Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi alouette z miasteczka Legnica. Mam przejechane 39831.55 kilometrów w tym 1054.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy alouette.bikestats.pl
  • DST 27.00km
  • Sprzęt Józek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Takie tam;)

Poniedziałek, 12 sierpnia 2013 · dodano: 23.08.2013 | Komentarze 1

W poniedziałek na chwilę do Legnickiego Pola załatwić parę spraw.

A we wtorek pojechałam do kina na horror. Trochę strasznie było wracać tak o północy, ale na szczęście Józek odstrasza złe duchy;)


  • DST 60.70km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Myślibórz

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · dodano: 23.08.2013 | Komentarze 0

Na chwilę do Kaskady obgadać z Łukaszem miejsce kolejnego wypadu. Lajtowym tempem. Jeszcze odczuwam lekkie zmęczenie po Beskidach. Przy pierogach uzgodniliśmy, że jedziemy w piątek w Sudety. Nie mogę się już doczekać:)


  • DST 35.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Beskidy- powrót (dzień 2)

Piątek, 9 sierpnia 2013 · dodano: 23.08.2013 | Komentarze 3

Po 16!! godzinach snu zwlekamy się z łóżek. W nocy było bardzo gorąco i duszno, więc i tak co chwilę wstawałam i brałam zimny prysznic, żeby choć trochę się ochłodzić. Chyba nawet miałam gorączkę. Na szczęście z rana czuję się już zdecydowanie lepiej. Nie muli mnie, ale jestem bardzo osłabiona i jeszcze lekko kręci mi się w głowie. Postanawiamy, że zapuszczanie się dzisiaj w teren nie jest najlepszym pomysłem. Od jutra zapowiadają w dodatku pogorszenie pogody. Z bólem serca, ale niestety musimy odpuścić sobie śmiganie po Rychlebach, na które mieliśmy przeznaczyć dwa dni. A tuż obok zaczynały się już Rychlebskie Ścieżki;/

Bardzo wolnym tempem , bo siły za bardzo nie mam, dojeżdżamy asfaltem 35 km do Kamieńca Ząbkowickiego. Olek jedzie do babci, która mieszka niedaleko na pyszny obiadek, a ja z Jarkiem wsiadamy w pociąg i wracamy do Legnicy.

Podsumowując, bardzo podobała mi się ta wycieczka, zwłaszcza jeśli chodzi o przyjemnie spędzony czas i cudowne towarzystwo chłopaków. Poćwiczyłam sobie trochę technikę jazdy na luźnych kamulcach, zobaczyłam kawałek Beskidów, ładne widoczki, były też i przygody:) Szkoda tylko, że dopadło nas to zatrucie (wirus?), ale tego niestety nie dało się przewidzieć. Za rok pewnie znowu się wybiorę w Beskidy, żeby zdobyć kolejne szczyty i odkryć kolejne, ciekawe ścieżki. A ponieważ odczuwam lekki niedosyt, to już za tydzień szykuję się na kolejny dłuższy wypad. Tym razem coś bliżej Legnicy- Sudety Wschodnie:)

A żeby wynagrodzić brak zdjęć, to na koniec mały bonus w postaci filmiku;) Trochę marudzenia z powodu dwóch nieudanych zjazdów (na pierwszym- nieudany przejazd przez błotną rzeczkę, a na drugim- nie chciałam być kręcona, bo ręce już mnie strasznie bolały;) i trochę radości z powodu udanego. mega sztywnego, trawiastego podjazdu:) Trzeba przyznać, że Jarek nieźle mnie motywuje:)
&feature=youtu.be

  • DST 30.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Beskidy- powrót (dzień 1)

Czwartek, 8 sierpnia 2013 · dodano: 22.08.2013 | Komentarze 9

Uwaga! Teraz trochę dramaturgii, żeby nie było tak wesoło;p

O 5.00 wysiadamy na dworcu w Katowicach. Średnio się wyspałam. Olek idzie kupić bilety, a ja kupuję sobie gorącą czekoladę. Popełniamy jeden poważny błąd. W tym momencie powinniśmy się wycofać i wrócić już do Legnicy. Olek jeszcze trochę źle się czuje, Jarek ledwo kontaktuje, ja jestem niewyspana. Zabrakło wspólnej decyzji. Ostatecznie lądujemy w pociągu Intercity. W środku pięknie, ale za to jak drogo;/ Kolejne 2 godziny snu, a potem kolejna przesiadka w Opolu.

