. Dziadek wziął kij  i już po chwili zaczęłam kręcić pierwsze, samodzielne kółeczka po podwórku.

Razem z kuzynką, bratem oraz psem Miśkiem często wybieraliśmy się na przejażdżki po lesie. Najlepsza zabawa zaczynała się jednak tuż po opadach deszczu. Zakładaliśmy kalosze i jechaliśmy za oborę, gdzie na polnej drodze znajdowały się największe i najliczniejsze kałuże. Rozpędzaliśmy się, unosząc do góry nogi i staraliśmy się przejechać, nie schodząc z roweru. Radochy było co nie miara. Tylko babcia miała potem dużo prania...:)

Kolejny rower, używany, ni to góral ni trekking firmy Trek udało się nabyć rodzicom po okazyjnej cenie. Używałam go na spółkę z braćmi, więc czasem toczyliśmy o niego prawdziwe boje:)

Z czasem starszy brat przestał jeździć, a młodszy- dostał na komunię w prezencie makrokesza o wdzięcznej nazwie Tiger. Ja tymczasem jeździłam w okolicach wioski na przymałym już rowerze.

Wszystko zaczęło zmieniać się, kiedy młodszy brat kupił już sobie wypasioną szosę. Tiger dostał się w moje ręce (nogi?). Chociaż rama była sporo za duża to nie narzekałam i jeździłam prawie codziennie kąpać się na Spaloną, pokonując 20 km dzienie. Wydawało mi się to wtedy mega dystansem:)
Wykręciłam na Tygrysie nawet 100 km, kiedy to pojechałam z Legnicy na wycieczkę do Myśliborza, ale było to już w 2011 roku:)



Aż w końcu nadszedł ten moment, i w 2009 roku,  w wieku 22 lat, dostałam mój pierwszy rower! Używana Merida, na ramie 18 cali i dość dobrym osprzęcie. Jak lekko mi się jechało!  Tylko trochę plecy bolały... Na rowerze tym pojechałam na moje pierwsze rowerowe wakacje- wzdłuż wybrzeża Bałtyckiego. Okazało się, że pokonywanie dziennie dystansu ok. 70 km z sakwami nie było specjalnym wyczynem, ale jakąż sprawiało mi to frajdę! Po tym wypadzie wkręciłam się już na dobre. Zaczęłam kolekcjonować książki podróżnicze o tematyce rowerowej. Marzyłam o kolejnych wyprawach. Poznawanie świata z rowerowego siodełka, spanie w namiocie, obcowanie z naturą- dostarczało niezapomnianych przeżyć. I wciąż miałam ochotę na więcej...



Wtedy jeszcze nie jeździłam w kasku, a w mojej ulubionej różowej czapeczce:)





Jak widać na poniższym zdjęciu-  od zawsze uwielbiałam słit focie ze zwierzątkami:)



Tego samego roku wybrałam się na wycieczkę do Jakuszyc. Oczywiście dojazd w góry samochodem. Pojechałam do Chatki Górzystów. Padł pomysł, żeby podjechać jeszcze wyżej. Spróbowałam i...poddałam się. Dojechałam umęczona. Stwierdziłam, że jazda po górach to nie dla mnie - wolę zdobywać szczyty pieszo (wówczas bardzo dużo chodziłam po górach, potrafiłyśmy np. z mamą przejść jednego dnia całe pasmo Karkonoszy - 35 km). Ale życie często nas zaskakuje i pisze niesamowite scenariusze....:)

Rok później, w 2010 roku odsprzedałam Meridę koledze i kupiłam kolejny rower- leciutki, o ślicznym błękitnym kolorze, z ramą 16 cali, firmy BMC. Komfort jazdy w porównaniu do poprzednich jednośladów- niesamowity. Nogi same kręciły:) Latem kolejna wyprawa z sakwami, cel- Mazury i Podlasie. Tym razem pokonywałam po 100 km dziennie i nie było to zbytnio męczące. Padł też rekord 120 km w jeden dzień! Byłam taka dumna z siebie...Przejechałam w niecałe dwa tygodnie ponad 1000 km i kiedy wróciłam do Legnicy postanowiłam..... ponownie wybrać się do Jakuszyc i zmierzyć się z tym samym podjazdem, który pokonał mnie rok temu. Walkę wygrałam. Nie dość, że podjechałam bezproblemowo, to zjechałam jeszcze do Świeradowa i zaliczyłam asfaltowy podjazd do Chatki Górzystów- co prawda na młynku i z dwoma przerwami po drodze, ale duma mnie rozpierała:) Krzyczałam na górze z radości i wykonałam taniec zwycięstwa:) Od tej pory już nie wyobrażałam sobie wycieczek bez podjazdów. Zaczęłam zaliczać okoliczne szczyty. Podjechałam Przełęcz Karkonoską ( z dwiema przerwami po drodze), Ślężę oraz Śnieżnik. Szybko zapałałam miłością do terenu. 

