Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi alouette z miasteczka Legnica. Mam przejechane 39831.55 kilometrów w tym 1054.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy alouette.bikestats.pl
  • DST 27.00km
  • Podjazdy 1500m
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bikepacking w Alpach- Transalp dzień 9

Czwartek, 17 lipca 2014 · dodano: 03.09.2014 | Komentarze 17

Dzień próby. Dzisiaj wszystko się okaże. Od samego rana włącza mi się lekki stres i podekscytowanie. Wielka niewiadoma. Musimy się przebić do Włoch przez pasmo trzytysięczników.  Nie wiemy, czy jest to możliwe. Trasa na mapie jest oznaczona przerywanymi liniami jako szlak dla średnio zaawansowanych piechurów. Spodziewam się, że może być ekstremalnie. Pewna jestem, że będzie ciężko. Ale zaryzykować warto, bo....być może za rogiem czai się przygoda?  Jeśli wypad nie wypali- będziemy musieli się cofnąć aż do Solden, czyli stracimy ze dwa dni na dojazd asfaltami.....  
Teraz już wiem, że wypad ten na długo zapisze się w mojej pamięci. Będą łzy, będzie ból, ale o tym za chwilę.....Przygotujcie się na dramtic story telling:)

Ruszamy skoro świt. Żegnamy zaspane jeszcze miasteczko. 



Chwilę tracimy na poszukiwania właściwego szlaku, a kiedy w końcu go odnajdujemy....



Zakaz wjazdu dla rowerów!! ;/ Tej opcji nie braliśmy pod uwagę. Słyszałam, że w Austrii mandaty są całkiem spore.......ale nie należę do osób, które stosują się sztywno do tego typu zakazów:) 
Zaraz po wjeździe na ścieżkę mijamy grupę emerytów. Jeden z dziadków zagaduje do mnie po francusku. Tutaj nie wolno wjeżdżać na rowerze. Tam był zakaz!- poucza mnie. Wzruszam ramionami, udaję, że nie kumam i jadę dalej. 

Kolejne spotkanie na szlaku. Tym razem na drogę wychodzi nam stado źrebaków. Są bardzo zaciekawione naszymi torbami:) Temu jednemu bardzo posmakował pasek:)



Po chwili szlak przemienia się w PRZEPIĘKNY, bajeczny singiel. Jest to najpiękniejsza trasa, jaką kiedykolwiek jechałam! 



Wąziutka, kręta ścieżka wije się po zboczach skalnego kanionu, a w dole....kilkusetmetrowa przepaść i rzeka! Niesamowite!:) Czasem aż strach przejeżdżać:)







Gdzieś po drodze- przeprawa przez rzekę:)



Czasem warto złamać zakazy:) Ścieżka nie dość, że pięknie położona, to jeszcze w 90% przejezdna:)

W oddali widać już schronisko Martin-Bush-Hutte (2500 m.n. p.m ). Postanawiamy zejść z rowerów i podprowadzić je kawałek. Gdyby, ktoś się przyczepił, będziemy trzymać się wersji, że przecież nie jechaliśmy....



Pod samo schronisko jednak nie podjeżdżamy i odbijamy szybko w stronę włoskiej granicy. 
 
Po chwili singiel totalnie zmienia swoje oblicze na bardziej....piekielne:) Robi się niebezpiecznie. Najpierw czeka nas zjazd, a właściwie to zejście po dużych kamieniach z poręczami. Dobrze, że Jarek czasem mi pomaga, bo nie wiem, czy sama bym sobie poradziła ze znoszeniem roweru:





Kolejny przejazd przez mostek.......



To co zeszliśmy, musimy teraz wprowadzić. Czeka nas długie podejście na górę, bo o jeździe praktycznie nie ma mowy. Nie lubię podprowadzać roweru. Mała jestem, nie mam dużej siły w rękach i męczę się przy tym o wiele bardziej niż podczas jazdy.  Ale nic nie mówię. Zaciskam zęby. Teraz nie ma odwrotu. 

Dochodzimy już do końca górki. Po drodze był krótki, przejezdny odcinek, na którym ....Jarek złapał kapcia! Wcześniej jeszcze podczas znoszenia po kamieniach roweru- przerysował sobie dość mocno amor... Przerwa na zmianę dętki. Nie tylko Jarek ma problemy ze sprzętem, ja również. Z jednego pedała wypadła mi gdzieś po drodze śrubka. Teraz lewy but wpina mi się tylko od jednej strony, co trochę utrudnia jazdę w terenie..



Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej. Niestety, singiel chociaż już nie pnie się tak ostro pod górę, to nadal jest bardzo kamienisty. Jazda po nim (przynajmniej w moim przypadku) wygląda tak: kilka metrów podjazdu- kilka metrów wprowadzania, i tak dalej.....

A w oddali widać już lodowiec. I jakieś schronisko na górze. Czy to tam będziemy podjeżdżać? Jak w takim razie pokonamy ten śnieżny odcinek?



Jarkowi na trasie idzie o wiele lepiej. Nie dość, że daje radę na trudnych sekcjach technicznych, to jeszcze wprowadza rower o wiele szybciej... Sam pewnie obróciłby tę trasę dwa razy szybciej. Daję jednak z siebie wszystko. Jestem skupiona i zawzięta. Czasem Jarek pomaga mi podprowadzić rower, żeby było szybciej, po czym biegnie po swój i dogania mnie po chwili... 





Widoczki oczywiście zapierają dech w piersi. Lodowiec w tle. Skalisty teren. Widać, że jesteśmy już na sporej wysokości..



Po drodze spotykamy starszą turystkę. Mówi, że nie widziała na szlaku żadnych rowerzystów ( A to ci niespodzianka! ;) i że ścieżka w pewnym miejscu jest bardzo niebezpieczna. Dziękujemy za informację, ale oczywiście trochę ignorujemy to ostrzeżenie. Na pewno nie jest tak źle..... Błąd. Wkrótce docieramy do miejsca, o którym opowiadała nam kobieta. Kiedy wychodzę zza zakrętu, moje serce zaczyna mocniej bić. Zatrzymuję się i czekam na Jarka. Już wiem, że kobieta nie przesadzała. Ścieżka w tym miejscu jest naprawdę ekstremalna. Najpierw trzeba przekroczyć dość spory, wartki strumień, potem przejść po oberwanym, krzywym mostku,ale najgorsze to... przebicie się przez śnieg. Na zdjęciu tego może nie widać, ale tam ....nie ma ścieżki! ... Trzeba przejść po śniegu bardzo stromym zboczem. A w dole...przepaść!!

Nachodzą mnie czarne myśli. Nie jest dobrze. Wyczuwam zagrożenie. Jarek bierze ode mnie rower i zaczyna przeprawę. Chcę mu pomóc, ale nie pozwala mi. Każe stać i trzymać aparat. Ręce mi się trzęsą, ale nagrywam wszystko. 



Zacieszam za każdym razem, kiedy Jarek pokonuje kolejne przeszkody.



Już tylko kawałek, już nie daleko- szepczę bardziej do siebie. I w pewnym momencie....Jarkowi obsuwa się noga na śniegu! Widzę, jak leci ... Jaaareeek!!!!!!! Okrzyk przerażenia rozlega się po okolicy i odbija echem od skał...



Na szczęście Jarek zatrzymuje się kawałek niżej na śniegu. Ale ja nie wytrzymuję już całego tego stresu i rozklejam się. Zawsze staram się być twarda w takich sytuacjach, ale nie kiedy to innym może stać się coś złego... Łzy spływają mi po policzkach. Jarkowi udaje się przejść ten trudny odcinek do końca. Kładzie mój rower w bezpiecznym miejscu i wraca do mnie. Przechodzę szybko na drugą stronę, w ogóle nie zważając na oberwany mostek czy śnieg. Nie boję się o siebie, tylko....jeśli Jarek miał takie problemy z przeniesieniem mojego, lżejszego roweru, to jak sobie poradzi ze swoim? Ogarnia mnie przerażenie. Zaczynam mocniej płakać. Mówię Jarkowi, że możemy przecież zawsze zawrócić. Na dole płynie rzeka. Może tamtędy też da się przebić? A może rozkręcić by tak rower i przenieść go w częściach? Kilka razy oferuję pomoc, ale Jarek jest stanowczy. Mam się nie zbliżać i dalej nagrywać. W końcu daję za wygraną, ocieram łzy i łapię za aparat. Wyciszam się i rejestruję uważnie każdy krok Jarka.

Strumień i mostek już za nim....Ufff....



Teraz pora na najgorszy odcinek. Zamieram...Jarek tym razem wziął się na sposób. Zamiast nieść rower- wbija go w śnieg, tworząc taką jakby zaporę.