Podczas przesiadki w Opolu ledwo co udaje nam się odnaleźć pociąg do Nysy. Już na dworcu zaczynam się źle czuć. Boli mnie głowa. Muli mnie. Próbuję zasnąć. Kiedy wysiadamy po 10.00 w Nysie i wychodzę na gorący peron (dzisiaj ma być ponad 36 stopni!) czuję się fatalnie!:( Przyszła teraz kolej na mnie. Chłopaki czują się już dużo lepiej… Siadam w cieniu koło dworca i polewam się zimną wodą. Czuję się mega słaba. W głowie mi się kręci, jakbym miała zaraz zemdleć, a na dodatek mam ochotę wymiotować. Wiem jednak, że w takich upałach to nie najlepszy pomysł, bo łatwo można się odwodnić. Rezerwujemy nocleg w czeskim miasteczku Vidnava, do którego mamy jednak 30 km asfaltem. Było to najcięższe 30 km w moim życiu! Cięższe niż podjazd na Śnieżkę, Karkonoską, itp. Co chwilę przerwa w cieniu. Wlekliśmy się chyba tak z 4 godziny! Niewyspanie, zatrucie i jeszcze upały tylko pogarszały moje samopoczucie. Padła propozycja powrotu na dworzec, ale wolałam już dzisiaj gdzieś przenocować. Nie chciałam już się tłuc pociągami.
W końcu po 30 km prawdziwej męczarni udaje mi się dowlec do Vidnavy. Dostajemy ładny, dosyć tani pokoik 4-osobowy. Wreszcie mogę zwymiotować;) Czekałam na to całą drogę! Wyglądam jak zombie. Biorę zimny prysznic i padam na łóżko. Na szczęście jest ogromne i ma wygodny materac. Momentalnie zasypiam. To był bardzo męczący dzień…

Zdjęć brak, bo nie było czego i kogo fotografować;p
Kategoria Inne góry


  • DST 111.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Beskidy- dzień 4

Środa, 7 sierpnia 2013 · dodano: 21.08.2013 | Komentarze 8

Kategoria Inne góry, Ponad 100


  • DST 18.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Beskidy- dzień 3

Wtorek, 6 sierpnia 2013 · dodano: 20.08.2013 | Komentarze 5

Dzisiaj czas na regenerację. Widok z okna mamy piękny. Od razu przyjemniej się wstaje, mając taki piękny wschód słońca za oknem:)



Po śniadaniu odczuwam dziwne zawroty głowy. Nie wiem, czy to od słońca, czy mocnej kawy na sporej wysokości. W każdym bądź razie postanawiamy, że dzisiaj robimy sobie lajtowy dzień. Wyjeżdżamy ze schroniska...



...i jedziemy na Czoło Turbacza. Przejeżdżamy przez urokliwą, górską halę, gdzie pasą się owieczki:



Czasem aż trudno przejechać:)



Ja oczywiście muszę sobie zrobić zdjęcie z owieczkami:)



Następnie wracamy pod schronisko. Jemy ciasto jagodowe, które popijamy jagodowym kefirem.

Robię sobie też sweet focię z konikiem polnym:)



Zdobywamy w końcu szczyt Turbacza, o którego istnieniu jeszcze wczoraj nie wiedzieliśmy. Okazuje się, że znajduje się tylko 27 metrów wyżej:)






Mimo to, podjazd jest całkiem fajny i ma ciekawe odcinki techniczne po kamieniach i korzonkach. Tak nam się podoba, że podjeżdżamy go dzisiaj jeszcze kilka razy aż do zachodu słońca:)





Raz robię też z Olkiem zjazd ze szczytu czerwonym szlakiem, który na dole krzyżuje się z czerwonym rowerowym. Jest to wąski singiel, z dużą ilością ostrych zakrętów, uskoków. Do tego pięknie wyeksponowany.Przez cały zjazd możemy podziwiać piękną panoramę Beskidów na tle zachodzącego słońca. Bajka!:)