Wakacyjnie na Mazurach....



...i na Podlasiu:)



A tutaj w Puszczy Białowieskiej.... Kto wie? Może rzeczywiście dostałam dzięki temu miejscu niezłego powera:)



Po wyprawie z sakwami przyszedł czas na teren i podjazdy..

Na dobry początek wypad w Jakuszyce:)



Podczas podjazdu pod Karkonoską...



Przełęcz zdobyta po raz pierwszy!



Ślęża również zaliczona:) 



Masyw Śnieżnika- wtedy jeszcze zamiast goretex-ów jeździłam w moim nieoddychającym, stylowym płaszczyku przeciwdeszczowym:)



Po zjeździe z Wielkiej Sowy:



Jesienią zdarzył się bardzo przykry dla mnie incydent, a mianowicie- skradziono mi mój rower. Przypięłam go na godzinę, a kiedy wróciłam zastałam pusty stojak! :( Załapałam lekką deprechę. Dwa dni przeleżałam w łóżku, płacząc i tęskniąc za moim rowerem. Wzbudziło to litość moich rodziców i dostałam od nich część pieniędzy na nowy rower. Dodam, że w tym czasie jeszcze studiowałam i z wyjątkiem pieniędzy zarobionych na udzielaniu korepetycji z francuskiego- nie stać mnie było na tak drogi zakup. 

Chciałam kupić używany rower, ale okazało się, że dobre, używane ramy 16-calowe nie są zbyt popularne na allegro. Kupiłam więc najpierw rower miejski za 300 zł- mojego wdzięcznego Józia. Przejechałam na nim cały Wrocław wzdłuż i wszerz.Kręciłam nawet zimą przy - 20 stopniach i nierzadko po śniegu. To właśnie wtedy odkryłam stronę bikestats. Pomyślałam, że fajnie byłoby się zapisać- a nuż poznam jakiś fajne osoby, z którymi będę mogła śmigać. Zapisałam się jednak dopiero rok później....

Tuż po zakupie Józka:



Pierwsza zimowa jazda odbyła się właśnie na Józiu:)



W listopadzie odwiedziłam sklep rowerowy we Wrocławiu, gdzie czekał na mnie mój piękny, przeceniony o 1000 zł Cube (jest to kolejny powód, dlaczego cieszy mnie mój niski wzrost-  bardzo często udaje mi się dorwać coś po przecenie). Skamłałabym jednak, gdybym napisała, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Bardzo przywiązuję się do moich rzeczy i niechętnie dokonuję zmian. W pamięci ciągle miałam mój błękitny rower. Spędziłam w sklepie ponad godzinę wahając się z zakupem, ale w końcu zdecydowałam się i od tej pory stanowimy z Cubem nierozłączną parę. I nie będzie to przesadą, kiedy stwierdzę, że to był jeden z najlepszych wyborów w moim życiu.

 Po zakupie Cuba  część nowego osprzętu poszła na aukcję. Zakupiłam nowe (z wyjątkiem używanej korby), lekkie komponenty, żeby odchudzić rower. Udało się. Zgubił  ok. 2 kg. Zakupiłam też  buty spd. Pierwsza jazda dosyć niepewna. Trochę się stresowałam. Ale obyło się na szczęście bez gleb. No dobra. Może z wyjątkiem jednej...
To była moja pierwsza jazda na Cubie. Pierwszy wyjazd na miasto....na pasach czołowe zderzenie z innym rowerzystą... Buuum!- oberwałam kierownicą w brzuch aż słabo mi się zrobiło, po czym wylądowałam kilka metrów dalej tuż przed nadjeżdżającym autem. Wstałam, otrzepałam się i szybko podleciałam do Cuba, żeby sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Na szczęście i on i ja wyszliśmy z tego cało. Cube przeszedł prawdziwy chrzest bojowy! :)

W maju 2011 roku pojechałam na pierwszą, rowerową, zagraniczną wyprawę. Tym razem mój wybór padł na Korsykę- piękną, słoneczną, i przede wszystkim bardzo górzystą wysepkę. Podjazdy pokonywałam bardzo sprawnie, ciesząc się z każdej zdobytej przełęczy. To były idealne wakacje- słońce, kąpiele w morzu, spanie na dziko w namiocie, duuużo przewyższeń, a  do tego cudne widoki!