Jeszcze ostatnie metry....I udało się!!! Najgorsze już za nami!:) Ponownie się rozklejam. Ale tym razem są to łzy szczęścia:)



Było naprawdę hardcorowo... Dalej pniemy się w górę. Kamienisty singiel wije się i wije....bez końca. Robi się coraz później, a szczytu jak nie ma, tak nie ma.. Po drodze spotykamy sympatycznego Belga. On też nie wie, ile jeszcze zostało do szczytu. Wyciąga zegarek i mierzy wysokość. Jeszcze 200 metrów. Niby niewiele, ale w takich warunkach, z częstym wnoszeniem roweru po kamieniach...to też i nie tak mało... Na szczęście okazuje się, że nie musimy przejeżdżać przez lodowiec, który widzimy po drugiej stronie. To inne schronisko- położone na 3 tys. metrów. Tyle dobrze:)

Ale zaraz, zaraz....!! Co to?? Czyżby to było już schronisko? :)) Moja radość jednak jest przedwczesna. To tylko schron. Za opłatą turyści mogą sobie wynająć taki domek...  Fajnie tak, mieszkać sobie na końcu świata. Idealne miejsce do pisania książek, albo...postów na bloga:) Ruszamy dalej...



Przeprawiamy się przez szeroką, ale na szczęście płytką rzekę. Przed nami kolejne skały. Nachodzą mnie czarne myśli. Ta droga chyba nigdy się nie skończy, a w dodatku  znowu zrobi się ekstremalnie..Na szczęście to tylko pierwsze wrażenie. Ścieżka przechodzi obok skał. Dojeżdżam do zakrętu....i oczom nie wierzę! Widzę jakiś dach. To musi być schronisko! Tak mnie to cieszy, że rzucam rower na ziemię i biegnę do Jarka, krzycząc, że dotarliśmy już na miejsce:)

Jeszcze tylko ostatnia prosta. Singiel znika, a my do celu dojeżdżamy szeroką, wyrobioną przez ratraki drogą, która prowadzi z innego schroniska.



Huura! Szczyt zdobyty! Znajdujemy się na wysokości 2842 m. n. p.m. A za mną już włoskie Alpy:) Udało nam się przekroczyć granicę! Czuję się trochę jak nielegalna imigrantka:) Co ciekawe, od strony włoskiej zakazu dla rowerów nie ma:)





Wchodzimy do schroniska Schöne-Aussicht-Hütte (Rifugio Bellavista) , żeby zjeść coś ciepłego. Przez całą drogę marzyłam o spaghetti. Myślałam już, że to będzie włoskie schronisko. Ale jednak nie. Chociaż jesteśmy już teoretycznie we Włoszech, to ośrodek należy do  Austriaków. Ludzie  tutaj zabawnie na nas spoglądają- z lekkim rozbawieniem i niedowierzaniem. Pewnie dawno nie widziano tutaj żadnych rowerzystów. Do schroniska nie można wjechać autem. Żywność transportują tutaj wyciągiem. 

Niestety, jest już po 18.00 i kuchnia zamknięta!:( Zamawiamy piwo, ciasto, oraz kiełbasę i jakiś chlebek... Ciasto bardzo dobre, ale na kiełbasie i pieczywie idzie zęby połamać;/ - takie twarde i suche. Pewnie specjał górskich pasterzy, którzy wychodząc na wypas owiec muszą zabrać ze sobą coś, co nie psuje się tak szybko.... Wysiłek jednak zrobił swoje, jestem tak głodna, że nie narzekam:)



Po "wypasionym" obiedzie pora ruszać dalej. Tylko...Hmm..No właśnie. Którędy by tu zjechać? W schronisku spotykamy ponownie sympatycznego Belga. Razem z nami siedzi nad mapą. O zjeździe pieszym szlakiem nie ma mowy.  Wygląda bardzo ekstremalnie, aczas już nas goni. Niedługo zacznie zachodzić słońce. Robi się zresztą już coraz chłodniej. W oddali widać jakąś szeroką, wyrobioną przez ratraki drogę...Ale dokąd ona prowadzi?? Nagle Belg przypomina sobie, że w schronisku jest przewodnik górski. Podchodzimy do niego i pytamy się, czy da radę zjechać tą drogą do Włoch. Możecie zjechać, ale ta droga jest bardzo stroma- ostrzega. Nie szkodzi, my przyjechaliśmy tutaj z Ventu. I wtedy przewodnik oraz jego koledzy wybuchają gromkim śmiechem. To chyba tłumaczy wszystko:)

Pora na zjazd. Machamy belgijskiemu koledze na pożegnanie i prujemy w dół.