Na jednym z uskoków prawie zaliczam lot przez kierownicę- udaje mi się zeskoczyć z wysokiego korzenia, ale niestety przednie koło podczas lądowania uderza w kamień, którego wcześniej nie zauważyłam;/ Na szczęście rower się przewraca, a mi udaje się jakoś uratować przed glebą. Olek każe mi zjechać jeszcze raz. Usuwamy kamyczek i tym razem już dość zgrabnie zeskakuję:) Kolejne uskoki idą mi dość dobrze. Ale i tak muszę nad tym jeszcze spoooro popracować. Robię też po raz pierwszy podwójny uskok. Przy drugim lądowaniu już tak mocno mnie dociska, że ciężko już mi jest,aby utrzymać się na rowerze- ale udaje się:)

Jak widać można się na tym szlaku nieźle rozpędzić:)





Świetnie się bawimy aż do nastania zmroku. A potem jemy sobie kolację przed schroniskiem. Trzeba już pożegnać się z Beskidami. Jutro wracamy do Krakowa.


  • DST 56.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Beskidy- dzień 2

Poniedziałek, 5 sierpnia 2013 · dodano: 14.08.2013 | Komentarze 5

Zaczyna świtać. Ognisko przygasa. Powoli budzimy się. Przez te 2 godziny naprawdę spałam! I nawet coś mi się przyśniło. Chyba jakiś koszmar, że śpię w lesie..a nie to jednak nie sen:)



Rano jest jednak chłodno. Zaczynam się telepać z zimna. Kucam i ogrzewam się przy żarze z ogniska. Olek jeszcze smacznie śpi:)



A tak wyglądał nasz parawan:)



Pakujemy manatki i zaczynamy…..podchodzić. Na szczęście krótko, bo już po chwili jesteśmy na szczycie. Słońce wychodzi i zaczyna powoli już przygrzewać. Zapowiada się kolejny, upalny dzień. Trasa aż do samego Jordanowa okazuje się praktycznie w całości przejezdna.



Zjeżdżamy, podjeżdżamy. Po godzince już jesteśmy we wsi. Na rynku kupuję banany. Robimy też postój pod piekarnią galicyjską, gdzie sprzedają domowe wypieki- bardzo tanie i smaczne. Kolejna przerwa pod cukiernią na kawę. A potem jeszcze zakupy w Biedronce.

W końcu wjeżdżamy w teren, gdzie zaczyna się szlak na Luboń Wielki. Najpierw czeka nas trawiasty podjazd. Potem wbijamy się do lasu, gdzie możemy odpocząć od ostrego słońca. Przez dłuższy czas podjeżdża się super. Dojeżdżamy do przełęczy, na której Jarek nam ucieka, bo zjadł za dużo gumijagód;)

Sama końcówka podjazdu na szczyt Lubonia, to niestety moje „kochane” kamulce, które i tym razem są nie do podjechania;/ Wprowadzamy rowery przez jakieś pół godziny. Ale w końcu moim oczom ukazuje się szczyt! Ostatnie metry mogę już pokonać w siodle:)



Na szczycie Lubonia wieje przyjemny wiaterek. Widoczki też pierwsza klasa. Jemy żurek, pijemy colę. I szykujemy się na zjazd..

Początkowo jest ostro, ale jakoś cisnę w dół. Chłopaki szybko mi odskakują. Zjazd robi się coraz trudniejszy. Dużo sypkich kamieni albo głębokie wyrwy w ziemi. Częściej się wypinam. Czasem sprowadzam rower. Końcówka jest bardzo fajna i szybko zjeżdżam już do samej Rabki, gdzie pod sklepem robimy sobie przerwę na colę i lody.

W Rabce zjeżdżamy na polną drogę. Zatrzymujemy się nad rzeką Rabą, żeby wyczyścić nasze rowery.