Po powrocie z Korsyki powróciłam do jazdy w terenie. Rozpoczęłam zdobywanie kolejnych szczytów. Już wtedy ustaliłam pewną zasadę : podjazd z odpoczynkami po drodze to podjazd niezaliczony:) Tym razem udało mi się wjechać na Śnieżkę, Szrenicę, Stóg Izerski i kilka innych.  Oczywiście wówczas szczyty zdobywałam jeszcze bez długich dojazdów z Legnicy.

Pierwszy raz na Śnieżce:



Pierwszy raz na Szrenicy:





Przełęcz Okraj podjechałam cała przemoczona, bo strasznie wtedy lało:)



I jeszcze Jakuszyce w listopadzie:



Nadeszła zima. Przeprowadziłam się do Legnicy i zaczęłam odczuwać lekką samotność. Nie miałam z kim jeździć, a długie, samotne wycieczki jeszcze wtedy mnie przerażały. I tak zaczęłam się powoli rozkręcać.. Najpierw zapisałam się na legnickie forum rowerowe. Dałam ogłoszenie, że szukam towarzyszy do jazdy. Potem postanowiłam, że założę blog na bikestats. I tutaj kończy się już jedna historia, a zaczyna druga, którą już znacie:) Czas napisać kolejny rozdział....



Komentarze
alouette
| 06:45 czwartek, 27 marca 2014 | linkuj Morsie, co to za czarne scenariusze?;p Po prostu "trochę" się pochorowałam;p

Monikaaa, masz rację- przez ostatnie kilka dni, nawet nie byłam w stanie podnieść tyłka z łóżka;p
mors
| 16:20 środa, 26 marca 2014 | linkuj No ja też nic nie kumam... te podsumowanie rowerowego życia to było takie pożegnalne? ;p
Wycieczki jak wycieczki ;) ale przepadł mi tyle obiecywany filmik. :/
;p
monikaaa | 09:13 środa, 26 marca 2014 | linkuj Po prostu nie chce Ci się ruszać tyłka z domu. Wiadomo :P
alouette
| 09:03 środa, 26 marca 2014 | linkuj Ten, kto mnie dobrze zna- wie, czym niestety spowodowana jest tak długa przerwa;)
ramborower
| 16:09 wtorek, 25 marca 2014 | linkuj 10 dni od ostatniego wpisu ..i nic ? :)
mors
| 19:16 czwartek, 20 marca 2014 | linkuj Czad! :)
Domyślam się, że prędzej doczekam tej książki niż pewnego filmiku. ;)
alouette
| 08:51 czwartek, 20 marca 2014 | linkuj Dziękuję za miłe słowa:) Szkoda, że historia taka krótka i nie odkryłam pasji do roweru jeszcze kilka lat wcześniej:)

Morsie, wyzwania będą i mam nawet kilka pomysłów na książkę:)
JPbike
| 15:48 poniedziałek, 17 marca 2014 | linkuj Muszę przyznać że w ciągu mojego sześciolecia na bikestats takiej uroczej i mocno rowerowej historii jak ta Twoja to jeszcze nie widziałem :)
ZXG
| 10:29 poniedziałek, 17 marca 2014 | linkuj O nie!!! Miałem takiego samego Reksia! Nawet ta sama lampka, jak z filmu science-fiction :D
Tylko Twój był lekko stuningowany- inna kierownica ;)
mors
| 20:16 niedziela, 16 marca 2014 | linkuj Pięknie, a nawet słit! ;) Najciekawszy wpis od czasów słit foci z morsem. ;D

Ciągle się rozwijasz... co to dalej będzie? ;)
Chociaż w zeszłym roku niemal nie wyjechałaś poza swoje województwo, a dawniej zjeździłaś kawał świata - może już czas na nowe wyzwania? ;)

PS. w cywilnych ciuchach Ci lepiej. ;p
PS2: jeszcze kilka lat nowych wyzwań i możesz pisać książkę - ja już wyczekuję. :)
Arnoldzik
| 16:20 niedziela, 16 marca 2014 | linkuj Nie lubię długachnych wpisów, ale ten przyznać muszę przeczytałem z przyjemnością tudzież zainteresowaniem ;) Też niegdyś chciałem przedstawić moja skromną historię rowerowania, lecz w związku ze skąpą dokumentacją fotograficzną tych dawnych czasów do realizacji jakoś nie doszło. Pozdrawiam bikerkę ;)
ramborower | 14:19 niedziela, 16 marca 2014 | linkuj Fajowe :) pisz dalej :)
klosiu
| 12:21 niedziela, 16 marca 2014 | linkuj Przyjemnie się czyta i ogląda :).
Jurek57
| 11:19 niedziela, 16 marca 2014 | linkuj Tak trzymaj !!! :)
monikaaa
| 10:58 niedziela, 16 marca 2014 | linkuj Urzekła mnie Twoja historia :*
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa omyod
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]