Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi alouette z miasteczka Legnica. Mam przejechane 39831.55 kilometrów w tym 1054.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy alouette.bikestats.pl
  • DST 37.00km
  • Sprzęt CUBE LTD Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bikepacking w Alpach- Transalp dzień 18 (powrót)

Sobota, 26 lipca 2014 · dodano: 17.09.2014 | Komentarze 2

Z rana zaczyna lekko kropić. Szybko zwijamy hamaki i wyjeżdżamy na drogę. Dzisiaj chcemy dojechać do Merano, aby stamtąd rozpocząć asfaltowy podjazd na przełęcz Passorombo (Timmelsjoch). To ta przęłecz, zamiast której w Austrii wybraliśmy przeprawę szlakiem pieszym.

Z minuty na minutę pogoda coraz bardziej się załamuje. Zaczyna mocniej padać. Temperatura przekracza niewiele ponad 10 stopni. Buty i spodenki szybko przemakają. Po 10 km dojeżdżamy do pierwszego na trasie miasteczka. Zatrzymujemy się pod sklepem. 

A w sklepie tak cieplutko....zostaję tutaj i dalej nie jadę!:)



Ciężko mi było wyjść ponownie na to zimno i deszcz, ale w końcu się zebraliśmy do dalszej drogi. Na jednym z podjazdów przypominają o sobie moje pedały i.....całkiem się rozsypują! Okazuje się, że odpadły jeszcze dwie śrubki. Teraz jeden but w ogóle mi się nie wpina, a drugi- tylko od jednej strony. Została tylko jedna śrubka. 

Zatrzymujemy się chwilę na miejscu odpoczynkowym pod drewnianą wiatą. W środku na półeczkach leży pełno nowych książek. Widocznie mieszkańcy po przeczytaniu, odkładają książki na półki, tak aby inni mogli z nich skorzystać. Super pomysł, ale u nas w Polsce chyba niemożliwy do wykonania:)

Po kolejnych 10 km wjeżdżamy w gęste i ciemne chmury. Teraz to się dopiero rozpadało! Prawdziwa ulewa. Dawno czegoś takiego nie doświadczyłam. Czuję się, jakby ktoś wrzucił mnie pod zimny prysznic. Zajeżdżamy szybko pod dach jakiejś stodoły. Drogi zamieniają się teraz w małe potoki. Siedzimy tak z pół godziny, a jak lało tak leje! Nie wiemy, jak blisko jest kolejna miejscowość. Do Merano zostało nam jeszcze 50 km. Nie mamy za wiele czasu- najpóźniej za 3-4 dni musimy być w pociągu. Dzwonię do młodszego brata, żeby mi sprawdził pogodę. Prognozy niestety nie są zbyt optymistyczne- jutro ma być 10-8 stopni i intensywne opady;/ I co teraz?? Nie możemy tutaj się rozbić i utknąć na dwa dni.... Po chwili przychodzi mi do głowy pewien sprytny plan. Pamiętam jak w Norwegii nie mogłam przejechać przez tunel, bo był tam zakaz dla rowerów. Złapaliśmy wtedy...stopa! Może by i tak tym razem poszukać jakiejś okazji? Dodam, że korzystanie z innych środków lokomocji to dla mnie już ostateczność. Tutaj akurat nie było już takiej spiny, bo właściwy cel został już zrealizowany. Powrót asfaltami był zaplanowany głównie ze względów oszczędnościowych...