A teraz czeka nas trawiasty podjazd. Naprawdę ostry! Ledwo podjechałam. Zajechałam się mocno, ale warto było:) Następnie robimy podjazd leśnym singielkiem:





Wyjeżdżamy z lasu i polną drogą ponownie zjeżdżamy do Rabki. Kolejna przerwa pod sklepem na colę i lody. Odnajdujemy niebieski szlak i ponownie wbijamy się na polne ścieżki.

Kolejny trawiasty podjazd, ale już nie taki stromy:



Niestety po chwili gubimy niebieski szlak. W końcu Olek odnajduje właściwą ścieżkę. Jedziemy sobie przez dłuższy czas po lesie, kiedy nagle Jarek orientuje się, że....to nie jest niebieski szlak, tylko zielony! Olek jest daltonistą i trochę nas zmylił, a ja mam żółte szkła w okularach i nie wyprowadziłam go z błędu;)

Żeby wrócić na niebieski szlak musielibyśmy nadrobić sporo kilometrów. Nie mamy za wiele czasu, jeśli chcemy dzisiaj spać w schronisku. Kolejna noc w lesie trochę już nas przeraża;) Jarek proponuje czerwony szlak rowerowy! , który prowadzi szczytami już na Turbacz. Jestem za!:) Mam już dość niebieskiego szlaku, z którym wreszcie rozstajemy się na dobre.

Początkowo jedziemy żółtym, a potem zielonym szlakiem pieszym. Fajnie się podjeżdża i tylko czasami trzeba prowadzić rowery.




Już po chwili docieramy do schroniska Stare Wierchy. Jak widać humory dopisują:)



Pod schroniskiem zobaczyłam tego ślicznego szczeniaczka. Jest tak słodki, że wrzucam więcej zdjęć:D







Teraz nas czeka super ścieżka! Czerwony szlak rowerowy jest cudowny! Jedzie się szybko i bez większego wysiłku. Single przez las, szutrowe drogi, korzonki, kamienie- cud, miód i orzeszki:) Piękna trasa na koniec dnia.

A jak przyjemnie się podjeżdża-bez żadnego wypinania:)





Takie kamyczki, to mogę podjeżdżać:)



Pod koniec poziom endorfin jest już tak wysoki, że próbuję się ścigać z Jarkiem.

Łydka Jarka...



vs. łydka Bożenki:p



Wyścig z Jarkiem oczywiście przegrałam. Ale, ale...nie wszystko stracone:) Kiedy sprawdzamy mapę, mija nas para rowerzystów na wypasionych fullach: dziewczyna i chłopak. Oczywiście nie wytrzymuję i już po chwili cisnę, żeby ich dogonić. Po chwili wyprzedzam dziewczynę. Cisnę już na maksa i nawet nie obieram sobie żadnej ścieżki-jadę najszybszą, najkrótszą trasą. Przy takiej prędkości bez problemu pokonuję wszystkie przeszkody. Po chwili doganiam już gościa i równo z nim dojeżdżam do schroniska pod Turbaczem. Jarek z Olkiem dojeżdżają po chwili i patrzą na mnie rozbawionym wzrokiem. W sumie nie wiem, po co się ścigałam. Ale fajnie było:) Adrenalina zadziałała, a ja szczęśliwa dojechałam pierwsza na szczyt:) A tam w oddali widać Tatry:)



W schronisku pod Turbaczem mamy już zaklepany nocleg. O jak fajnie!:) Na kolację wcinam pierogi i pyszną zupę borowikową z kluskami lanymi. Mniam!:) Jeszcze tylko szybki, letni prysznic ( w końcu!:) i mogę spokojnie zasnąć w łóżku:D Dzisiejszy dzień zaliczam do baaardzo udanych:)



A na koniec ślad GPS:

Opis linka
Kategoria Inne góry


  • DST 54.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Beskidy- dzień 1

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · dodano: 12.08.2013 | Komentarze 13

Przed 7.00 pobudka. Pakujemy plecaki i w drogę! Jeszcze chwila na przegląd rowerów. A ja w tym czasie prezentuję plecak Olka z suszącymi się majtaskami:)



W Skawinie rozpoczyna się Galicyjski Szlak Enduro im. Kazimierza Nowaka: Opis linka.