Chwilę musimy przebijać się przez błoto pośniegowe.....



.....i mokry śnieg. Kawałek musimy przeprowadzić rowery. Po chwili moje buty są już całe przemoczone......



.....ale szybko się rozgrzewam. Przewodnik miał rację. Zjazd okazuje się naprawdę stromy. Coś ok. 35 %. Początkowo zjeżdżam bez większych problemów. Trzeba być jednak bardzo ostrożnym, bo nawierzchnia jest bardzo sypka.






Przez drogę przebiegają nam świstaki, a przed nami już włoskie szczyty:)



Jesteśmy już coraz bliżej. Jesteśmy też zmęczeni po dwóch intensywnych przecież dniach. W takich momentach łatwo o błędy. Wkrada się radość i ucieka koncentracja. W oddali widać już miasteczko. Zjeżdżam dość szybko, ale kiedy naciskam na hamulce, czuję, że prawie nic nie hamują...Ręce już mnie bolą od naciska klamek, chcę na chwilę zatrzymać się i odpocząć. No i popełniam błąd, który przepłacam glebą. Jest za stromo. Ląduję na szorstkiej drodze. Na szczęście kończy się tylko na lekkich przetarciach. Gubię też latarkę ( o tym dopiero dowiem się na drugi dzień). Było za sztywno na postój. Nigdy nie zjeżdżałam po tak  stromej nawierzchni. Myślimy, że miała spokojnie z 40% a może nawet i 45%.



Nie chcę już ryzykować przed końcem dnia. Do wioski został nam ok. 1 kilometr. Sprowadzam więc rower. Ale nawet na zejściu, co chwilę wpadam w poślizg. Rower z zaciśniętymi klamkami i tak obsuwa się w dół. Jarek postanawia mi towarzyszyć. Zresztą może to i dobrze, bo droga kończy się mocnym zakrętem, na którym hamowanie z pewnością zakończyłoby się glebą.



Wreszcie,tuż po zachodzie słońca docieramy do wyludnionego włoskiego miasteczka Kurzras. Jeszcze chwilę spędzamy w centrum informacji turystycznej szukając jakiś pomocnych mapek, dzięki którym będziemy mogli zaplanować dalszą trasę.



Rozbijamy się kawałek dalej za miasteczkiem, w przyjemnym świerkowym lasku. Zasypiam zmasakrowana ale i mega szczęśliwa. Jutro pora na odpoczynek!:)

Mimo wszystko to był bardzo udany dzień- piękny i niebezpieczny zarazem, czyli połączenie idealne:) Może to było i trochę nierozsądne z naszej strony, ale takie akcje wspomina się do końca życia. Moja alpejska przygoda. Już na samym szczycie wiedziałam, że warto było się pomęczyć dla takich wspomnień i wiem, że nigdy nie przestanę szukać mocnych wrażeń, który tylko dodają skrzydeł i popychają ku nowym wyzwaniom. Bo kiedy tylko adrenalina i cały stres opadnie, endorfiny szaleją, a poziom szczęścia urasta do niewyobrażalnych rozmiarów:) 

A już za tydzień druga część relacji, czyli włoska przygoda z Dolomitami:)
Kategoria TRANSALP



Komentarze
alouette
| 20:14 wtorek, 9 września 2014 | linkuj Nic więcej nie mówię:) Dowiesz się w swoim czasie:)
mors
| 20:10 wtorek, 9 września 2014 | linkuj yyy, że to są zrzuty z filmiku? Bo jak nie, to nie wiem, obczajałem 5 razy i się poddaję. ;]
alouette
| 19:59 wtorek, 9 września 2014 | linkuj Morsie, to mnie zdziwiłeś- Ty zawsze taki dociekliwy i nie zwróciłeś uwagi na jeden mały szczegół:)

Basik, w sumie to jestem dosyć malutka, ale dziękuję Ci bardzo:))
mors
| 15:36 poniedziałek, 8 września 2014 | linkuj No i "zabawy" na śniegu, i te stromizny i cała reszta też - aż słów brak. ;]