Wypisuję na kartce wielkimi literami napis MERANO :-) i czekam co się stanie. Przez pół godziny nikt się nie zatrzymuje. Jacyś Holendrzy przejeżdżają busem i uśmiechają się przepraszająco, że  nie mają miejsc. Nie dziwię się. Sama zaczynam wątpić, czy uda nam się coś złapać- w końcu to nie tylko dwie osoby ale jeszcze dwa rowery....  Mija następne pół godziny i wtedy....zatrzymuje się bus. Wysiada z niego starszy Austriak i zaczyna do nas mówić coś po niemiecku. Nie rozumiemy, co do nas mówi. Próbujemy dogadać się po angielsku, że chcemy jechać w kierunku Merano, ale może nas wysadzić w najbliższej miejscowości.. Mężczyzna chyba nas nie rozumie, ale pakuje nasze rowery do busa. Wsiadamy i jedziemy... W środku tak przyjemnie ciepło i sucho...Za oknem deszcz zacina z wielką intensywnością. Wycieraczki w aucie ledwo nadążają. Przejeżdżamy 10, 20, 30 km... Mężczyzna nic się prawie do nas nie odzywa. Trochę to dla mnie dziwne. Ale ważne, że jedziemy w dobrym kierunku....Od początku jednak coś mi nie grało... Po 50 km mężczyzna dojeżdża do Merano i wysadza nas na dworcu. Pomaga nam wynieść rowery. Chyba jednak moje przeczucia okazały się mylne. I wtedy Austriak mówi do nas "70 euro" ! Coo??! Kiedy pada hasło autostop, mężczyzna zaczyna się śmiać, jakby przypomniał sobie dopiero teraz, co to znaczy. Nie wiem, czy jest to legalne. Bus nie był oznakowany, ale nie chcemy robić zadymy... Ostatecznie zbijamy cenę na 30 euro i jedziemy na dworzec.  Jednak moja intuicja się sprawdziła. Wkurzona jestemstrasznie. Ale trudno. Kolejna cenna lekcja od życia. Trzeba to przeboleć. Plus jest taki, że jesteśmy szybciej w Merano  niż planowaliśmy, uciekliśmy od ulewy i pewnie cena za autobus albo pociąg wyszłaby podobnie, jak nie drożej...

Merano...Pisałam już kiedyś, że w tym miasteczku słońce świeci przez 300 dni w roku- ostatnio jak tutaj byliśmy, przywitała nas piękna pogoda, a termometr wskazywał 35 stopni, a dzisiaj... małe zaskoczenie. Na szczęście temperatura tutaj jest jednak sporo wyższa niż w górach na północy.

Trzeba się zastanowić, co robić dalej.. Idę do kasy i łamanym włoskim pytam się, czy da radę przebić się pociągiem do Austrii. Nie wyobrażamy sobie podjazdu na ponad 2 tys. metrów w takiej ulewie... Można tylko autobusem i to dopiero jutro, a ceny biletów bardzo wysokie.... Jedziemy więc do centrum informacji turystycznej. Kobieta z obsługi, mówi, że od jutra....ma nie padać!! :) To bardzo dobra wiadomość. Możemy jutro więc spróbować podjechać rowerami na przełęcz. Cieszę się bardzo, bo bardzo chciałam zaliczyć ten podjazd:) 

W centrum Jarek idzie do sklepu, a ja pilnuję rowerów. Przestaje padać! Pojawiają się nawet pierwsze przebłyski słońca! Nie, to chyba niemożliwe....A jednak:)
Podchodzi do mnie mężczyzna i zaczyna mówić  coś po niemiecku. Odpowiadam po angielsku, że nie rozumiem. Wtedy mężczyzna szybko przestawia się na drugi język. Myślałem, że jesteś Niemką. No tak mój strój i rower!:) Rozmawiamy chwilę- o tym skąd i dokąd jadę, gdzie śpię i jakie mam sakwy. Sama jestem w lekkim szoku, że tak dobrze się dogaduję. Szkoda, że mój zasób słownictwa nie jest większy..... Stąd takie moje postanowienie na przyszły rok: uczyć się angielskiego! 

Za miastem robimy sobie krótką przerwę na jedzenie. Później błądzimy przez godzinę po okolicznych sadach jabłek, aż w końcu udaje nam się wyjechać na właściwą drogę. Rozpoczynamy podjazd pod przełęcz! 

Po drodze natykamy się na taki oto piękny znak:



Kolejny dzień dobiega końca. Dość szybko znajdujemy miejsce na nocleg. Zjeżdżamy kawałek z drogi na zarośniętą już ścieżkę i rozwieszamy hamaki w lesie. Na kolację zajadamy chipsy z colą. A jutro okaże się, czy pogoda pozwoli nam przekroczyć granicę z Austrią....
Kategoria TRANSALP



Komentarze
mors
| 10:45 czwartek, 18 września 2014 | linkuj Straszne ceny, nawet ta po stargowaniu się.

Masz taką parę w nogach że rozrywasz pedały. :)
z1b1
| 08:33 środa, 17 września 2014 | linkuj Niezły numer w tym busem. Też wkurzyłbym się,tym bardziej że nie szukaliście "taksówki" tylko stopa. No cóż, przygoda i nauczka.
Podobną sytuację jak Ty z "Niemcem" miałem w Chorwacji, nawijam po angielsku do kogoś kto okazuje się naszym rodakiem...czasem tak bywa i później jest to zabawne :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa chorz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]