Jest to właściwie niebieski szlak pieszy przechodzący przez wiele beskidzkich szczytów . Na trasę namówił nas Olek, który ostatnio zamienił swojego ht na fulla.

Na rynku w Skawinie robimy sobie pyszne kanapeczki z pasztetem i pomidorem. A w sumie to robi je Jarek (bo jest tylko jeden nóż);p



Jedna dla Bożenki:)



I jedna dla Olka- w końcu się doczekał:)



Gołąbek też dostał piętkę:)



Jeszcze szybki poranny prysznic;)



Potem szukamy szlaku, który powinien zacząć się gdzieś w centrum. Nie jest to jednak takie proste i dopiero po 2 godzinach odnajdujemy szlak;/
Już na początku jesteśmy trochę rozczarowani. Szlak prowadzi przez zalesione pagórki albo ostre chaszcze, na których atakują nas chmary komarów. Po raz pierwszy testujemy olejek z trawy cytrynowej i muszę powiedzieć, że naprawdę działa!:)

Jarek smaruje nie tylko kanapki pasztetem, ale też rowerzystki olejkiem cytrynowym;)



Na trasie jest może tylko kilka przyjemnych fragmentów. Na przykład taki przejazd przez błotny strumyczek:)



Jak na razie ta część Beskidów bardziej przypomina mi nasze Chełmy.
Szlak jest kiepsko oznakowany. Co chwilę go gubimy. Mapa Beskidów, którą mamy obejmuje trochę dalszy obszar., więc jesteśmy zdani tylko na miejscowe oznaczenia. Na skrzyżowaniach w lesie musimy się rozdzielać. Każdy jedzie w inną stronę i szuka właściwej ścieżki. Tracimy na tym mnóstwo czasu. Jest już południe, a my przejechaliśmy zaledwie 20 km!!

Pod sklepem w Krzywaczce robimy sobie przerwę na zimną colę i lody. Olek sprawdza piszczący amor, a my rozmawiamy z miejscowym, stałym bywalcem sklepu.

Oto ciekawszy wyrywek rozmowy:
- Hej chłopaczki!! Dokąd jedziecie?
- A chcemy pojeździć sobie po górach.
- Ale w taki upał k… to mordownia k….. Jedźcie chłopaki, jedźcie i wracajcie cali. I żebyście kapcia k… nie złapali!

A tak uczestniczyłam mniej więcej w tej rozmowie;)



Przyjemnie się rozmawiało, ale trzeba dalej jechać. Odnajdywanie szlaku nadal sprawia nam sporo trudności i zabiera mnóstwo czasu.. Niestety już w kolejnej wsi- Sułkowicach szlak nagle się urywa. Krążymy w mieście i za miastem. Kolejna godzina stracona, a szlaku dalej nie ma! ;/ W końcu postanawiamy, że ciśniemy 35 km asfaltem aż do Jordanowa. Przez wieś przebiega niebieski szlak, a nasza mapa obejmuje już ten obszar.

Po przejechaniu zaledwie kilku kilometrów, na szczycie asfaltowego podjazdu odnajdujemy niebieski szlak! Całe szczęście, bo miałam dość jazdy na tej rozgrzanej patelni. W lesie jest tak przyjemnie i w miarę chłodno. Niestety zaczyna mi się kręcić od tych upałów znowu w głowie. Albo za mało wypiłam dzisiaj. W sumie tylko jeden bidon…

Sam podjazd na Bańkowską Górę jest już ooostry. Nie dość, że mega sztywny, to jeszcze gęsto usiany wielkimi, sypkimi kamolami. Może i jest to szlak enduro, ale zdecydowanie nie na nasze rowery.





Szybko przegrywam z kamieniami i do szczytu muszę już pchać rower. Zdecydowanie wolę podjeżdżać, dlatego niesamowicie wlokę się z rowerem. Jarek schodzi po dłuższej chwili do mnie i na samą górę pomaga mi wepchać Cuba, bo tak musieliby czekać na mnie z Olkiem z pół godziny dłużej..