PS. Sorry za czarny humor, ale tę akcję na śniegu lepiej było filmować... ;)
Basik
| 19:32 niedziela, 7 września 2014 | linkuj Świetny wyjazd, gratuluję :)
Ja również kocham góry. Do tej pory zdobywałam alpejskie przełęcze jeżdżąc z sakwami,generalnie po asfalcie.
Podziwiam Cię, jesteś Wielka!!! :)
alouette
| 18:28 niedziela, 7 września 2014 | linkuj Hoho, nie spodziewałam się aż tylu pozytywnych komentarzy:) Dziękuję! Czasem warto wstać o 6.00 przed pracą, żeby dodać wpis;)

z1b1, dokładnie, dla takich przygód warto czasem zaryzykować:)

Aniu, bo najgorsza jest dla mnie taka dobijająca bezsilność. Opisy już wkrótce, ale nie będą już takie ekstremalne:)

Bogdano, super, że się podoba- cieszy mnie to bardzo:)

Karel, hihi- najlepiej mi zawsze wychodzi pisanie takich dramatycznych historii;)

JPbike, podobnie jak wciągający jest test podobnie wciągające są takie przygody i szybko ma się ochotę na kolejne:)

Morsie, a o śniegu nic nie napiszesz?;O

Grzesiu, dziękuję, bardzo mnie radują takie opinie, zwłaszcza, że bardzo się starałam podczas pisania tego posta:)

Anetko, dziękuję:)

Grzesiu, tak, mieliśmy szczęście do pogody- w deszczu pewnie trasa byłaby pewnie niewykonalna...

Lea,dokładnie- 1 dzień jazdy przed naszym spotkaniem:) Aż sama nie mogę się nadziwić ile przypadkowych zdarzeń miało na to wpływ:)

Cremaster, Himalaje i Andy są na mojej podróżniczej liście marzeń:)) Tylko trzeba się jeszcze lepiej przygotować:)
cremaster
| 17:01 niedziela, 7 września 2014 | linkuj Jedno co mi przychodzi po głowie po przeczytaniu tego wpisu... kiedy Himalaje?
Lea | 13:07 czwartek, 4 września 2014 | linkuj Ochłonę, później przeczytam jeszcze raz i wtedy może uda mi się napisać coś z sensem...

No i jesteśmy już chwilę przed naszym spotkaniem alpejskim :-D
ZXG
| 11:09 czwartek, 4 września 2014 | linkuj Jesteście moimi rowerowymi bogami!!!
Normalnie brak słów, czekam na kolejną część!

Dobrze, że pogoda Wam dopisała, bo nagłe załamanie mogłoby nie być ciekawe :/ Na szczęście Zeus nad Wami czuwał! ;)
anetkas
| 19:27 środa, 3 września 2014 | linkuj BRAWO... !!
grzess
| 19:15 środa, 3 września 2014 | linkuj Różne rzeczy już na bikestats czytałem, ale ten wpis przebija wszystko. Gratuluję, podziwiam i czekam na ciąg dalszy ;)
mors
| 16:58 środa, 3 września 2014 | linkuj O-O
*-*
o_O
:O

/nie mam słów :) /
JPbike
| 15:35 środa, 3 września 2014 | linkuj Normalnie w 101% hardcore, do tego strasznie wciągające !
Jak dobrze pamiętam - na bikestats przebiliście wszystkich takim wyczynem z rowerami :)
k4r3l
| 13:10 środa, 3 września 2014 | linkuj To wykrzyczane "Jareeek" z obowiązkowym echem to nawet ja usłyszałem ;) Jak w dobrym thrillerze ;))))) Takie rzeczy się będzie wspominało latami!
anamaj
| 10:28 środa, 3 września 2014 | linkuj Dzisiejszą relację z wyjazdu czytałam na wdechu !! Widzę, że mamy podobną reakcję na stres - najpierw się spinamy, a na koniec rozklejamy i łzy lecą nam z oczu. Cieszę, że wszystko dobrze się skończyło. Czekam na opisy kolejnych dni.
z1b1
| 09:41 środa, 3 września 2014 | linkuj Ale hardcore!!! Przejazd extremalny!!! Gratuluję odwagi i podziwiam. Dobrze że wszystko zakończyło się szczęśliwie, nie dziwię się że było tyle strachu. Za to pewnie teraz wspominasz to jako wspaniałą przygodę, choć w tamtej chwili wesoło nie było. Masz naprawdę dar do relacji, wspaniale się je czyta :) Pozdro!!!
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ludzi
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]