Czasem trafią się fajne odcinki- jak np. przejazd przez strumyczek:)



Kolejny podjazd (pod Koskową Górkę) idzie mi już zdecydowanie sprawniej. Podjeżdżam na szczyt bez ani jednego wypięcia i jestem bardzo dumna z siebie i zadowolona, że nie musiałam wprowadzać:) Oczywiście dlatego, że na ścieżce było więcej stabilnych kamieni, na których tak mną nie rzucało.






Na szczycie Koskowej Górki podziwiam piękny widoczek na Beskidy i pasmo Tatr.



Potem czeka nas mega przyjemny i dość szybki zjazd, na którym Jarek zalicza glebę;)



Kolejny podjazd. Kolejne rozczarowanie. Kolejne kamienie. Kolejne wypięcie. I kolejne podprowadzanie. Moja cierpliwość zostaje wystawiona na próbę;) Podprowadzamy rowery chyba z pół godziny. Kiedy dochodzimy na szczyt, słońce już nisko świeci. A my nie wiemy nawet, gdzie będziemy dzisiaj spać….

Zjeżdżamy do Skomielnej Czarnej. Zjazd też niestety okazuje się częściowo nie do zjechania;/ Olka rower ładnie połyka kamienie i może elegancko cisnąć w dół. Moje ręce niestety nie wyrabiają. Bolą mnie zwłaszcza dłonie od zaciskania hamulców. Kierownica lata mi na wszystkie strony. Momentami niestety muszę sprowadzać, albo robić co chwilę przerwę.

Nie ma co- na tym zjeździe normalnie "szaleję";p



We wsi robimy sobie przerwę pod wesołą zagrodą z danielami, kozami i owcami. Żeby dojechać do Jordanowa musimy pokonać jeszcze jeden spory szczyt, a jest już po 19.00. Zaczyna się ściemniać, a my nie mamy picia i jedzenia. Jarek, który jest najmocniejszy w ekipie, wykłada rzeczy z plecaka i sam zjeżdża 3 km do następnej wioski na zakupy. A my z Olkiem sobie odpoczywamy ;)

Niedługo nadjeżdża Jarek z całymi siatami zakupów. Pepsi, chipsy, ciastka, woda, jest nawet kiełbaska i keczup! :) Full wypas.

Dochodzi powoli 21.00, a my dalej stoimy przy danielach i zastanawiamy się, co robić. Szukamy w Internecie noclegów i dzwonimy do najbliższych miejscowości. Wszyscy odłączają specjalnie telefony! Idę więc z Olkiem jeszcze do okolicznego domu, zapytać się miejscowych o jakiś nocleg. Nikt specjalnie się nami nie przejmuje, a jedna kobieta nawet mówi, że owszem- noclegi ma, ale na jedną noc to jej się nie opłaca. Niezbyt gościnni ludzie są w tych okolicach;/

Zwierzęta też nie są zbyt sympatyczne- nawet jelonek nam język wystawił;)



Nie pozostaje nam nic innego jak „kibel”- czyli nocleg pod drzewem bez śpiwora i namiotu. Włączamy latarki i zaczynamy podprowadzać rowery, bo ścieżka znowu nie nadaje się do jazdy;/ Znowu opóźniam chłopaków, bo podchodzenie nie jest moją mocną stroną. Na szczęście Olek przychodzi mi z pomocą i wpycha też mój rower.

W lesie, na środku ścieżki postanawiamy rozpalić ognisko. Znosimy kamienie. Robimy sobie posłanie z igieł świerkowych. Jarek wznieca ogień za pomocą krzesiwa. Pieczemy nawet kiełbaski. Obżeramy się chipsami. Jest git:)



A potem kładziemy się na ziemi. Ja oczywiście zajmuję najlepsze miejsce, czyli w środeczku:) Plecak pod głowę. I nawet udaje się zasnąć:)



Jeszcze jedno zbliżenie na nasze posłanie:)


Niestety…Około północy zrywa się wiatr i zaczyna kropić. Nad nami słychać grzmoty. Tylko nie to!! Burza. Na szczęście szybko przechodzi i nie jest zbyt gwałtowna, ale temperatura i tak znacznie spada, a wiatr wieje już do rana. Przesuwamy nasze legowisko bliżej ognia. Jarek robi prowizoryczną osłonę od wiatru z liści i swojego roweru. Znowu robi się cieplej i przyjemniej. Ponownie zasypiamy.. Trzeba przyznać, że mieliśmy dzisiaj niezły survival:D

A tutaj ślad gps:

Opis linka
Kategoria Inne góry


  • DST 29.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Beskidy- dojazd

Sobota, 3 sierpnia 2013 · dodano: 11.08.2013 | Komentarze 5

Pobudka po 6.00. Szybkie śniadanko. Kawka. Kanapeczki. Powoli jadę na dworzec, gdzie spotykam już Jarka. 7.15 a Olka jeszcze nie ma. Dzwonię. Mówi, że zaraz będzie. Wydaje mi się jednak, że miał coś dziwnie zaspany głos. Po chwili nadjeżdża pociąg. O 7.29 ruszamy do Krakowa. Kiedy pakujemy do ostatniego wagonu rowery, nadjeżdża zdyszany i ledwo żywy Olek. Okazuje się, że ...zaspał!! Dobrze, że zrobiłam mu pobudkę:) W 15 minut ubrał się i dojechał 3 km na dworzec (przy okazji przejeżdżając wszystkie skrzyżowania na czerwonym świetle;).

Pociąg rusza. Na szczęście bez żadnych przesiadek mamy 7 godzin do Krakowa.

W naszym przedziale jest całkiem sporo rowerów:



Gramy sobie w karty, żeby czas szybko minął.Początkowo jedzie się przyjemnie. Z każdą godziną robi się jednak coraz cieplej. Ostatecznie temperatura w przedziale skacze w południe do 43 stopni. Dodatkowo robi się strasznie duszno. Sauna gratis;)

Początkowo próbuję to przespać i całkiem dobrze mi to idzie (zwłaszcza, że spałam w nocy tylko 4 godziny;)



Potem jest już jednak tak gorąco, że zaczynam się dusić, a pot spływa ze mnie strumieniami. Woda też już ochłody nie daje, bo jest ciepła jak zupa;)



Wietrzenie brzuchów też nic nie daje;)



W końcu po 14.00 wysiadamy na dworcu w Krakowie. Pomimo upału na zewnątrz jest o wiele przyjemniej, bo przynajmniej można oddychać:)

Trochę wody dla ochłody na peronie- mamy niezłą zabawę:)



Po wjeździe na rynek, okazuje się, że właśnie odbywają się tutaj zawody Tour de Pologne, a dokładnie czasówka.





Strasznie nas zmęczyła ta jazda pociągiem. Ja się odwodniłam, a od tej duchoty zaczęło mi się kręcić w głowie. Postanawiamy więc, że dzisiaj nie wbijamy się już w teren. Rezerwujemy nocleg. Najpierw jemy lody w McDonaldzie, a potem pijemy browary w ogródku z widokiem na wyścig.

Oczywiście trzeba też pozwiedzać Wawel:)







Trochę lansu na Wawelu;p



A pod wieczór ciśniemy już asfaltem do Skawiny, skąd zaczyna się nasz właściwy szlak i gdzie zaklepaliśmy na dzisiaj nocleg.


  • DST 32.00km
  • Sprzęt Józek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wakacje na wakacjach:)

Piątek, 2 sierpnia 2013 · dodano: 02.08.2013 | Komentarze 1

Wakacje w sumie mam już od 1 lipca, ale w końcu szykuje się konkretny, bo tygodniowy wypad:D Miały być Alpy, ale ostatecznie zmieniłam plany. W Alpy pojadę za rok, a teraz śmigam z chłopakami w Beskidy:)

Właśnie skończyłam się pakować. Tak wygląda mój (minimalistyczny?) bagaż;)



Plecak po spakowaniu waży 4 kg, więc nie jest tak źle. Dobrze, że się trochę wycieniowałam po zimie (schudłam ponad 5 kg:D ), to teraz lżej będzie;)



Dystans uwzględnia jazdę po mieście. Zakupy. Dojazd na myjnię, żeby Cube lśnił podczas wypadu, itp.